Pisanie zawsze gdzieś we mnie było – rozmowa z Evą Susso

„Najważniejsze w książce są osoby. Piszę o ludziach, których widzę na co dzień” – o swojej twórczości, jej początkach i inspiracjach z Agatą Hołubowską rozmawia Eva Susso, szwedzka autorka książek dla dzieci i młodzieży.

Agata Hołubowska: Zaczęła pani tworzyć już w wieku dziecięcym. Co wtedy panią kierowało, co panią inspirowało?

Eva Susso: Od zawsze byłam kreatywną osobą, trudno mi powiedzieć, skąd to się wzięło. Po prostu u niektórych tak jest, że mają silną potrzebę tworzenia. Rodzice są tego pierwszymi świadkami. Moja mama mówi, że teraz, jak jestem pisarką, to wcale nie jestem inna, niż byłam. Zawsze tworzyłam, zawsze byłam kreatywna.

Eva Susso_1
Eva Susso na targach „Dobre Strony” na wrocławskim dworcu głównym

AH: Czy to się później przełożyło na edukację?

ES: Później poszłam do szkoły plastycznej, ale tak naprawdę przez całe dzieciństwo rysowałam, wycinałam, kleiłam, pisałam. Mieszkałam na wsi i nie miałam tam bezpośrednich inspiracji ze sztuki, ale pamiętam, jak tata kupił mi album o impresjonizmie i to było dla mnie wielkim przeżyciem. Kiedy dostałam tę książkę, zrozumiałam, że chcę być artystką, malarką, a moje tworzenie zyskało cel.

AH: My znamy panią jako pisarkę. Nie znamy pani twórczości malarskiej. Czy w Szwecji można było oglądać pani dzieła?

ES: Kiedy zdecydowałam się na to, że zostanę malarką, miałam 14 lat. Później poszłam do szkoły artystycznej i przez 10 lat zajmowałam się malarstwem. Sprzedawałam obrazy, pokazywałam je na wystawach, to było moje życie.

AH: W takim razie skąd się wzięło pisarstwo?

ES: Pisanie zawsze gdzieś we mnie było. Już jako dwunastolatka zaczęłam pisać wiersze, opowiadania, różne teksty. To trwało też wtedy, gdy malowałam. Najwyraźniej była to silniejsza rzecz, która musiała trochę poczekać, ale gdy „odrobiłam lekcję” z malarstwa, to wypłynęła z nową siłą i stała się główną częścią mojej twórczości.

AH: Co zadecydowało o tym, że postanowiła pani wydać pierwszą książkę? Czy sama szukała pani wydawcy? I jaka to była książka?

ES: To był impuls, który przyszedł ze względu na potrzebę, jaka pojawiła się w moim życiu. Brakowało mi książek o kolorowych dzieciach. Mój mąż pochodził z Gambii, a dwoje moich dzieci jest ciemnoskórnych.

AH: Czytałam, że ma pani troje dzieci…

ES: Tak, gdy się poznaliśmy, miałam już dziecko z poprzedniego małżeństwa.

AH: A jak poznała pani swojego drugiego męża?

ES: (śmiech) To jest najczęstsze pytanie. Poznaliśmy się w Sztokholmie. Skończyłam studia i poszłam ten fakt świętować z moją koleżanką. W lokalu poznałam ciemnoskórego mężczyznę, który wyraźnie się mną zainteresował. Bardzo się wtedy przestraszyłam, ale dałam mu swój numer telefonu. Po jakimś czasie zaczęliśmy się spotykać. To była po prostu wielka miłość.

AH: Czy pierwszymi pani książkami są „Binta tańczy” „Lalo gra na bębnie” i „Babo chce”?

ES: Nie. Pierwsze były książki o Ricie: „Rita” i „Rita w Kudangu”. One opowiadają o mojej córce. Oczywiście jest to fikcja, ale oparta na prawdziwych zdarzeniach.

AH: W Polsce znamy tylko cztery pani tytuły skierowane do małych dzieci. Śledząc pani stronę internetową, zauważyłam, że więcej książek tworzy pani dla młodzieży. O czym są te książki? Czy wszystkie są o tematyce multikulturowej?

ES: Najważniejsze w książce są osoby. Piszę o ludziach, których widzę na co dzień w Sztokholmie. Sama zresztą mam mieszane korzenie, bo mój ojciec pochodzi z Finlandii. Piszę więc o ludziach, którzy faktycznie są wokół mnie.

AH: Na czym polega pani obserwacja ludzi w Sztokholmie? Czy trochę jak etnologa, który prowadzi obserwacje z zewnątrz, czy są to bliskie relacje ze znajomymi, którzy tworzą mieszane rodziny?

ES: Jak najbardziej wynika to z życia, a nie z chłodnej obserwacji; z tego, w jakim środowisku się obracam. Moje dzieci, z racji tego, że ich pochodzenie jest półszwedzkie, też mają wielu przyjaciół z kręgów imigranckich. Sama uważam, że to jest o wiele ciekawsze – utrzymywanie relacji z ludźmi z różnych kultur, niż tylko zamykanie się w czysto szwedzkim kręgu. Ja tego potrzebuję.

AH: Czy w związku z tym, że pisze pani o ludziach z różnych krajów, to w danych krajach pojawiają się pani książki?

ES: Nie opisuję tych osób w ich krajach, tylko opisuję ich życie w Szwecji. Ta młodzież, którą opisuję, często urodziła się w Szwecji. Ich rodzice przybyli do Szwecji z innych krajów, a być może już dziadkowie. To są tak naprawdę Szwedzi, tylko z mieszanymi korzeniami.

Eva Susso_2
Spotkanie z Evą Susso na targach „Dobre Strony”

AH: Czy jakaś książka ukazała się w Gambii?

ES: W Gambii nie ma rozwiniętego rynku księgarskiego, ale przetłumaczono tam książkę o Ricie, sfotografowano i pokazano w telewizji. Chcę, żeby pojawiła się tam po angielsku, bo w Gambii jest to język urzędowy, to wtedy miałaby szansę się sprzedać.

AH: A w jakich krajach pozaeuropejskich ukazały się pani książki?

ES: W Tajlandii. Teraz wydano tam „Babo chce” i prawdopodobnie ukaże się cała seria.

AH: Co jest kluczem w tych książkach: dźwiękonaśladowczość czy multikulturowość?

ES: Co ciekawe, jak się tworzy, to za wiele się nie myśli (śmiech). Faktycznie sukces tych książek wynika z tego, że jest tam kilka różnych poziomów. Bo i dwulatek, i dorosły znajdzie tam coś dla siebie, choć nie było to planowane.

AH: Kolejna warstwa to ilustracja. Czy pani sama szukała ilustratora? Czy współpracowała pani z Benjaminem Chaudem przy tworzeniu książek?

ES: Zaczęło się tak, że pisałam ten tekst przez kilka godzin i czułam, że coś fajnego mi się tworzy. Zawołałam moje dzieci, przeczytałam im tekst i one bardzo się z tego śmiały. Ich opinia jest dla mnie bardzo ważna, bo są najbardziej krytyczne wobec tego, co robię. Ponieważ te książki zahaczają też o nasze doświadczenia z Gambii.

AH: Ile lat wtedy miały?

ES: Były już w liceum. (śmiech) Zdawałam sobie sprawę, że ta książka będzie dobra, jeśli będzie dobrze zilustrowana. Akurat trafiłam na ilustracje Benjamina Chauda, które bardzo mi się spodobały. Zwróciłam się z prośbą do mojego wydawcy, by się z nim skontaktował. Chaud początkowo odmówił, bo nigdy nie współpracował ze Szwecją. Ale wydawnictwo się nie poddało. Przetłumaczyło tekst, wysłało mu i gdy przeczytał, to się zgodził. A mnie również na tym zależało, żeby on to robił. Pierwsze szkice do książki powstały we Francji, ale później Benjamin przyjechał na trzy miesiące do Sztokholmu i wtedy mogliśmy pracować razem.

AH: W książce „Yeti” odeszła pani od tematu multikulturowości . Czy ta historia też jest oparta na jakichś doświadczeniach pani dzieci, na zderzeniu z ich wierzeniami w człowieka śniegu?

ES: „Yeti” tak naprawdę też dotyka multikulturowości, ale w bardziej zawoalowany sposób. Dla mnie to książka o inności, obcości. O tym, że ten Inny też ma dom, też ma rodzinę, musi coś jeść. To jest o tym, by się go nie bać. By chcieć go poznać. Ale oczywiście tę książkę można odczytywać na wiele różnych sposobów.

AH: A czy któryś z pani bohaterów zyskał „drugie życie” na scenie lub ekranie?

ES: Właśnie powstaje spektakl na podstawie „Babo chce” przygotowany przez szwedzki teatr Tre, który tworzy dla najmłodszych dzieci. To jest bardzo dobry teatr i wiem, że świetnie to zrobią. Mam do nich zaufanie. Były takie plany, by stworzyć film na podstawie serii książek o Hannie i Leonardzie, którą napisałam dobrych parę lat temu, no ale na razie nie ma na to pieniędzy. W Szwecji tak naprawdę nie ma funduszy na produkowanie filmów dla dzieci i młodzieży. Podobnie było z moją książką dla młodzieży pt. „Fabryka tańca”. Też zabrakło pieniędzy na jej zekranizowanie.

AH: Czy tworzy pani także dla dorosłych?

ES: Akurat teraz jestem w trakcie pisania tekstu dla dorosłych. Ponieważ przez lata osadziłam się w twórczości dla dzieci i młodzieży, pojawiła się we mnie nowa potrzeba. Ale to też nie jest tak, że nagle sobie postanowię: teraz zacznę pisać dla dorosłych. Najpierw trzeba mieć pomysł, trzeba wiedzieć, co się chce powiedzieć. Widzę, że powoli zaczyna mnie ciągnąć w tę stronę. Może to wynika z wieku, że jestem coraz starsza i mam coraz więcej materiału w głowie i pomysłów na to, o czym mogłabym pisać dla dorosłych.

AH: Ile pani tytułów ukazało się do tej pory w Szwecji?

ES: Około 30.

AH: W takim razie teraz pytanie do wydawcy: Czy mamy szansę na kolejne tytuły w Polsce?

Katarzyna Skalska: Jak najbardziej. W najbliższym czasie planujemy wydanie wspomnianych książek o Ricie, a następnie powieści dla starszych dzieci.

AH: Czy lubi pani spotykać się z małymi czytelnikami? Jaki ma pani klucz do ich serc? Wczoraj na spotkaniu był bęben, pani z dziećmi tańczyła…

ES: Tak naprawdę rzadko spotykam się z małymi dziećmi. Głównie jeżdżę po szkołach i spotykam się z uczniami. Brałam udział w takim ciekawym projekcie, w którym przez rok byłam zaadoptowana przez bibliotekę, która mieści się w Rinkeby na przedmieściach Sztokholmu, gdzie mieszka bardzo dużo imigrantów. Stworzono specjalny dział w tej bibliotece, gdzie było napisane „Eva Susso”, były wszystkie moje książki, a ja prowadziłam warsztaty, m.in. twórczego pisania i wtedy dużo z dziećmi pracowałam.

AH: Czy te spotkania są inspirujące?

ES: Jak najbardziej. To jest dla mnie okno na świat tej młodzieży. Mogę zobaczyć, jak ona w tym momencie funkcjonuje. Moje dzieci są już dorosłe, więc żeby mieć w ogóle kontakt z tą rzeczywistością, by wiedzieć, co dzieci i młodzież absorbuje, to muszę się z nimi spotykać. Tak naprawdę czasami się zastanawiam, czy jestem w stanie wejść do tego świata, więc ostatnią książkę napisałam z fantazji. O katastrofie, po której zostaje tylko kilka osób na Ziemi. Jest to bardziej forma baśni. W tym też się do czegoś zbliżam. Baśnie mnie w jakiś sposób ukształtowały i lubię je coraz bardziej.

AH: Czy obserwuje pani takie zjawisko, że pani książki zwiększyły tolerancję, miały jakiś większy oddźwięk w tematyce wielokulturowości?

ES: Oczywiście! Przede wszystkim, kiedy pojawiły się dwie pierwsze książki o Ricie, to to był duży krok, bo po raz pierwszy pojawiła się w szwedzkiej literaturze ciemnoskóra dziewczynka, która stała się główną bohaterką książki. Bo do tej pory, jeśli pojawiały się ciemnoskóre dzieci w książkach, to siedziały w kącie i nie miały głosu. Były kompletnie bezbarwne. Tak jakby tworzyły tylko dekorację. A tutaj po raz pierwszy takie dziecko dostało charakter, wyszło poza stereotypy, stało się normalnym bohaterem. Wtedy było duże poruszenie. Pojawiło się mnóstwo recenzji. Te książki nadal są publikowane, teraz jest ich wznowienie, więc cały czas są potrzebne. Anna Höglund, która je ilustrowała, i ja mamy zamiar zrobić trzecią część po tak długim czasie. Te książki wyszły w połowie lat dziewięćdziesiątych.

AH: Czy Rita będzie starsza?

ES: Prawdopodobnie będzie troszkę starsza, być może pojawi się jeszcze jedno dziecko, ale jeszcze tak daleko nie zaszłyśmy w naszych planach. Być może Rita wróci po kilku latach do Afryki, do Gambii, i zobaczy ją zmienioną. Czytelnik poznał już wioskę Kudang, która jest narysowana i opisana w jednej z tych książek. Ale Afryka to nie tylko wioski, są tam też miasta i trzeba je pokazać, by ten obraz nie był taki jednostronny. Na przykład Rita może odwiedzić swojego tatę, który ma teraz dom z basenem (śmiech). Wtedy historia będzie bardziej zbliżona do rzeczywistości.

AH: Przecież Afryka dynamicznie się rozwija…

ES: Wiele się zmieniło, przecież ja te książki pisałam 20 lat temu i te zmiany są bardzo widoczne. Ta wioska tam nadal jest i ona faktycznie niewiele się zmieniła, ale wszystko dookoła już tak. Mam więc nadzieję, że napiszę książkę o tych zmianach.

AH: To cały czas jest o czym pisać.

ES: I to jest właśnie najlepsze w mojej pracy. Tak to już jest, że każdy znajduje tematy, wokół których krąży, które eksploruje, w które jest zaangażowany i o nich chce pisać. Być może są to różne tematy i różnie się do nich podchodzi, ale gdyby odjąć tę „skorupę”, to widać, że gdzieś w środku jest cały czas ten jeden temat, który się przewija przez wszystkie książki. Nagle zauważyłam, że w prawie wszystkich moich książkach jest taniec. To zabawne, spojrzeć tak na siebie i swoją twórczość „z lotu ptaka”. (śmiech)

AH: A czy gra pani na bębnie?

ES: Chodziłam na kurs gry na djembe, ale prawda jest taka, że większość rzeczy, oprócz pisania, słabo mi wychodzi. Pisanie zajmuje mi tyle czasu i energii, że brakuje już miejsca na to, by zaangażować się w coś innego. Ale mój syn, który ma teraz 23 lata, pojechał do Gambii i nauczył się dobrze grać na bębnie. Ostatnio zaprosił mnie do wspólnej gry i jakoś sobie poradziłam. Bardzo lubię słuchać muzyki i uważam, że równie ważna jest rola odbiorcy – to tak jak w literaturze.

AH: Czy pierwszy raz jest pani w Polsce?

ES: Trzeci. Najpierw byłam w Gdańsku na Bałtyckich Spotkaniach Ilustratorów, potem jako turystka w Warszawie, teraz jestem we Wrocławiu, ale bardzo chętnie zobaczyłabym też Poznań i Kraków. Okazuje się, że jest łatwo tu przyjechać, jest przyjemnie i bardzo dobrze się tu czuję.

AH: Czy chciałaby pani przekazać coś polskim czytelnikom?

ES: Chciałam przede wszystkim podziękować moim czytelnikom za to, że czytają książki. W czytaniu bardzo wiele się zawiera i to jest bardzo dobre. Na spotkania ze mną przyszli rodzice z dziećmi, w których zobaczyłam radość i zaangażowanie, widziałam, że to jest dla nich coś ważnego. Chcę też podziękować tym rodzicom, że zrozumieli, jak ważne jest wspólne czytanie z dziećmi.

AH: To my dziękujemy za takie książki, które można wspólnie czytać!

Tłumaczenie: Katarzyna Skalska
Zdjęcia: Agata Hołubowska

Rozmowa z Evą Susso została przeprowadzona podczas Festiwalu Literatury dla Dzieci we Wrocławiu 30 maja 2014.

Eva Susso_3
Od lewej: Eva Susso, Katarzyna Skalska

Eva Susso – szwedzka autorka książek dla dzieci i młodzieży, w Polsce znana z czterech tytułów: „Bbao chce”, „Binta tańczy”, „Lalo gra na bębnie” i „Yeti”. Mieszka w Sztokholmie.

(Dodano: 2014-06-08)

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz