Zaczynamy od TATY, czyli „Dynastia Miziołków” w Korei Południowej

„Zabawnie jest widzieć swoją książkę złożoną za pomocą egzotycznej czcionki” – mówi Joanna Olech, która gościła niedawno w Seulu, gdzie ukazała się „Dynastia Miziołków”.

Ewa Świerżewska: „Dynastia Miziołków” – twoja debiutancka książka, która przed kilkunastoma laty uczyniła cię pisarką dla dzieci – ukazała się właśnie w języku koreańskim. Jak to się stało, że Miziołki zawędrowały do Seulu?

Joanna Olech: Nie ma w tym mojej zasługi. Jeżeli w Korei ukazuje się polska książka dla dzieci, to można mieć niemal pewność, że maczała w tym palce Jiwone Lee – nasza koreańska przyjaciółka, dobry duch, prawdziwa entuzjastka polskiej kultury. Jiwone jest specjalistką od literatury dziecięcej. Zna świetnie język polski – po studiach polonistycznych w Seulu przyjechała do Krakowa i studiowała historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obroniła doktorat na temat Polskiej Szkoły Ilustracji. Jiwone jest także autorką przekładu „Pana Tadeusza” na język koreański (wraz z dwojgiem innych tłumaczy). Zanim zwróciła uwagę na „Miziołki”, doprowadziła do wydania w Korei wielu innych polskich książek dla dzieci i młodzieży. Zasługą Jiwone jest niezwykła kariera Iwony Chmielewskiej – torunianki – która w Seulu opublikowała kilkanaście autorskich książek. Jedna z nich w 2005 roku otrzymała tytuł „najlepszej książki zagranicznej”. Iwona Chmielewska, która była w Seulu wielokrotnie, udzieliła mi kilku nieocenionych rad na czas tej – było nie było – egzotycznej podróży.

Joanna Olech

EŚ: Jak doszło do waszego spotkania z Jiwone Lee?

JO: Wiele dobrego słyszałam o Jiwone od wspólnych znajomych. Byłam też na jej świetnym wykładzie w Instytucie Książki, ale nasza pierwsza rozmowa na temat przełożenia „Miziołków” na koreański miała miejsce w Bolonii, podczas Międzynarodowych Targów Książki dla Dzieci. To ogromna wiosenna impreza, na którą ściągają do Włoch tłumy ilustratorów i wydawców z całego świata. Spotkałam Jiwone na polskim stoisku i razem ruszyłyśmy na poszukiwania ciekawych nowości. Ujęło mnie to, że równocześnie wyciągałyśmy rękę po te same książki. Jiwone wspomniała, że myśli o przetłumaczeniu „Dynastii Miziołków”, na co ja przystałam z entuzjazmem. Razem odwiedziłyśmy stoisko wydawców koreańskich (kilkakrotnie większe od polskiego), tam poznałam redaktorów oficyny Munhakdongne, która później wydała „Miziołki”.

EŚ: Jakie są koreańskie książki dla dzieci?

JO: Piękne – profesjonalne, w bardzo dobrym guście. Pomijam to, że produkcja jest ogromna, ale jestem zdumiona klasą ilustracji, ich nowatorstwem (tekstu nie umiem ocenić :)). Śmielej niż w Polsce sięga się tam po tematy tzw. „trudne”, co mnie zdziwiło, bo Korea uchodzi za kraj konserwatywny w obyczajach. Jiwone dużo mi mówiła o tym, jak na przestrzeni 30 lat zmieniła się Korea Południowa – z biednego azjatyckiego państwa stała się gospodarczym „tygrysem”, co pociągnęło za sobą ogromne zmiany kulturowe. To dobry czas dla książki – taka „rewolucja kulturalna” bez przemocy.

Kiedy „Miziołki” wyszły drukiem po koreańsku, zaproszono mnie do Seulu. W tym samym czasie wydawnictwo Munhakdongne gościło Władimira Sorokina z Rosji i Andrieja Kurkowa z Ukrainy. Podczas kolacji nad stołem krzyżowały się rozmowy w językach: koreańskim, angielskim, rosyjskim i polskim.

Dynastia Miziołków

Miałam też okazję odwiedzić największą księgarnię w Azji. Wyobraź sobie ogromną galerię handlową, w której nie ma innych towarów niż książki – to naprawdę robi wrażenie. Oczywiście znakomita większość to tytuły rodzime, ale równocześnie niemal wszystkie najlepsze książki zachodnioeuropejskie, które zwróciły moją uwagę w Bolonii – okazały się dostępne w księgarniach seulskich. Przyjechałam z Korei obładowana książkami jak juczny wielbłąd.

EŚ: Język nie był przeszkodą przy zakupach?

JO: W Korei uświadomiłam sobie, jaką siłą są tzw. „picture books”, co w Polsce – niefortunnie – tłumaczy się na „książki obrazkowe”. „Picture books” to książki z bardzo małą ilością tekstu, w których narracja odbywa się za pomocą obrazu. Są z reguły oparte na kreatywnym pomyśle i bynajmniej nie tylko dla dzieci. Moim najbardziej udanym łupem przywiezionym z Korei jest genialna książka „The Arrival” Shaun Tan’a. Gruba, ilustrowana, mówi o losie emigrantów i – poza tytułem – nie ma w niej ani jednego słowa! Ta i inne „picture books” przekonały mnie, że ten ponadkulturowy, uniwersalny sposób porozumiewania się „moli książkowych” ma wielką przyszłość.

EŚ: Jak zilustrowane jest koreańskie wydanie „Miziołków”? Czy posłużono się polskimi ilustracjami?

JO: Jiwone od początku zastrzegła, że ilustracje powinny być koreańskie. Zaproszono do współpracy młodą graficzkę, tuż po studiach – Yoon Ji. Jej pomysły spodobały się mi od razu – Yoon ulepiła z modeliny rodzinę Miziołków, sfotografowała ją, dorysowała różne zabawne szczegóły. Posługiwała się różnymi technikami – kredką, farbami, kolażem, fotografią – tak ilustruje się przecież pamiętniki. Odnalazła nawet zdjęcia polskich krajobrazów i użyła ich podczas pracy nad książką. Poznałam Yoon osobiście, podczas wizyty na uczelni artystycznej, którą kończyła – to bardzo zdolna i obiecująca ilustratorka, a przy tym przemiła osoba. To zresztą typowe – Koreańczycy są niezwykle gościnni, serdeczni, ciekawi innych kultur!

Jedyna zmiana w koreańskiej edycji Miziołków polega na tym, że o ile w wydaniu polskim rodzina jest przedstawiana poczynając od Mamiszona, czyli MAMY, o tyle w wydaniu tamtejszym jako pierwszy pojawia się TATA. Co kraj, to obyczaj!

Zabawnie jest widzieć swoją książkę złożoną za pomocą egzotycznej czcionki. Jiwone twierdzi nota bene, że język koreański jest prosty – alfabet tamtejszy ma podobną liczbą znaków co nasz i studenci polscy już po paru tygodniach nauki potrafią pisać po koreańsku.

EŚ: Jaka konkluzja po tej koreańskiej przygodzie?

JO: Pobyt w Korei uświadomił mi, jak niewiele wiem o tym kraju i ludziach tam żyjących. Ogromnie żałuję, że nie mogę czytać koreańskiej literatury w polskich przekładach. Poznałam tam wielu pisarzy, wykładowców uniwersyteckich, artystów… To spontaniczni, cudowni ludzie. Jestem ogromnie ciekawa ich książek – niestety, nie są tłumaczone na polski. Jiwone Lee – niezmordowana w propagowaniu polskiej kultury w Korei, niestety nie ma żadnej siostry-bliźniaczki w Polsce, która spełniałaby w naszym kraju podobną rolę. Nie do wiary, ile dobrego może zdziałać jedna, niewielka (wzrostem, bo nie duchem) osoba, dla zbliżania kultur i przełamywania fałszywych stereotypów.

EŚ: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę, żeby w następnej kolejności „Miziołki” ukazały się w Afryce.

Joanna Olech_m

Joanna Olech jest pisarką i ilustratorką, autorką książek dla dzieci. W „Tygodniku Powszechnym” krytykuje i zachwala nowości wydawnicze.

(Dodano: 2009-02-27)

Dodaj komentarz