Szczęście i cierpienie – W lusterku myśli, część VI

O tak zwanych trudnych tematach w literaturze dziecięcej mówi się ostatnio naprawdę dużo. Książek, w których pojawia się na przykład problem śmierci, starości czy choroby jest mnóstwo. Chyba można nawet mówić o przesycie tematyką radosną, optymistyczną i „ciepłą” (to ulubione określenie wielu autorów recenzji) i coraz częstszym wprowadzaniu na jej miejsce tematów uznawanych za trudne. Jest to zapewne wynik zmiany perspektywy pedagogicznej.

Dziecko przestało być traktowane wyłącznie jako obiekt działań wychowawczych, któremu należy serwować dobre wzory i pokazywać optymistyczną wizję świata. Zaczęto je postrzegać jako podmiot, który obserwuje, myśli i osądza, próbuje się umiejscowić w rzeczywistości, i którego dotyczą nie tylko różowe aspekty życia, ale często, niestety, również te najbardziej mroczne. Na tę zmianę perspektywy pozwolił dopiero wiek XX, „stulecie dziecka” (według określenia Ellen Key).

Jednak samo tylko podjęcie trudnego tematu nie powinno stać się tytułem do chwały autora, bo może to być zwykły przejaw ulegania pewnym modom literackim, istniejącym również w literaturze dla dzieci. Sądzę, że z tematami trudnymi, zwłaszcza z tymi, które stanowiły dotąd tabu, należy obchodzić się bardzo ostrożnie. Najlepiej, by temat taki nie był wyizolowany, lecz by stanowił jeden z elementów świata przedstawionego. Wydaje się, że lepiej dla czytelnika, by nie skupiał uwagi na jednej skomplikowanej i trudnej do pojęcia sprawie (śmierci, chorobie), lecz by dostrzegał ją w powiązaniu z innymi elementami rzeczywistości. W ten sposób literatura, z wszelkimi artystycznymi środkami, którymi dysponuje, ma szansę uczestniczyć w budowaniu spójnego obrazu świata.

Mistrzowskie jest ujęcie tematu śmierci w znanej i wielokrotnie analizowanej powieści Astrid Lindgren „Bracia Lwie Serce”, ponieważ nie jest to wyłącznie opowieść o śmierci, ale i o wielu innych kwestiach co najmniej tak samo wartych uwagi jak śmierć, a więc na przykład o czułości, odpowiedzialności, o rozumieniu innych, wybaczaniu, sprawiedliwości, potrzebie wolności, konieczności walki o nią, obowiązku zwalczania zła, lojalności, prawdziwym braterstwie, no i, co jest tu jakoś zupełnie naturalne, o śmierci. To jest opowieść rozgrywająca się w sferze sacrum, gdzieś poza progiem ludzkiego życia, gdzie jest przestrzeń, może nie tyle na refleksję, co na bezpośrednie, wręcz dotykalne doświadczanie tego, co ważne.

A oto dwa przykłady książek, w których śmierć jawi się jako jeden z elementów naszej ludzkiej kondycji. To nic, że mogą się wydać nieco przykurzone. Mimo lat, które upłynęły od ich powstania i wydania, zachowały swoją wartość. Ciągle są obecne na półkach bibliotek.

Ponad dziesięć lat temu ukazała się w Polsce powieść „Wyspa milczenia” Patricii MacLachlan (Nasza Księgarnia, 1996), gdzie śmierć jest ważna i właśnie wokół niemożności zmierzenia się z jej nieuchronnością skonstruowano świat tam przedstawiony. Rodzice nie są w stanie mówić o śmierci swego synka, co sprawia, że nad życiem ich drugiego dziecka (córeczki – Larkin), małej dziewczynki, którą biorą pod opiekę, a także przyjaciół, cały czas wisi złowieszcza tajemnica, uniemożliwiająca znalezienie miejsca w świecie i zrozumienie siebie samych i innych ludzi. Jednak oprócz owego okrytego milczeniem zetknięcia ze śmiercią, zakończonego ucieczką nie tylko od głębokiego przeżycia żałoby, ale i od wyjścia na przeciw życiu, pojawiają się i inne sprawy – samotność, potrzeba bliskości, obowiązek szanowania cudzych uczuć, tolerancja czy też obcowanie ze sztuką (malarstwem, tańcem, sztuką słowa – poezją), która staje się prawdziwą mową uczuć. To książka głęboko poruszająca, choć nie ma tu akcji zapierającej dech w piersi (jak w „Braciach Lwie Serce”). „Wyspa milczenia” pozwala wejść młodemu czytelnikowi w mroczne obszary duszy i przyjrzeć się im uważniej. Zatrzymać na nich swoją myśl i przejrzeć się w niej jak w lusterku, sprawdzając, jaka (jaki) jestem ja? Czy rozumiem bohaterów? Jakie byłyby moje uczucia w podobnej sytuacji?

Inna książka, traktująca przede wszystkim o życiu (częstokroć wesołym, pełnym przygód i „ciepłym”…), ale nie pomijająca również kwestii śmierci (i to gwałtownej) to wydana w 1995 roku (przez Oficynę Wydawniczą „Rytm”) klasyczna powieść australijskiej pisarki Ethel Turner „Siedmioro Australijczyków”. Książka została kilkakrotnie sfilmowana, australijski serial nakręcony na jej podstawie emitowała w latach siedemdziesiątych również polska telewizja. Powieść powstała nim nastało „stulecie dziecka” (w roku 1894), ale widać w niej zapowiadający zmianę perspektywy pedagogicznej, charakterystyczny dla wielu nurtów obecnych w pedagogice XX wieku, partnerski stosunek do dzieci. Przejawia się on już na poziomie narracji, prowadzonej w trzeciej osobie, ale z ujawniającą się od czasu do czasu narratorką, która zwraca się bezpośrednio do czytelnika (np. Nim przystąpicie do lektury tej opowieści, winna jestem wam kilka słów ostrzeżenia (…) Pozwólcie, że opowiem o moich bohaterach (…) Z trudem, mozolnie pisałam ostatnie dwa rozdziały). Zabieg taki zmniejsza dystans i sprawia, że odległe w czasie i przestrzeni wydarzenia mogą stać się bliskie również dzisiejszemu młodemu odbiorcy. Autorka nie odmawia dzieciom prawa do krytycznej oceny dorosłych, twierdzi nawet, że dzieci mogą im pomóc (jeden z dorosłych bohaterów jest alkoholikiem, a przyjaźń, jaką obdarowuje go niedorosła dziewczyna, daje mu psychiczne wsparcie i szansę na odzyskanie wiary w siebie). Atmosfera powieści jest radosna. Dotyczy codzienności dużej rodziny, w której panuje nieustający rozgardiasz. Przygoda goni przygodę, a psota – psotę. Ojciec (wdowiec) próbuje opanować wesołą gromadkę, jego młoda żona (starsza zaledwie o cztery lata od swej najstarszej pasierbicy) staje zwykle po stronie rozhukanych i nadzwyczaj pomysłowych psotników. W taki świat – zupełnie niespodziewanie – wdziera się śmierć jednej z głównych bohaterek: dziewczynka, prowadzona tyleż instynktem, co uczuciem, osłania przyrodniego braciszka przed potężnym, walącym się drzewem. Dziecko uchodzi bez szwanku, ale jego siostra ma złamany kręgosłup. Żyje jeszcze zaledwie parę chwil, podczas których ma czas jedynie, by uspokoić rodzeństwo (nie czuje bólu), wyrazić swoje uczucia (nie chce umierać), poprosić o pocieszenie (hymn), uścisnąć brata, z którym łączyła ją najsilniejsza więź. Śmierć w ujęciu australijskiej pisarki to element rzeczywistości – bardzo smutny, ale taki, który przyjmuje się ze spokojem i godnością. Śmierć siostry to dla rodzeństwa wielki smutek, ale dzieci w sposób instynktowny wiedzą, jak się zachować; czują, że powinny być blisko, trzymać za rękę, utulić, zaśpiewać pieśń, o którą prosi umierająca i pocieszać, mówiąc o rychłym spotkaniu ze zmarłą mamą. Dzieci są naturalne (może dlatego, że wielu zachowań uczyły się, obserwując świat przyrody, z którą miały bliski, codzienny kontakt od momentu urodzenia). Dają, co prawda, upust wielkiemu żalowi, ale czują, że przede wszystkim powinny swej siostrze towarzyszyć w tym ciężkim dla wszystkich momencie rozstania. „Siedmioro Australijczyków” nie jest zatem powieścią, w której podjęty został trudny temat, lecz książką, mówiącą o rzeczywistości. Tutaj przeplatają się chwile radości z chwilami smutku, szczęście współistnieje z cierpieniem. Tak po prostu jest.

Żeby jednak uchwycić to, co, zdawałoby się najprostsze, trzeba długo stać przed lustrem myśli, wpatrywać się w nie z uwagą, pamiętając, że należy rozróżniać obraz prawdziwy od tego zafałszowanego. Dobra literatura daje obraz prawdziwy. Książki pisane na fali mody (na przykład – mody na poruszanie trudnych tematów) nie zawsze są dobrą literaturą i obraz świata w nich przedstawiony może przypominać krzywe zwierciadło, a w nim lepiej nie oglądać swoich myśli.

Hanna Diduszko

(Dodano: 2009-06-08)

Dodaj komentarz