Nazywać rzeczy po imieniu – rozmowa z Józefem Wilkoniem

W tej chwili nie zajmuję się niczym innym tak poważnie jak ilustracją i staram się wydobyć z niej maksymalnie wszystko to, co jest możliwe, zgodnie z moją wyobraźnią i z moim sumieniem, rozumieniem ilustracji jako zjawiska – mówi Józef Wilkoń w rozmowie z Agnieszką Sikorską-Celejewską.

Agnieszka Sikorska-Celejewska: Mam wrażenie, że Trójmiasto szczególnie Pana lubi. Najpierw wystawa w Galerii Debiut w Gdyni i Bestiarium w Kolibkach, teraz Bałtyckie Spotkania Ilustratorów, których jest Pan głównym bohaterem…

Józe Wilkoń: Dla mnie to wielka frajda, każdy przyjazd tutaj… A tak naprawdę zawsze śnił mi się Bałtyk, kocham Bałtyk. Wszystko to, co wiąże się z atmosferą bałtyckiej plaży, morza; niepokój, który temu towarzyszy, i koloryt. Wszystko razem działa na mnie ekscytująco.

Najczęściej cytowane z wypowiedzianych przez Pana słów to chyba te o etapach rozwoju artystycznego: „Najpierw trzeba poznać zwierzęta. Zapamiętać jak wyglądają, jak zachowują się w ruchu. A później należy nauczyć się je namalować w różnych pozach, o różnej porze dnia i nocy. Jeżeli artysta chce namalować zwierzęta rzetelnie, musi pokazać, jak wyrażają emocje: radość, smutek, myślenie, zadumę. Gdy artysta jest zdolny, potrafi nawet oddać zapach i smak owoców, które one zjadają.”

To był taki przekorny tekst, ale w istocie prawdziwy, obrazujący skalę trudności, na które napotyka ilustrator. Mam na myśli ilustratora z prawdziwego zdarzenia.

Ciekawa jestem do jakiej kategorii zalicza Pan samego siebie?

W tej chwili nie zajmuję się niczym innym tak poważnie jak ilustracją i staram się wydobyć z niej maksymalnie wszystko to, co jest możliwe, zgodnie z moją wyobraźnią i z moim sumieniem, rozumieniem ilustracji jako zjawiska.

Cechuje Pana wielka odwaga, najlepiej wyrażona chyba w słowach: „Jak się idzie na ustępstwa, przestaje się być artystą”. Chyba zapłacił Pan za to wysoką cenę: długi czas był Pan zupełnie nieobecny na polskim rynku…

Kompromis jest jednym z elementów porozumienia, ale wszystko ma swoje granice i zależy od tego, jak daleko sięga kompromis. Artysta może pójść na ustępstwa po to, żeby móc realizować pomysły, ale nie mogą być to ustępstwa zbyt kosztowne dla jego twórczości. W związku z tym był taki okres, że mojej pracy za granicą towarzyszył kompromis – po to, aby zaistnieć na rynku. Ale zorientowałem się, że to mi wiąże ręce. Wtedy powiedziałem sobie: „Kropka, pas, koniec. Albo-albo”. Od tej pory wszystko, co robię, ma być przyjęte tak, jak ja to rozumiem, albo o współpracy nie ma mowy. Od tego czasu wszystkie książki, które ukazały się na Zachodzie, były stricte moją propozycją.

Zauważyłam też, że nie stroni Pan od zdecydowanych sądów, nazywania rzeczy po imieniu. Nie boi się Pan powiedzieć na przykład, że coś jest kiczem, jakąś manierą graficzną. Nie boi się Pan, że zajdzie Pan komuś za skórę?

Należy nazywać rzeczy po imieniu.

Tak po prostu?

Tak.

Muszę przyznać, że ja się książeczki „Kici kici miau” trochę boję. Przeraża mnie upiorowaty kotek z przedostatniej strony okładki, a i ten z ptaszkiem w paszczy…

W „Kotku” podjąłem próbę pokazania natury bez cenzury. Tak już jest, kotki łowią ptaszki. Natury nie możemy zmienić. Pokazałem kocią naturę w tej postaci. Ale skądinąd kot potrafi się przytulić, położyć wokół głowy i mruczeć, i sprawiać wrażenie istoty ciepłej, szczęśliwej, kochanej, przytulającej się, wymagającej pieszczoty. Oczywiście nie należy przesadzać z pokazywaniem okrucieństwa natury, ale dziecku należy się część prawdy po to, żeby w swojej wyobraźni miało obraz zbliżony do obrazu natury; żeby mu nie stwarzać iluzji, że świat jest taki dobry i taki piękny, jak w marzeniu, bo jak potem stanie twarzą wobec rzeczywistości, to czuje się bezradne. Więc traktuję tę domieszkę prawdy jako rodzaj szczepionki dla dzieci na późniejsze stresy, których w dorosłym życiu nie zabraknie.

KiciKici
il. do książki autorskiej „Kici, kici miau” (wyd. Hokus-Pokus)

Wyczytałam, że w Rzeszowie pojawiła się inicjatywa utworzenia Muzeum Wilkonia, będącego jednocześnie muzeum książki. Uważam, że to fantastyczny pomysł. Ciekawa jestem czy podjęto dalsze kroki w celu jego realizacji?

To był tylko pomysł jakiegoś dziennikarza. Nie było w tym żadnej mojej inicjatywy i podejrzewam, że nic z tego nie wyjdzie. Jest natomiast jedna rzecz, która ma szansę powodzenia. To propozycja gminy, gdzie mieszkam. Zalesie Dolne chce stworzyć muzeum w Piasecznie i przeznaczyła już na ten cel miejsce – dom, teren ślicznie zadrzewiony i niewykluczone, że dojdzie to do skutku.

Dziękuję za rozmowę.

Z Józefem Wilkoniem, podczas IV Bałtyckich Spotkań Ilustratorów, specjalnie dla Qlturki rozmawiała Agnieszka Sikorska-Celejewska.

Józef Wilkoń

Józef Wilkoń zajmuje się malarstwem, rzeźbą, scenografią, projektowaniem gobelinów, ilustracją książkową. Zilustrował i opracował graficznie ponad 100 książek dla dzieci i dorosłych wydawanych w Polsce i ponad 60 książek wydawanych za granicą. Książki z jego ilustracjami przetłumaczono na ponad 20 języków. Jest laureatem wielu nagród krajowych i zagranicznych; zasiada w gremiach jurorskich (m.in. Biennale Ilustracji w Bratysławie). (nota na podstawie www.ibby.pl)

(Dodano: 2009-10-23)

Dodaj komentarz