Pisanie prozy zawdzięczam kotu – wywiad z Katarzyną Ryrych

W moim pisaniu nie chodzi o to, żeby epatować ludzi rzeczami, które są dla nich dziwne czy może przerażające, ale powiedzieć, że bywa i tak. Tu i teraz. Obok nas. W tym świecie – mówi Katarzyna Ryrych w rozmowie z Agnieszką Sikorską-Celejewską.

Agnieszka Sikorska-Celejewska: Ciekawi mnie, czy Twoim celem było opisanie w książce „Wyspa mojej siostry” osoby z zespołem Downa? Zauważyłam, że określenie „down” pojawiło się w książce tylko raz…

Katarzyna Ryrych: … jako przezwisko.

ASC: Tak, jako przezwisko, dlatego zastanawiałam się, czy chciałaś napisać książkę o osobie z zespołem Downa, jak to jest często interpretowane w recenzjach, a może szerzej, ogólnie o niepełnosprawności intelektualnej czy też inności?

KR: To jest książka o inności. Ale ja próbowałam na papier przenieść coś, co zobaczyłam kiedyś na własne oczy. Gdy byłam na studiach, zajmowałam się głównie językoznawstwem i skierowano mnie do osoby, która opiekowała się dziewczynkami, bliźniętami z zespołem Downa z elementami autyzmu. One posługiwały się swoim własnym językiem, który miał regularną gramatykę i indywidualne reguły. Dziewczynki świetnie się ze sobą porozumiewały, natomiast nikt z zewnątrz tego nie rozumiał. Dla mnie to było niesamowite, wręcz kosmiczne przeżycie, tak jak zwiedzanie innej planety. Udało mi się ten język rozszyfrować , ale nie zrobiłam z tego pracy, którą mi zlecono, bo uznałam, że byłoby to zbyt silną ingerencją w cudzą intymność. Natomiast zachowałam to w sobie jako takie dziwne przeżycie i w tej książce to odżyło. To właśnie wtedy, gdy patrzyłam na te dziewczynki, przyszło mi do głowy, że to jest wyspa zamieszkana przez dwie osoby, na którą nikt inny nie ma wstępu.

ASC: To ciekawe, co mówisz o elementach autyzmu, bo rzeczywiście bohaterka tej książki, Pippi nie kojarzyła mi się jednoznacznie z osobą mającą zespół Downa…

KR: Typowe dziecko z zespołem Downa jest urocze, pełne czułości dla wszystkich, pakuje się na kolana, przytula się i lubi być przytulane. A Pippi dzieckiem przemiłym nie jest. Pisząc tę książkę, właściwie nie myślałam o tym, aby przypisać Pippi konkretne upośledzenie, po prostu chciałam pokazać coś, co ludzi może dziwić, a czasem nawet przerażać, coś co jest zupełnie niezrozumiałe dla innych i czasami nawet niezrozumiałe dla bliskich.
Szczerze mówiąc, zastanawiam się, kiedy ktoś przyczepi się do tego, że wysłałam Pippi do specjalnego zakładu. Ale to było przecież konieczne, jej rodzina nie mogła tak dłużej żyć. Mam doświadczenie w uczeniu w szkołach w klasach integracyjnych i wiem, jak to często wygląda w rzeczywistości.

ASC: Na czym oparte są Twoje słowa, czy to jest wyobraźnia, czy obserwacja?

KR: Nigdy nie piszę o rzeczach, których nie znam. To nie znaczy, że uważam, że powinno się pisywać wyłącznie rzeczy naukowe czy sprawdzalne, natomiast nigdy nie piszę o czymś czego nie wiem, chyba że byłaby to fantastyka. Kiedy pisałam książkę o dzieciakach na oddziale onkologicznym, zrobiłam to dlatego, że mam za sobą wolontariat na takim oddziale. Uważam, że nie powinno się pisać o czymś, o czym tak naprawdę nie ma się pojęcia, wyobrażać sobie tylko, żonglować pewnymi pojęciami, bo potem wychodzą z tego różne dziwne rzeczy i można swoim pisaniem wyrządzić więcej złego niż dobrego.
Dorota Terakowska, pisząc „Poczwarkę” wyobraziła sobie świat wewnętrzny takiego dziecka, który jest znacznie bogatszy od świata niektórych tak zwanych normalnych ludzi. Ale dokładnie nikt nie wie, jak tam w środku jest, dlatego może nie należy się posuwać za daleko. Może właśnie warto widzieć tego człowieka tylko poprzez to, co dzieje się na zewnątrz. Starałam się nie pisać o tym, co myśli Pippi, tylko domniemywać poprzez myśli Maryśki, co tam w jej głowie może być, o czym może myśleć w tym momencie.

ASC: No właśnie, Twoja książka „Siedem sowich piór” opowiada o śmieci i chorobie. Zastanawiałam się czy to, że podejmujesz takie trudne tematy jest kwestią dojrzałości, osobowości czy jeszcze czegoś innego?

KR: Wydaje mi się, że jeżeli pisze się książkę, to ona powinna dotyczyć ważnych rzeczy, być potrzebna i bliska ludziom. Powinna dać odpowiedź na coś, co ludzi męczy, coś ludziom dawać, dotykać czegoś, co jest dla ludzi ważne.

ASC: Czyli to, w jaki sposób piszesz jest uzasadnione tym, jaką masz wizję funkcji książki, tak?

KR: Poniekąd tak. Z tym, że dochodzi jeszcze coś takiego, że książka pisze się sama. W połowie pisania jej bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem. Przejmują kontrolę nad książką i ja po prostu idę za nimi. Tak było z „Wyspą mojej siostry”.

ASC: To, że poruszasz tak trudne tematy jest wynikiem Twoich specyficznych przeżyć. Tego, że pracowałaś w szkole z oddziałami integracyjnymi, tego że byłaś wolontariuszką na oddziale onkologicznym. Bo czy byłabyś w stanie napisać takie książki dwadzieścia lat temu?

KR: Nie. Nie napisałabym tego. Nawet pewnych rzeczy nie byłabym w stanie sobie wyobrazić. Dwadzieścia lat temu nikt by nie wpuścił wolontariusza na oddział onkologiczny. Do tego trzeba też wewnętrznie dojrzeć. Musiałam coś w życiu przeżyć, żeby być bardziej wrażliwą, bardziej otworzyć się na pewne rzeczy. To jest na pewno suma doświadczeń. Bo wyobrazić sobie można wszystko i człowiek jest w stanie wszystko napisać, ale czy to będzie uczciwe, to już kwestia własnego sumienia twórczego. W moim pisaniu nie chodzi o to, żeby epatować ludzi rzeczami, które są dla nich dziwne czy może przerażające, ale powiedzieć, że bywa i tak. Tu i teraz. Obok nas. W tym świecie.

ASC: Czytujesz utwory terapeutyczne pisywane przez innych?

KR: Tak, czytuję. W ogóle lubię książki, ciekawi mnie, jak piszą i o czym piszą inni, jaki jest świat przedstawiony przez innych. Nigdy mi się nie zdarzyło popełnić plagiatu, chociaż czasami zazdrościłam komuś, kto tak fajnie napisał o tym i owym. Dla mnie świetną terapeutyczną książką, o której prawie już nikt dzisiaj nie pamięta, jest książka Ewy Szelburg-Zarębiny „Królestwo bajki” z ilustracjami Szancera. Jedna z piękniejszych książek o dzieciństwie dla dzieci, pokazująca dziecku lepszą stronę świata, wygrywanie dobra, przełamywanie pewnych trudności. Ona opisuje świat i pokazuje, co można z nim zrobić. I oczywiście świetną książką terapeutyczną i zabawową jest Fizia Pończoszanka. Poradnik, jak radzić sobie z dorosłymi.

ASC: Chciałabym, żebyś opowiedziała o swojej drodze do literatury.

KR: Zanim zabrałam się za prozę, pisałam wiersze. Mój debiut poetycki z lat młodzieńczych to taka undergrudnowa literatura, zbiorek wierszy pod tytułem: „Zapiski pewnej hipiski”. Buntownicze wiersze, strasznie byłam na bakier ze światem i w nich dałam temu wyraz. Pisałam też opowiadania, które są rozrzucone po różnych almanachach, ale byłam zbyt leniwa, żeby napisać książkę.
Pisanie prozy zawdzięczam kotu. Małej kotce imieniem Inka, od której wszystko się zaczęło. Zaginęła moja kotka i szukając stworzonka, trafiłam na kocie forum. Tam spotkałam parę osób, z którymi się cudownie rozmawiało o kotach, o zwierzętach i o ludziach. I to tam ktoś powiedział, że mam taką łatwość słowa, że powinnam napisać historię terapeutyczną, żeby dzieci zrozumiały, że zwierzę też człowiek, że należy być dobrym i ich nie krzywdzić. Postanowiłam spróbować i przeglądając internet trafiłam na historię kotki, która w schronisku w Mielcu czekała na możliwość wyjechania do własnego domu do Gdańska. Pomogłam w transporcie tej kotki. Ona jechała prawie że autostopem, przerzucana od człowieka do człowieka, i w końcu dotarła. A ja zaczęłam pisać książkę o kotach w schronisku. Ale wyszła mi książka o ludziach bardziej niż o zwierzętach. Zaczęłam pisać coś, co miało być dla dzieci, ale po pierwszej stronie książka mi się wyrwała spod kontroli i zrobiła się książką dla dorosłych. Ta książka to „Pamiętnik Babuni”.
Kiedy skończyłam, ktoś powiedział, że trzeba tę książkę wydać, bo ludzie powinni ją przeczytać. I wtedy znalazły się dwie dziewczyny, które wydanie tej książki sfinansowały. Dostałam od nich cztery tysiące złotych i zrobiłam tę książkę, a dochód z niej pomógł zwierzętom. Z części tych pieniędzy wydałam kolejną pozycję, tym razem już dla dzieci, to był „Skrzydłak”.
A później były kolejne tytuły.

ASC: W Wikipedii, w notce na Twój temat przeczytałam takie kuriozalne zdanie: „Oprócz twórczości poważnej, zajmuje się także pisaniem książek dla dzieci”.

KR: Będę musiała porozmawiać z autorem notki! Ja nie dzielę swojej twórczości w taki sposób. Nie wiem, co to jest twórczość poważna i niepoważna. To jest jakiś przedziwny zabieg formalny. Ja piszę poważnie i dla dzieci, i dla dorosłych, nawet jeśli czytając to, co napisałam, umiera się ze śmiechu.

ASC: Jak wpływ na Twoją twórczość ma fakt, że dostałaś I nagrodę w Konkursie im. Astrid Lindgren?

KR: Najważniejsza rzecz to szansa wydania książki. Czasem piszę się książkę, a potem ona czeka latami w redakcji, trzeba prosić, uganiać się od wydawcy do wydawcy, bo nie jest łatwo wydać książkę. Natomiast konkurs daję tę możliwość, że jeśli ona jest naprawdę dobra, to zostanie dostrzeżona i wydana. I to jest najważniejsze.

ASC: A nagroda nie pomogła Ci rozwinąć skrzydeł, upewnić się, że robisz to, co powinnaś robić?

KR: Tak, na pewno. Dodaje pewności, takiego twórczego kopa, wiary w to, że jednak się nie pomyliłam i to co robię, robię dobrze i powinnam to robić. To jest właśnie ten największy profit, no i sama książka w ręce, jeszcze pachnąca farbą drukarską. Bo pisze się po coś, pisze się dla kogoś, nie do szuflady.

ASC: W tym konkursie została wyróżniona jeszcze jedna Twoja książka: „Łopianowe pole”. Jakie będą jej losy?

KR: „Łopianowe pole” miało być wydane, jako książka wyróżniona, przez wydawnictwo Literatura, ale wydawnictwo Literatura nie podjęło się tego. Będę więc musiała kogoś poszukać.

ASC: W tej książce też podejmujesz trudny temat?

KR: Nie, to jest książka trochę bajkowo-czarowa. Sądzę, że zainteresowałaby dzieci, szczerze mówiąc, gdy posyłałam swoje utwory na konkurs, myślałam, że bardziej spodoba się właśnie ten. Ja osobiście bardzo lubię tę historię. To moja odpowiedź na dzisiejszą plastikową rzeczywistość, na spędzanie całego dnia przy grach komputerowych, na sklepy z zabawkami, w których można kupić wszystko, to jest moja odpowiedź na eurosieroty. Taka po prostu ciepła, fajna i dobra książka, która pokazuje świat wyobraźni i to, co człowiek może osiągnąć, jeżeli tylko swoją wyobraźnię uruchomi.

ASC: Kiedy czytałam „Wyspę mojej siostry” ciekawiło mnie (chociaż pewnie nie powinno) dlaczego postanowiłaś samotnym rodzicem uczynić akurat tatę?

KR: To był zabieg celowy. To jest mój ukłon w stronę tych wszystkich fantastycznych ojców, którzy potrafią samotnie wychowywać dzieci. Chciałam pokazać dobrego ojca, który sobie radzi, który potrafi się poświęcić dla dzieci, potrafi podjąć walkę z życiem. Chciałam pokazać człowieka, który jest dobry, nie obnosi swojego zgorzknienia, swoich problemów, nie obciąża nikogo niczym, tylko po prostu żyje. Chciałam pokazać, że tak też się da, że takiego typu ludzie są, że to nie jest tak, że tylko mama potrafi sobie poradzić. Dla mnie ojciec to jest rzecz szczególna, bo ja go nie miałam. A moim chłopcom też nie bardzo się poszczęściło. I to była pewnego rodzaju autoterapia. Ja tego ojca polubiłam. Nie jest chodzącym aniołem, też ma swoje problemy, ale zapalić idzie na balkon! To moje wielkie podziękowanie i uznanie dla ojców, którzy potrafią być prawdziwymi ojcami, którzy potrafią naprawdę kochać swoje dzieci i być dla nich przyjacielem, wsparciem, autorytetem.

ASC: Dziękuję Ci za ciekawą rozmowę!

Z Katarzyną Ryrych rozmawiała Agnieszka Sikorska-Celejewska

Katarzyna Ryrych

Katarzyna Ryrych – pisarka, poetka, nauczycielka i malarka. Od niedawna pełni również funkcję sekretarza Polskiej Sekcji IBBY. Jej książka „Wyspa mojej siostry” otrzymała I nagrodę w II edycji Konkursu im. Astrid Lindgren w kategorii wiekowej 10-14 lat. Jej opowiadanie o dzieciach z oddziału onkologicznego – „Siedem sowich piór”- zostało nagrodzone w Konkursie Literackim Bajki Dzieci Europy, organizowanym przez wydawnictwo Cartalia Press pod patronatem Centrum Zdrowia Dziecka. Książka ta zdobyła również podwójną nominację dla autora i ilustratora (Agata Dudek) w konkursie Polskiej Sekcji IBBY – Książka Roku 2008.

(Dodano: 2011-04-19)

Ten post ma jeden komentarz

  1. Ola Mazur

    KR: „Łopianowe pole” miało być wydane, jako książka wyróżniona, przez wydawnictwo Literatura, ale wydawnictwo Literatura nie podjęło się tego. Będę więc musiała kogoś poszukać.

    Już Pani Ryrych znalazła 😉 „Łopianowe pole” zostało wydane przez Wydawnictwo Adamada.

Skomentuj Ola Mazur Anuluj pisanie odpowiedzi