Mikołajek w oczach tłumaczki – wywiad z Barbarą Grzegorzewską

Nie byłam pierwszą tłumaczką „Mikołajka”. Kiedy zgłosiłam się do wydawnictwa z moim „znaleziskiem”, okazało się, że już w 1964 roku ukazał się w Polsce tomik pt. „Rekreacje Mikołajka” zawierający dwa pierwsze tomiki serii – mówi Barbara Grzegorzewska w wywiadzie dla wydawnictwa Znak.

ZNAK: Proszę opowiedzieć, jak trafiła Pani na opowiadania o Mikołajku?

Barbara Grzegorzewska: W 1967 czy 1968 roku, kiedy byłam w Paryżu, znajomi pokazali mi któryś z tomików. Książka mnie zachwyciła – ani przez chwilę nie wątpiłam, że należy ją przetłumaczyć. Okazało się zresztą, że książeczek jest aż pięć.
Minęło jednak trochę czasu, zanim stało się to możliwe, bo chociaż na studiach (Wyższe Studium Języków Obcych UW) miałam zajęcia z tłumaczenia literackiego – i to nie z byle kim, bo z samym Jerzym Lisowskim – przez długi czas tłumaczyłam wyłącznie w kierunku z polskiego na francuski, przekonana, że w drugą stronę nie będę potrafiła… Barierę tę przełamałam dopiero po odbyciu zorganizowanego w 1976 roku przez Związek Literatów Polskich we współpracy z Literaturą na Świecie seminarium dla młodych tłumaczy.

Co się Pani spodobało w tych książkach?

Przede wszystkim spodobał mi się zawarty w nich humor, świeżość obserwacji bohaterów, życzliwość i ciepło, z jakimi Autorzy traktują wszystkie swoje postaci. Że nie wspomnę o ilustracjach Sempégo fantastycznie współgrających z tekstem.

Jaki był odbiór pierwszych opowiadań o Mikołajku w Polsce w czasach PRL-u?

Nie byłam pierwszą tłumaczką „Mikołajka”. Kiedy zgłosiłam się do wydawnictwa z moim „znaleziskiem”, okazało się, że już w 1964 roku ukazał się w Polsce tomik pt. „Rekreacje Mikołajka” (w przekładzie Toli Markuszewicz i Elżbiety Staniszkis) zawierający dwa pierwsze tomiki serii. Fakt, że przez kilkanaście lat ani ja, ani nikt z mojego otoczenia nie zetknął się z tymi książeczkami, najlepiej świadczy o tym, jak były rozchwytywane. Później zresztą niejednokrotnie słyszałam, że egzemplarze ginęły z bibliotek…
Mnie też zdarzyła się kiedyś niesamowita historia. Podczas jakiejś, związanej chyba z teatrem, wizyty w Poznaniu, podbiegła do mnie nagle młoda dziewczyna i… pocałowała mnie w rękę! Ze słowami: to za Mikołajka!
Tak że odbiór już wtedy był wspaniały. Natomiast ja w czasach PRL-u przeżywałam pewne dylematy jako tłumaczka. Różnica między poziomem życia w krajach Zachodu a naszą przaśną polską rzeczywistością była tak ogromna, że pewne słowa, jak na przykład rocquefort czy camembert, wymagały objaśnień w przypisach. Myślę też, że wielu ówczesnym czytelnikom, a zwłaszcza dzieciom, dziwny musiał wydawać się świat, gdzie prawie wszyscy mieli domki i samochody, gdzie mamy nie chodziły do pracy, tylko zajmowały się domem, gdzie od święta jadało się homary.

Nasz bohater obchodzi w tym roku 50. urodziny. Czy uważa Pani, że świat bardzo się zmienił przez te 50 lat? Czy dziś odbieramy Mikołajka inaczej?

Zmieniło się bardzo dużo. Od czasu naszej transformacji ustrojowej coraz bardziej zacierają się różnice, o których wspominałam przed chwilą. Pojawiły się komputery, telefony komórkowe, gry elektroniczne i niezliczone gadżety, których nawet nie będę starała się wymienić. Rzadkością stały się domy, gdzie nie ma telewizora…
Życie nabrało znacznie większego tempa, w różnych jego sektorach (niestety także w szkołach) nastąpiła brutalizacja obyczajów.
Chyba nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli chodzi o mnie, to odbieram Mikołajka tak samo jak na początku, a może nawet lepiej, bo przez te wszystkie lata zdążyliśmy się już bardzo zżyć… Tak że chyba nie jestem zbyt obiektywna. Myślę jednak, że pomimo wszystkich zmian Mikołajek wciąż trzyma się dobrze!

Czy w nowych opowiadaniach starała się Pani uwspółcześnić język przekładu, dopasować jakoś do dzisiejszych realiów?

Generalnie, tłumacząc Mikołajka, starałam się unikać słownictwa, które sytuowałoby książkę w konkretnym czasie. Chyba mi się udało, bo jakiś czas temu zadzwoniła do mnie znajoma, mówiąc, że właśnie przeczytała trzy tomiki wydane na przełomie lat 70. i 80., że czytało jej się świetnie i w ogóle nie czuła, że od ich pierwszej publikacji upłynęło już prawie trzydzieści lat.
Kiedy więc rozpoczęłam pracę nad przekładem nowych opowiadań, uznałam, że dokonam tylko minimalnych zmian. Oprócz określeń „fajny” czy „fajowy” zaczęłam używać „super”, które wydało mi się już dostatecznie zakorzenione w naszym języku. Poza tym trochę archaiczne wydały mi się obecnie formy takie jak np. „aleśmy się fajnie bawili”, w ich miejsce zaczęłam stosować „ale żeśmy się fajnie bawili” lub „ale fajnie się bawiliśmy”.

Dlaczego Mikołajka chętnie czytają nie tylko dzieci, lecz również dorośli?

Mikołajek to jedna z tych książek, które czyta się więcej niż na jednym poziomie. W moim przekonaniu w pełni doceniona może być właśnie dopiero przez dorosłych. Pod warunkiem, że mają do siebie odpowiedni dystans i poczucie humoru… Myślę, że ciekawym doświadczeniem mogłaby być lektura rozpoczęta w okresie dzieciństwa, a potem powtarzana co jakiś czas w miarę dorastania. Myślę też, że oprócz rozrywki, jakiej nam dostarcza, kontakt z mikołajkowym światem jest też pewnym rodzajem terapii, pozwala uciec od codziennych kłopotów i napięć, odprężyć się, zrelaksować, uśmiechnąć.

W czym tkwi ponadczasowość książek Gościnnego i Sempégo?

Autorom w genialny sposób udało się stworzyć bardzo typowe postaci. Na pewno w każdej klasie znajdą się uczniowie tacy jak Ananiasz, Rufus, Gotfryd, Euzebiusz czy Kleofas. Wszyscy znamy dziewczynki podobne do Jadwini, Ludeczki albo Izy. Każdy miał w szkole podstawowej nauczycieli takich jak wychowawczyni Mikołajka, a kiedy czytam o dyrektorze, staje mi przed oczami dyrektor szkoły, do której chodziłam jako dziecko. Rodzice Mikołajka oraz innych chłopców, mama, która wynosi z pokoju wazon, tata, który próbuje urządzić przedstawienie, szkolni opiekunowie, robotnicy (a zwłaszcza hydraulik), stryjek Eugeniusz, Bunia, ciotki i kuzynki to wszystko postaci, które znamy z życia. Tak samo typowe są opisane w opowiadaniach sytuacje – bez względu na to, czy mają miejsce w szkole, w domu, w restauracji, na bazarze, u dentysty, w czasie wakacji spędzanych z rodzicami czy też pobytu na koloniach. Autorzy uchwycili to, co najistotniejsze i fakt, że dziś mamy nieco inne realia, niczego tutaj nie zmienia.

Czy ma Pani swoje ulubione opowiadanie?

Opowiadań jest 219… Lubię wszystkie! Jedne bardziej, drugie mniej, z tym że tych pierwszych jest zdecydowana większość. Wśród nich mogę wymienić „Gimnastykę” (zaczyna się od słów: Wczoraj przyszedł nowy nauczyciel gimnastyki. – Nazywam się Hektor Duval – powiedział – a wy? – My nie – odpowiedział Fabrycy i to nas okropnie rozśmieszyło.), „Tajemny szyfr”, „Korepetycje”, „Lekarstwo”, „Mama zdaje egzamin” i jeszcze wiele innych. Jednego nie potrafiłabym wskazać.

W książkach pojawiają się bardzo charakterystyczne postaci. Czy utożsamia się Pani z którąś z nich?

Utożsamiam się oczywiście z Mikołajkiem!

Wywiad pochodzi z materiałów prasowych towarzyszących premierze książki „Nieznane przygody Mikołajka”.

Barbara Grzegorzewska
fot. z archiwum prywatnego tłumaczki

Barbara Grzegorzewska jest tłumaczką literatury francuskiej. Przełożyła większość książek z Mikołajkiem w roli głównej, a także wiele tytułów innych autorów (m.in. Eric-Emmanuel Schmitt, Pierre Gripari).

(Dodano: 2009-10-20)

Dodaj komentarz