Co dwie głowy to nie jedna – rozmowa z Aleksandrą i Danielem Mizielińskimi

Na pewno dostaliśmy duży kredyt zaufania od wydawnictwa Dwie Siostry. Później ta książka stała się dla nas kartą przetargową przy rozmawianiu o innych realizacjach – mówią autorzy książki „D.O.M.E.K.” w rozmowie z Agnieszką Sikorską-Celejewską.

W jaki sposób narodziło się „hipopotam studio”?

DM: Wbrew pozorom to bardzo prosta i niezłożona historia. Już na trzecim roku studiów postanowiliśmy sformalizować naszą działalność, bo zaczęliśmy robić różne drobne rzeczy. Chcieliśmy, żeby nazwa była polska, ale jednocześnie rozpoznawalna po angielsku. Miało to być też coś zabawnego, żeby było wiadomo, że to co robimy to nie jest żaden high tech graphics design, tylko projektowanie dla zabawy. Przeważająca część naszej działalności nie jest skierowana do dzieci – po prostu zajmujemy się projektowaniem, a wśród projektów są i te dla najmłodszych.

Mieliście mocne wejście do świata książki…

DM: „D.O.M.E.K” powstał już dwa lata temu. Teraz pojawił się dodruk, więc znowu jest o nim głośno. Mieliśmy dużo szczęścia, bo ze wszystkimi naszymi książkami, które mieliśmy po studiach w postaci makiet, chodziliśmy od wydawnictwa do wydawnictwa i zazwyczaj słyszeliśmy: „Bardzo fajne. Nikt tego nie kupi.”

AM: I trafiliśmy do wydawnictwa Dwie Siostry. Po pewnym czasie właścicielki odezwały się do nas z propozycją. Bo „D.O.M.E.K” został zrobiony na zlecenie. Miała być to książka o architekturze, przeznaczona dla dzieci. Wspólnie ustaliliśmy, że będą w niej domy – jako najbardziej zrozumiały dla dziecka element architektury.

Aleksandra i Daniel Mizielińscy_2

DM: I chociaż wcześniej robiliśmy już książki, to ta jest naszą pierwszą, w pełni autorską książką, która ukazała się na rynku. Jesteśmy autorami tekstu i opracowania graficznego. Na pewno dostaliśmy duży kredyt zaufania od wydawnictwa Dwie Siostry. Później ta książka stała się dla nas kartą przetargową podczas rozmów o innych realizacjach. To był taki moment, o którym marzy pod koniec studiów każdy grafik chcący robić coś swojego.. Potrzebna mu jest taka półka, z której może się odbić.

Zdaje się, że miała powstać również druga część „D.O.M.K.U”?

DM: Tak. Ukaże się w połowie marca. Tylko że w drugiej części my już nie piszemy, robimy tylko opracowanie. Doborem przedmiotów i pisaniem tekstów zajmuje się Ewa Solarz. To jest książka o designie – wzornictwie przemysłowym.

W jaki sposób się nawzajem inspirujecie?

DM: Tak się dobrze składa, że podczas tworzenia nie popadamy w konflikty. Niektóre książki, tak jak „D.O.M.E.K”, są robione wspólnie. „D.O.M.E.K” powstawał w ten sposób, że każde wybierało sobie jeden dom i zajmowało się nim – pisało i robiło opracowanie graficzne. Wtedy jedno drugiemu się nie wtrąca i nie ma nieporozumień. Szczęśliwie nigdy nie zdarzyła się sytuacja, by jedno z nas narysowało coś, a drugie uważałoby, że to kompletnie bez sensu. Każdy robi swoje i mamy tyle pracy, że nie ma czasu, żeby się sprzeczać.

Ja sobie teraz przeglądam „D.O.M.E.K” i zastanawiam się, czy ktoś jest w stanie odróżnić, który domek przez kogo był robiony?

DM i AM: Nawet my już nie pamiętamy!

DM: Profesor Maciej Buszewicz i Grażka Lange, którzy uczyli nas projektowania książek, też nie byli w stanie powiedzieć. To jest kwestia warsztatowa. Możemy tworzyć rzeczy bardzo podobne, ale na przykład okładki, które robimy dla wydawnictwa Znak do literatury faktu, są zupełnie inne. Jeśli posiada się warsztat na przyzwoitym poziomie, to można manipulować tym, co się robi. Nie zdarzają się sytuacje, że „tak wszyło”. My wiedzieliśmy, jak „D.O.M.E.K.” ma wyglądać. Dlatego i ja, i Ola rysowaliśmy w określony sposób, dzięki czemu książka jest spójna.

Czy „Miasteczko Mamoko” powstawało podobnie?

DM: Tak. Trzeba było opracować historyjki, które tam się przeplatają, a później to narysować. I też nie było konfliktów.

Aleksandra i Daniel Mizielińscy_1

Wrócę jeszcze do pytania o wzajemne inspirowanie się. Pracujecie razem, macie warsztat na podobnym poziomie – to już wiemy. Ale może jest ktoś bardziej odpowiedzialny za pomysły, a ktoś za ich realizację i systematyczność?

DM: Wygląda to tak, że siedzimy przy ławie, na której stoi cały sprzęt i każdy pracuje nad swoją częścią projektu. Jeśli chodzi o systematyczność to i ja, i Ola jesteśmy… no, może ja trochę bardziej – pracoholikami! Ale my naprawdę kochamy to, co robimy, więc z systematycznością nie mamy problemów. Wydaje mi się, że przy różnych książkach kto inny rzuca pomysł, ale oboje podchwytujemy, jak to ma wyglądać i…

AM: Wydaje mi się, że prawdziwą korzyścią ze wspólnej pracy jest obecność tej drugiej osoby, z którą można wspólnie zweryfikować pewne rzeczy. Druga osoba jest w stanie z dystansem spojrzeć na to, co się robi. I to właśnie ta największa pomoc: co dwie głowy to nie jedna. Samemu można się strasznie zakopać w dziwne filozofie czy sposób myślenia, jak się potem okazuje, zupełnie nieczytelny z zewnątrz. Lepiej się pracuje, jeśli ktoś może spojrzeć z boku i coś o tym powiedzieć.

DM: To jest taka wzajemna korekta. Chociaż oczywiście każdy ma swoje koniki. Ja zajmuję się bardziej rzeczami medialnymi, stronami WWW, a Ola robi głównie książki. Ten podział przydaje się w czasie tej korekty, bo gdy się siedzi długo przed komputerem i robi się jedną rzecz, to łatwo stracić dystans. I owszem, można pójść do kuchni i zrobić sobie herbatę, wrócić i pomyśleć: „Jezu, co ja robię!”. Jednak szybciej jest, gdy ta druga osoba rzuci okiem na monitor i powie, że to jest nie bardzo. I wtedy następuje takie olśnienie. My pracujemy ze sobą pięć czy sześć lat i nauczyliśmy się wykorzystywać to, że tak się dobrze znamy, i że tak nam się dobrze pracuje.

Zastanawiam się, czy kiedy ta druga osoba mówi, że może to jest „nie bardzo”, to czy człowiek sobie nie myśli: „a co on mi tutaj będzie gadał”?

DM: Są dwie możliwości. Albo: „o, faktycznie” albo „nie zgadzam się” i pracuję dalej. Ja mam swoje zdanie, Ola ma swoje zdanie i czasem różnią się one od siebie, ale nie ma żadnego powodu, żeby w związku z tym się kłócić. Każdy wyraża swoją opinię i ma do tego prawo. A ja mam prawo się z tym zgodzić lub nie. Uczyliśmy się u profesora Buszewicza, a tam praca polega na ciągłej rozmowie o swoim projekcie. Teraz ja też uczę w tej pracowni, więc cały czas rozmawiam o różnych projektach – to na pewno daje umiejętność dyskutowania o tym, co się robi; zrozumienia tego, że jak ktoś nam mówi, że coś jest źle, to nie mówi, że nas nie lubi albo że jesteśmy źli, tylko mówi, że coś jest nie tak z projektem.

AM: Szczególnie, że u profesora Buszewicza była jeszcze Grażka Lange i oni też się dosyć często nie zgadzali. Ale można było wyczuć, kiedy to jest już kwestia subiektywnej oceny.

DM: Bo pewne rzeczy w projektowaniu są obiektywne, a pewne już nie. I później właśnie te rzeczy, które nie są obiektywne, prowadzą do tego, że praca jest indywidualna i widać, że jest zaprojektowana czy narysowana przez konkretną osobę. Ale pewnych rzeczy, na przykład związanych z typografią, trzeba się po prostu dowiedzieć i nauczyć. I to są rzeczy, o których ktoś nam może powiedzieć, że to na pewno jest źle. A o reszcie najwyżej ktoś może powiedzieć, że jego zdaniem można by zmienić i wtedy projekt będzie wyglądał lepiej. I to zdanie jest subiektywne i nie musimy się z nim zgadzać.

Myślę sobie, że trzeba być bardzo pewnym siebie artystycznie, żeby się nie wystraszyć, jeśli ktoś, kto jest dla nas partnerem albo autorytetem mówi, że to jest jednak nie takie, jak powinno być…

DM: No, ale niestety, asertywność jest nierozłączną cechą tego zawodu.

„D.O.M.E.K” to efekt zamówienia wydawnictwa. A jak się rodzą inne pomysły?

DM: Identyczna sytuacja była z „Miasteczkiem Mamoko”. To też jest książka na zlecenie. Wydawnictwo Dwie Siostry powiedziało, że chce mieć książkę, w której cała narracja będzie opowiedziana bez tekstu, a na rozkładówce będzie kilka historii na raz. My wymyśliliśmy wszystkie historie i cały ten świat, ale katalizatorem było zlecenie od Dwóch Sióstr.
Niedługo, jeszcze przed targami książki w Bolonii, ukaże się w Znaku książka pt. „Kto kogo zjada”. Można ją zobaczyć na naszej stronie. Pomysł zrodził się w wakacje, gdy ktoś z nas rzucił hasło, że warto by zrobić książkę o łańcuchu pokarmowym.
To zupełnie nie jest tak, że siadamy i przez tydzień myślimy co by tu zrobić.

AM: Te pomysły rodzą się same, podczas pracy nad projektami. Zawsze jest ich więcej niż zrealizowanych książek. Jak się jeden projekt kończy, to zazwyczaj kolejny już kiełkuje, nabiera kształtu i wtedy można zacząć nad nim pracować.

DM: Generalnie to na pewno jest więcej pomysłów niż czasu, by je realizować. My mamy już z tyłu głowy kolejkę rzeczy, które chcielibyśmy zrobić, ale trzeba wybierać.

AM: Do niektórych pomysłów już nigdy nie uda się wrócić.

Nie wiem, czy zaglądają Państwo na forum o książkach dla dzieci i młodzieży. „Miasteczko Mamoko” jest już tam niecierpliwie wyczekiwane. To chyba dobrze wiedzieć, że na to, co robicie, ktoś czeka?

AM, DM: Tak, pewnie!

DM: Przede wszystkim my nie robimy tego dla siebie i do szuflady. Robimy, żeby to gdzieś istniało, żeby jak najwięcej osób miało możliwość oglądania. To jest taka sama sytuacja jak w przypadku osób, które malują i pokazują swoje obrazy na wystawie. My tak samo robimy książki albo strony. I ten moment, gdy książka pojawia się w księgarni albo strona jest już ostatecznie odblokowana, to jest czas, kiedy najbardziej to śledzimy i czekamy na reakcje.

Radość czy trud tworzenia?

DM: Zdecydowanie radość. Całą filozofią naszego projektowania jest to, że jeżeli my się dobrze bawimy w czasie robienia projektu, to później odbiorca również będzie się doskonale bawił, oglądając to, co zrobiliśmy. To, co widać choćby w sekcji „koszulki” na naszej stronie, to ma być przede wszystkim zabawa.

I nie zdarzają się chwile, kiedy się nic nie chce, wątpi się, czy to oby na pewno dobre; że nie chce wyjść tak jak miało wyjść?

DM: Jasne, że się zdarzają. Ale to znowu jest tak naprawdę kwestia warsztatowa. W głowie zawsze wszystko wygląda idealnie, każdy projekt jest po prostu genialny i najlepszy na świecie. Później, gdy myśl przechodzi z czaszki na papier albo na ekran, zaczynają się schody. I tu ważną umiejętnością jest zdolność wychwycenia momentu, w którym już wiem, że nasz projekt jest do niczego. Żeby nie brnąć za długo w coś, co nie ma prawa się udać, skoro jest tyle pomysłów i rozwiązań, które gwarantują sukces.

Dziękuję za rozmowę!

Z Aleksandrą Mizielińską i Danielem Mizielińskim rozmawiała Agnieszka Sikorska-Celejewska

Aleksandra i Daniel Mizielińscy

Aleksandra Mizielińska i Daniel Mizieliński – artystyczni dyrektorzy progresywnego studia dizajnerskiego www.hipopotamstudio.pl. Ich pierwsza w pełni autorska książka „D.O.M.E.K” cieszyła się ogromną popularnością wśród czytelników i została wybrana Książką Roku 2008 przez Polską Sekcję IBBY. W przygotowaniu kolejna – „Miasteczko Mamoko”.

(Dodano: 2010-08-31)

Dodaj komentarz