Prowadzą mnie bohaterowie – rozmowa z Ewą Nowak

O przyjaźni z Jackiem Kaczmarskim, o tym, jak powstają powieści i o tym, co jest źródłem inspiracji dla pisarza – opowiada Ewa Nowak, autorka powieści dla dzieci i młodzieży.

Agata Hołubowska: Często przywołuje pani w swoich książkach utwory Jacka Kaczmarskiego. Kim jest lub był on dla pani?

Ewa Nowak: Jestem wielką szczęściarą, ponieważ spotkałam w życiu mistrza. Nie każdemu jest to dane, a do mnie uśmiechnęła się gwiazda i za pośrednictwem mojego męża spotkałam kogoś, kto zaczarował mnie swoją twórczością. Wychowałam się w aurze wielkiej fascynacji twórczością Jacka Kaczmarskiego. Mieliśmy z mężem okazję się z nim przyjaźnić. To nie jest łatwe – przyjaźnić się z człowiekiem takiego „kalibru”. Tak jak, nie można przyjaźnić się ze słońcem. Ale wspaniale to wspominam i rzeczywiście twórczość Kaczmarskiego do dziś mi pomaga. Gdy znajdę motto do książki, to już wiem, o czym piszę. Połowę pracy wykonuje za mnie Jacek, ponieważ on daje mianownik wszystkim moim powieściom.

AH: Czyli praca nad powieścią zaczyna się od motta?

EN: Motto pojawia się w różnych momentach, tak samo, jak w różnych momentach pojawia się temat główny. Kiedy przystępuję do pisania powieści, nie zawsze do końca wiem, o czym ona będzie i jak chcę rozłożyć akcenty dotyczące wagi różnych zagadnień. Nie mogę więc powiedzieć, że zaczyna się od motta, ale mogę powiedzieć, że jak mam kryzys, to słucham Kaczmarskiego i dostaję nową dawkę tego wszystkiego, co pojawia się w jego poezji intelektualnej.

AH: Tylko zazdrościć…

EN: Sama sobie zazdroszczę.

AH: Skoro nie wie pani, o czym będzie powieść, to co, albo kto panią prowadzi?

EN: To jest jedno z trudniejszych pytań, przed jakimi staje twórca: jak to robi? Tego nie da się opisać. To się dzieje w sposób naturalny.

AH: To jest wena…

EN: Tak, to jest właściwe słowo. Dla mnie wena jest wtedy, gdy już nie tworzę, a odkrywam. Mam wrażenie, że coś było przede mną, a ja tylko doszłam do źródła. Wena oczywiście nie towarzyszy całej pracy, bardzo często jest to normalny wysiłek pracy z Wordem. Codzienny wysiłek. Co mnie prowadzi? Najczęściej bohaterowie, rzadziej temat. Jednak człowiek, czyli wykreowana przeze mnie postać, jest pierwszoplanowa. Jeśli człowieka obejrzy się dokładnie ze wszystkich stron, to on sam nam wygeneruje wątki. Czasami wychodzę od jakiegoś problemu, gdy chcę go pokazać. Jak w powieści „Kiedyś na pewno”, w której chciałam pokazać, na czym polega, według mnie, prawidłowa przyjaźń między dziewczynkami.

AH: Czyli najpierw pani swojego bohatera psychologicznie „rozbiera”?

EN: Ja to nazywam ankietą personalną. Jestem z wykształcenia pedagogiem-terapeutą, więc ta „nuta” psychologii siedzi mi na karku wiecznie. Nie umiem chyba bez niej pracować. Próbuję się odganiać, ale nie zawsze to się udaje. Trzeba rozebrać człowieka na czynniki pierwsze, a tak można zrobić z każdym człowiekiem. A przede wszystkim z postacią fikcyjną.

AH: Czy te postaci fikcyjne mają swoje pierwowzory w rzeczywistości?

EN: Gdy napisałam swoją pierwszą powieść „Wszystko, tylko nie mięta”, chyba ze dwadzieścia koleżanek umówiło się ze mną na kawę, poklepało mnie delikatnie po dłoni i zapytało: „Ewuniu, ale to o mnie napisałaś, prawda?”. Nie wiedziałam, o co im chodzi. Jestem wykształconą, pracującą kobietą z dużego miasta i moje koleżanki również takie są. Wszystkie widziały siebie w Asi Gwidosz. Miałam więc pierwowzór zbiorowy. Ale staram się tego unikać, nigdy tego nie robię. Jedynym wyjątkiem jest Marysia Gwidosz – to jest moja córka Ida. Ale wtedy miała pięć lat, dziś nie odważyłabym się tego zrobić. Myślę, że byłaby oburzona i słusznie.

AH: Czy Ida jest pierwszą czytelniczką pani powieści?

EN: Nie, pierwszym czytelnikiem jest mój mąż. Pierwszy czyta każdą książkę i bardzo jej pomaga. Nie potrafię rozstać się z wieloma scenami, na które mam po kilka pomysłów, w wyniku czego moi bohaterowie opuszczają jakieś miejsce trzykrotnie. Żadna pani redaktor tego nie zniesie, dlatego mąż musi czytać jako pierwszy. Ida czyta wszystkie moje książki, ale wtedy, gdy są już gotowe. Uczestniczy w pracy nad powieścią na jej pierwszym etapie: dostarcza mi imiona. Na przykład Lew i Marianna to jest rodzeństwo wymyślone przez Idę.

AH: Czy lubi pani swoich bohaterów? Czy trudno jest się z nimi żegnać, kończąc powieść?

EN: Nie da się lubić wszystkich. Są tacy, którzy wzbudzają moją sympatię i tacy, którzy odstręczają mnie od siebie. Przykładem jest Norbert z powieści „Bardzo biała wrona”. Trudno lubić toksycznego, niemal psychopatycznego bohatera, który znęcał się nad moją bohaterką przez ponad trzysta stron. Nie mogę go lubić. Czy trudno się z nimi żegnać? Powieść kończy się zawsze z wielką ulgą. Jest to cudowny, magiczny moment.

AH: Jesteśmy przed którymś z kolei pani spotkaniem autorskim. Czy pani liczy te spotkania?

EN: Nie, dla mnie każde spotkanie jest pierwsze. Tak, jak każda miłość jest pierwsza. Przyświeca mi inna myśl. Zawsze myślę o tym, że czytelnicy widzą mnie tylko przez półtorej godziny i to jest najważniejsze półtorej godziny w moim życiu. Bo jeżeli na sali siedzi przyszły twórca i ja go zachęcę, to osiągnę cel, w którym Natura mnie tu wysłała. A jeżeli go zniechęcę, to sobie tego nigdy nie daruję. Mam misję.

AH: Prowadzi pani również warsztaty dla młodych przyszłych twórców. Skąd wziął się ten pomysł?

EN: To nie jest mój pomysł, to jest raczej odpowiedź na zapotrzebowanie. Dzieci chcą pisać, chcą się realizować.

AH: I piszą o tym do pani?

EN: Tak, pytają, jak zacząć, jak skończyć, jak numerować rozdziały… Czują się zagubione. Chodzą do szkoły, ale nikt ich nie uczy, jak tworzyć, więc muszą sobie radzić inaczej. Tutaj dużą rolę odgrywają panie bibliotekarki, które świetnie wyczuwają nastroje społeczne i wiedzą, jakie spotkanie i z kim jest potrzebne.

AH: Czy pani bardziej czuje się pisarką, felietonistą czy terapeutką, która czasem w tekstach się przemyka. A może wszystkim naraz?

EN: Myślę, że jestem współczesnym człowiekiem, który ma wiele różnych osobowości. Co sytuacja, to jestem kimś innym i w sensie zawodowym, i w prywatnym. Jestem tymi wszystkimi osobami naraz i na żądanie mogę być każdą z nich. Robię, co mogę, żeby w moich książkach nie było widać, że ja jestem pedagogiem-terapeutą. We „Wszystko, tylko nie mięta” [debiutancka powieść autorki – przyp. AH] widać to wyraźnie, ale wydaje mi się, że obecnie już tego błędu nie popełniam. Staram się dawać czytelnikom satysfakcję literacką, a nie udzielać lekcji.

AH: Czytelniczki piszą, że pomaga im pani podejmować decyzje.

EN: Na przykład w powieści „Krzywe 10″ podpowiadam prostą i skuteczną metodę, w jaki sposób podjąć racjonalną decyzję. Polega na ważeniu problemów. Trzeba wyciągnąć przed siebie rozcapierzone dłonie i wyobrazić sobie, że kładzie się atuty danej sprawy na jednej dłoni, a jej wady na drugiej. Nie do końca wiem, jak to działa, ale w pewnym momencie któraś z dłoni zrobi się cięższa i człowiek już wie, co ma zrobić.

AH: Czy czuje pani misję w swojej twórczości?

EN: Czasem myślę, że najważniejszą rzeczą w książce jest to, by opromienić czyjeś życie, by dostarczyć tylko przyjemności. A czasem wydaje mi się, że rola wychowawcza jest najważniejsza. Innym razem mam wrażenie, że wszystko to jest po to, by odbywały się spotkania autorskie, bo na nich wchodzę w tak silne interakcje z czytelnikami, że staje się to podstawą mojej pracy.

AH: Jakie trzeba mieć cechy, by napisać dobrą książkę?

EN: Każdy może napisać książkę i na każdą znajdzie się odbiorca. Ale dobre książki wychodzą przy okazji. Do tego, by napisać książkę, potrzebna jest determinacja. Dlatego, że tworzenie wymaga wielu „hektogodzin” ciężkiej pracy fizycznej, kiedy człowiek siedzi zgarbiony w jednej pozycji, a nie może wstać, bo właśnie powstaje newralgiczny moment jego powieści. Jest to również praca intelektualna, koncepcyjna, twórcza, która wyczerpuje. Trzeba więc mieć w sobie energię, żeby podołać temu wysiłkowi. Do tego jest potrzebny dobry pomysł, gdyż on jest sprężyną, od której twórca się odbija. Dobre rzeczy wychodzą przy okazji. Kiedy człowiek dużo i ciężko pracuje, to wtedy czasem mu się coś udaje.

AH: Pisze pani powieści zarówno dla młodzieży, jak i młodszych dzieci, czego przykładem jest „Pajączek na rowerze”. Skąd wziął się pomysł na tę książkę?

EN: Pomysł zaszczepił mi Paweł Książkiewicz, właściciel wydawnictwa Czarna Owca. Zwrócił uwagę na to, że nie mamy w literaturze polskiej romansu dla dzieci. Natychmiast zabrałam się za ten temat. Chciałam, żeby to było o tym, co każdego po raz pierwszy zabolało w sercu. Miłość, która polega na uświadomieniu sobie, że spotkałam szczególnego dla mnie człowieka. Oczywiście ta miłość źle się kończy, jak to miłość dziecięca. Bo dzieci nie mają łatwo: są zależne od dorosłych, a oni psują im tę miłość.

AH: Czy pani powieści czytają również chłopcy?

EN: Tak, i to mnie szalenie cieszy. Zawsze zwracają mi uwagę, że wstydzą się wyjść z moimi powieściami na ulicę, ponieważ one mają „dziewczyńskie” okładki. Jest to grafika najwyższej próby, ale rzeczywiście nie jest męska.

AH: Co pani czytała w dzieciństwie?

EN: Nauczyłam się czytać bardzo późno. Czytano mi książki, ponieważ literki nic mi nie mówiły. Nie rozumiałam, jaka jest idea czytania. Skupiałam się na obrazkach i głosie mamy, stąd tak rozbudzona wyobraźnia. Wychowałam się na „Słoneczku” Buyno-Arctowej, na „Bułeczce” Korczakowskiej, na serii przygód Pana Samochodzika i na Musierowicz.

AH: Bywa pani porównywana do Musierowicz…

EN: Wcale się nie dziwię. Po pierwsze, wychowałam się na niej. Wartości, które krzewię, pochodzą od niej: rodzina, jedzenie i świadomość własnego życia. Różnimy się tym, że u Małgorzaty Musierowicz w ogóle nie ma zwierząt. Jest to dla mnie fenomen. Jak to możliwe, że w tak cudownym świecie w ogóle nie ma zwierząt? Zwierzęta są tak istotną częścią naszego życia. Nie rozumiem, jak można bez nich żyć, stąd moi bohaterowie mają ich tak dużo.

AH: Czy zdarzają się pani kryzysy twórcze?

EN: Mniej więcej w jednej trzeciej każdej książki. Stwierdzam, że jest o niczym i że jest to najgorsza z napisanych przeze mnie książek. Przechodzę małe załamanie nerwowe. A wtedy mój mąż zgrywa dane na komputer i jest spokojny, że nawet jeśli skasuję wszystko w rozpaczy czy szale, to nic się nie stanie.

AH: Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Agata Hołubowska*
Wywiad przeprowadzony 26 stycznia 2011 r. w Gryfinie.

ewa Nowak

Ewa Nowak – urodziła się w 1966 roku i mieszka w Warszawie. Jest autorką kilkudziesięciu powieści dla dzieci i młodzieży oraz laureatką nagrody Najlepsza Książka Roku 2009 Polskiej Sekcji IBBY za tytuł „Bardzo biała wrona”. Z wykształcenia jest pedagogiem terapeutą. Współpracuje z wieloma czasopismami, m.in. „Cogito”, „Victor”, „Junior”, „Sens”, „Witch”, „Clifford”. Ma dwa koty.

*Agata Hołubowska (ur.1981) – z wykształcenia teatrolog i etnolog, z zamiłowania podróżniczka i fotograf-amator, a z potrzeby mama i zagorzała czytelniczka dziecięcych książek.

(Dodano: 2011-01-30)

Dodaj komentarz