Pacynki, tak jak ludzie, mają twarze – rozmowa z Hanną Kośmicką, projektantką i producentką pacynek

Kiedy próbowałam robić lalki, myślałam, że to prosta sprawa – tyłek się doszyje tej pacynce i już. Okazuje się, że nie, że one duszę tracą! Pacynki właśnie przez to, że dają się poruszać, mają w sobie więcej życia i wdzięku – mówi Hanna Kośmicka w rozmowie z Agnieszką Sikorską-Celejewską.

Agnieszka Sikorska-Celejewska: Czy u Pani zawsze panuje taki nieład artystyczny? Pomieszanie pracowni z mieszkaniem sprawia, że pod stosami szmatek i skrzyń z zabawkami trudno odszukać domowe sprzęty.

Hanna Kośmicka: Tak, ja w ogóle nie odróżniam prywatności od spraw służbowych w najróżniejszych aspektach. Mamy wspólne finanse i przestrzeń. Kiedyś na moim tapczanie stały kartony z lalkami, podłożyłam więc pod nie deskę, żeby się nie zapadały do środka. I pewnej nocy deska przesunęła się, a na mnie spadła cała piramida kartonów. Poza tym praca twórcza angażuje wszystkie emocje. Kiedyś byłam zakochana w Chagallu i to było uczucie porównywalne do zakochania w prawdziwym facecie. Unoszenie się metr nad ziemią. Zostały mi z tego czasu tak zwane chagallki, które można zobaczyć na mojej stronie. To są takie laki dla dorosłych.

Hanna Kośmicka_Pacynki_2
Hanna Kośmicka wśród pacynek

ASC: Jak to się stało, że zajęła się Pani właśnie pacynkami?

HK: Zawdzięczam to serii przypadków. Miałam małe dzieci, gdy w Sopocie powstała spółdzielnia „Format”, która oprócz plastyków zatrudniała również architektów. Było zapotrzebowanie na projekty zabawek szytych przez chałupników. Otrzymałam szaroniebieskie szmatki, z których trzeba było zrobić zwierzątka. Skojarzyło mi się to z polarną kolorystyką, dlatego zaprojektowałam delfina, pingwina i fokę. Projekty okazały się dobre. Zabawki szyli chałupnicy, sprzedawały się dobrze, ale w tamtych czasach wszystko sprzedawało się dobrze. Potem zrobiłam u nich jeszcze szereg innych projektów, aż w końcu zaczęłam robić własne pojedyncze i unikalne rzeczy. Zaczęły się też małe wystawy.

A same pacynki były pomysłem pewnego człowieka na targach w Poznaniu. Zrobiłam projekt stoiska importerowi w zamian za możliwość wystawienia moich rzeczy w jednej z gablotek. No i pojawił się mężczyzna, który chciał zestaw pacynek do Czerwonego Kapturka. Umówiłam się z nim, że prześle mi stówę na konto, żeby pamiętał, iż coś w ogóle zamówił i ja się wtedy wezmę do roboty. Tej stówy nie ma do dziś, ale za robotę się wzięłam. To był rok 1995 i wtedy się to zaczęło.

ASC: I okazało się, że z pacynkami jest Pani po drodze.

HK: Uważam, że pacynki to najmądrzejsza zabawka dla dzieci. Dzisiaj bardzo trudno jest zaproponować dzieciom wiedzę i umiejętności, które mogłyby się im przydać w dorosłym życiu. W końcu nie wiemy, jak ten świat będzie wyglądał, gdy one dorosną. Ale trochę rzeczy wiemy. Wiemy na przykład, że na pewno ważna jest kreatywność, wyobraźnia, umiejętność pracy w grupie, organizacja tej pracy, autoprezentacja czy umiejętność utrzymania uwagi widzów. A zabawa w teatr wymaga wysiłku organizacyjnego i twórczego, zatem niesie ze sobą te wszystkie umiejętności. Jeśli dzieciaki dadzą się namówić, budują swój kapitał na przyszłość. I właśnie dlatego to robię, bo uważam, że to jest ważne i potrzebne.

Hanna Kośmicka_Pacynki_1
Pacynki Hanny Kośmickiej – Wiosna i Piotruś Pan

Lubię też obserwować, w jaki sposób dzieci bawią się pacynkami. One często nie mają potrzeby odróżniania co jest zabawką, a co jest żywą istotą. Cudownie poddają się czarowi pacynek; rozmawiają z nimi i zwierzają się im, ignorując obecność osoby, która animuje tę lalkę. To jest zupełnie niesamowite.

I robię to też dlatego, że mi się udaje. Kiedy próbowałam robić lalki, myślałam, że to prosta sprawa – tyłek się doszyje tej pacynce i już. Okazuje się, że nie, że one duszę tracą! Pacynki właśnie przez to, że dają się poruszać, mają w sobie więcej życia i wdzięku.

ASC: Czy ma Pani swoją ulubioną pacynkę?

HK: Kiedyś na to pytanie odpowiadałam, że zawsze tę następną. Teraz wydaje mi się, że najbardziej lubię jamniczka. Urodził się błyskawicznie, a czasem jest tak, że nad jedną lalkę pracuję i dwa tygodnie.

ASC: Pani pacynki trafiły i trafiają do teatrzyków domowych, szkolnych i przedszkolnych, do Muzeum Narodowego, do książek z opowiadaniami ks. Jana Twardowskiego. W jakich jeszcze ciekawych miejscach można je spotkać?

HK: Wdzięcznymi klientami są też dorośli, a pacynki doskonale sprawdzają się we wnętrzach. Na przykład Książę w sypialni. Albo dziewczyna w swetrze siedząca na taboreciku obok doniczki w łazience u mojej przyjaciółki. Pacynki są w ekspozycji Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach. Z Muzeum Narodowego bardzo jestem dumna, bo to takie przejście do historii. Robię też lalki dla teatru w Bremie – to też pacynki, ale takie profesjonalne, teatralne. Pojedynczych klientów z całego świata jest całe mnóstwo.

ASC: Czy z pacynkami wiąże się jakaś historia, która szczególnie zapadła Pani w pamięć?

HK: Wiele lat temu zaprosiłam do pracowni mojego sąsiada z autyzmem. Ja pracowałam, a on przyszedł i po prostu mógł się pobawić lalkami. I to co on wyprawiał było niesamowite! Wyciągnął sobie lalki i tworzył całe historie. Ja słuchałam, ale starałam się nie rzucać cienia i nie zwracać na siebie uwagi, żeby go nie zdeprymować. Był taki moment, kiedy wziął lalki odłożone już do kartonu do wysyłki, więc mu zwróciłam uwagę, żeby tych nie dotykać. Wtedy on mój zakaz wprowadził do fabuły i usłyszałam: „Słuchaj, nie pozwalają nam być razem”. To była najbardziej twórcza i najciekawsza zabawa pacynkami, jaką widziałam w życiu. Wtedy zobaczyłam, jak bardzo mogą one być potrzebne właśnie dzieciom, które mają trudność z nawiązaniem kontaktu z ludźmi. Pacynki, tak jak ludzie, mają twarze, ale są bezpieczne w kontakcie. I na pewno nie zrobią krzywdy, nie wyjdą poza ramy tego, na co im się pozwoli.

Oczywiście ja nie jestem w tych sprawach fachowcem i opowiadam tylko o tym, co sama widziałam. Zbieram okruszki wiedzy od klientów i staram się to wszystko sobie uporządkować. Usłyszałam na przykład kiedyś taką obiekcję od klientki – pani psycholog, chyba słuszną zresztą, że to błąd, że wszystkie pacynki są uśmiechnięte. Bo za tym idzie do dzieci taki komunikat, że bez względu na to, co się dzieje, powinny się ładnie uśmiechać. Moje pacynki nie umieją być smutne i przestraszone, nie zmieniają wyrazu twarzy bez względu na okoliczności. Próbowałam znajdować na to jakieś sposoby, być może pomyślę o bardziej neutralnym wyrazie twarzy.

Hanna Kośmicka_Pacynki
Pacynka Hanny Kośmickiej – Pippi Pończoszanka

ASC: Nie tylko produkuje Pani pacynki, ale również organizuje warsztaty lalkarskie dla dzieci. Spodziewam się, że mali uczestnicy są zachwyceni…

HK: Dzieciaki rzeczywiście to lubią. Wymyśliłam technologię robienia lalek, która nie wymaga żadnych umiejętności. Robienie lalek to jest taki casting dla szmat i obsadzanie ich w konkretnych rolach. Dzisiaj dzieci nie pracują rękoma. Świetnie posługują się komputerem, ale wszystkie deklarują, że nie umieją szyć. Ja im na to odpowiadam, że szyć potrafią wszyscy, tylko nie wszyscy spróbowali, więc nie wszyscy o tym wiedzą. Na warsztatach dla dzieci szyć nie trzeba. Zaczęło się od warsztatów na plaży. Stwierdziłam wtedy, że nie mogę pójść z igłą, bo co by było, gdyby zgubiła igłę w piasku. I okazało się, że rzeczywiście da się zrobić lalkę bez igły. Ale najczęściej dzieci pod koniec robienia swojej lalki dochodzą do tego, że same proszą o igłę. Bo ich projekt staje się na tyle rzeczywisty, że już same dokładnie wiedzą, jaki efekt chciałyby uzyskać i czasem same chcą coś zszyć.

(Tu następuje pełna mikro cudów prezentacja technologii. która pozwala na zrobienie świetnej lalki bez użycia igły. To naprawdę działa! – przypis A.S.-C.)

ASC: Organizuje Pani również szkolenia dla rodziców, nauczycieli i wychowawców, przygotowujące do prowadzenia takich zajęć z dziećmi. Jak zachęciłaby Pani dorosłych do wzięcia w nich udziału?

HK: Chciałabym im pokazać, w jaki sposób można bawić się lalkami z dziećmi. Materiały potrzebne do takiej zabawy praktycznie nie wymagają wydatków. Szmatki są w każdym domu, każdy ma ciuchy, z których wyrósł lub się zniszczyły. Nauczycielom pokazuję, jak uszyć misia, jak uszyć kotka, jak zrobić spodnie, buty, kapelusz…

ASC: Pani pacynki znalazły się na wystawie „Ale zabawki!” w Muzeum Narodowym w Warszawie, która prezentowała polskie zabawki autorskie, będące przedmiotami projektu artystycznego i obiektami sztuki. Udział w takiej wystawie musi być dla twórcy wielką satysfakcją…

HK: Ja się tym bardzo chwalę i nawet zrobiłam sobie taką ulotkę, dołączaną do każdej zabawki, na której prezentuję te egzemplarze, które zostały włączone do kolekcji Muzeum Narodowego. Bardzo pomogła mi galeria, którą miałam przez jakiś czas w Krzywym Domku w Sopocie. Ona podniosła prestiż mojej firmy. I przestali się ze mnie śmiać koledzy z roku, którzy mieli mnie za tę biedną Hanię, która się nigdzie nie załapała i dlatego musi te zabawki szyć!

Dziękuję za rozmowę!

Hanna Kośmicka

Hanna Kośmicka ukończyła Architekturę na Politechnice Gdańskiej. Od wielu lat prowadzi autorską pracownię zajmującą się projektowaniem i produkcją pacynek. Prowadzi również warsztaty lalkarskie dla dzieci i dorosłych.

(Dodano: 2010-08-03)

Dodaj komentarz