Pisarz multigatunkowy – rozmowa ze Zbigniewem Dmitrocą

Przez wiele lat żyłem w przeświadczeniu, że o moim pisaniu zadecydował przypadek. Ale jakiś czas temu sięgnąłem głębiej w swoją pamięć i okazało się, że już w dzieciństwie pisywałem wiersze wzorowane na bajkach Krasickiego, Trembeckiego czy Mickiewicza – mówi Zbigniew Dmitroca w rozmowie z Kaliną Cyz.

Kalina Cyz: Panie Zbigniewie, zacznijmy od pytania, które nurtuje mnie od dawna: dlaczego taki twórca jak Pan, pisarz, poeta, tłumacz, zaczyna pisać dla dzieci? Jak to jest – tłumaczyć Achmatową i pisać rymowane, skądinąd genialne bajeczki?

Zbigniew Dmitroca: Żyjemy w czasach wąskich specjalizacji. Gros dzisiejszych autorów literatury dziecięcej pisze wyłącznie dla dzieci. Natomiast ja należę do dość wąskiego dziś grona twórców „multigatunkowych”. Czasem żartuję, że uprawiam wszystkie formy literackie, oprócz donosu. I nie ma w tym wielkiej przesady. Oprócz twórczości dziecięcej i translatorskiej, które w ostatnim czasie trochę zdominowały inne formy, uprawiam też satyrę, wydałem kilka tomików wierszy lirycznych, mam na koncie kilka sztuk teatralnych dla dzieci, scenariusz przedstawienia kabaretowego i niewydaną powieść, a nawet półtrorej powieści, bo drugiej na razie nie ukończyłem. Pisałem też piosenki dla dzieci i dla dorosłych. Dla mnie to po prostu różne formy i regularny płodozmian, dzięki czemu unikam znudzenia i wyjałowienia. Zresztą wielu polskich poetów pisało dla dzieci, że wymienię choćby Tuwima, Brzechwę, Broniewskiego czy Czechowicza. Wszyscy oni byli też tłumaczami. Można więc powiedzieć, że znajduję się w doborowym towarzystwie. A widocznie to, co robię, nie jest pośledniej próby, skoro w trzecim, drukowanym właśnie tomie słownika „Polscy pisarze i badacze literatury XX i XXI wieku” znajduje się hasło Zbigniew Dmitroca. A słownik ten wydaje IBL PAN.

A co czytał Zbigniew Dmitroca jako mały chłopiec?

Niewiele. Urodziłem się na wsi, a na wsi na ogół nie czyta się za wiele. Zacząłem czytać chyba w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Co prawda baśnie szybko mnie wtedy znudziły i miałem kilka miesięcy przerwy, ale potem czytałem na potęgę książki podróżnicze i wojenne, a gdy sam zacząłem pisać wiersze, doszła do tego lektura wierszy. Natomiast nie zauroczył mnie polecany mi przez starszych wiejskich znajomych Sienkiewicz. Literaturę dla dzieci w dużej mierze poznawałem już jako dorosły. Ale jako chłopiec słuchałem kilka razy opowieści starych sąsiadów, którzy w erze przedtelewizyjnej spotykali się od czasu do czasu na wieczorne pogaduszki. Jak przez mgłę pamiętam opowieści o diabłach i duchach, i niewykluczone, że to one tak podziałały na moją dziecięcą wyobraźnię, że niedługo później zacząłem pisać. I od początku były to rozmaite gatunki literackie.

Pamięta Pan swoje pierwsze teksty dla dzieci?

Przez wiele lat żyłem w przeświadczeniu, że o moim pisaniu zadecydował przypadek. Ale jakiś czas temu sięgnąłem głębiej w swoją pamięć i okazało się, że już w dzieciństwie pisywałem wiersze wzorowane na bajkach Krasickiego, Trembeckiego czy Mickiewicza. Zeszyty z tamtymi wierszami ostatni raz miałem w rękach chyba na koniec podstawówki, dlatego konkretnych tytułów nie potrafię sobie przypomnieć. Pierwszy wiersz, który wytrzymał próbę czasu, powstał chyba jesienią 1981 roku, a że to raczej wiersz dla dzieci, uświadomiła mi w liście Urszula Kozioł, która rok wcześniej była sprawczynią mojego debiutu literackiego w „Odrze”. Po drobnych retuszach i nadaniu tytułu „Kukułka”, wiersz ten wszedł do książki „Baśnik”, a potem przedrukowałem go w „Dobrych duszkach”. Następne wiersze nie były takie udane. Pomysły były może i ciekawe, ale mój warsztat pisarki nie był im w stanie sprostać. Nie dawałem sobie rady z formą. Dlatego na kilka lat zarzuciłem pisanie dla dzieci. Na dobre twórczość dziecięca rozkręciła się jednak w połowie lat 90. Wtedy powstały jedne z moich najlepszych utworów: „Kotka trajkotka”, „Wilk i zajęcza kapusta” czy „Trawka i osioł”. Pisałem wtedy bardzo intensywnie i spora część tamtych wierszy do tej pory nie została opublikowana. Mam jednak nadzieję, że koniec końców i one ujrzą światło dzienne.

Lubi Pan swoich bohaterów?

Na ogół wymyślam bohaterów dość sympatycznych, którzy dają się lubić. Bardzo lubię trochę zwariowaną Kotkę trajkotkę, Królika somnambulika czy wilka z wiersza „Wilk i zajęcza kapusta”. Oczywiście do moich ulubienic należy też bohaterka „Baby Jagi na deskorolce” i Gariadna, jedna z bohaterek „Księgi czarownic”. Swoją drogą, jej imię to kontaminacja gara i imienia Ariadna.

Zdaje Pan sobie sprawę, że został Pan jakiś czas temu okrzyknięty specjalistą od czarownic?

Od szesnastu lat mieszkam na wsi, dokąd nie wszystkie wiadomości ze świata docierają. Ale jakieś echa dotarły. „Księga czarownic” budziła sporo kontrowersji: jednym się bardzo podobała, inni chyba nic z niej nie zrozumieli, a to przecież książka o tym, jak łatwo zostać wykluczonym. Jedna z recenzentek sugerowała, że zemściłem się i sportretowałem w niej moje wszystkie dawne sympatie. Na szczęście przeważyli ci, którym książka się podobała. Od kilku lat bezskutecznie ją tropię w Internecie, a to znaczy, że ci, którzy ją kupili, nie zamierzają się z nią rozstać. Do archetypu czarownicy powróciłem w „Babie Jadze na deskorolce”. Tej bohaterki chyba nie da się nie lubić. Jedyną wadą tej książeczki jest objętość: niestety, musiałem się wpasować w ramy serii „Czytam sobie”. Przyznam się, że gdy wymyśliłem ten tytuł, wiedziałem, że nie wolno mi go zmarnować. Smaczku temu dodaje fakt, że to pierwsza moja proza dla dzieci. Zarazem będzie to pierwsza moja książeczka, która zostanie wydana za granicą. Swoją drogą moja pierwsza, niewydana książka dla dzieci miała nosić tytuł „Wizyta u Baby Jagi”. Czyli, co ma wisieć, nie utonie.

Nie mogę nie zapytać o teatralną stronę Pańskiej twórczości: skąd ten pomysł? Miałam przyjemność widzieć teatrzyk dwa razy i za każdym byłam wzruszona – miniaturowa forma pełna poetyckiej treści, pięknej mikro-scenografii. A to jest przecież najtrudniejsze, by wyobraźnia dzieciom pracowała, by nie wszystko za nie zrobić.

„Teatrzyk jak się patrzy” ma już trzynaście lat. Zasadniczo chodziło mi o uatrakcyjnienie moich spotkań z dziecięcą publicznością. Pomysł podsunęła mi znaleziona na strychu stara walizka. A ponieważ moja żona była wówczas początkującą ilustratorką, zajęła się stworzeniem scenografii, ja zaś zająłem się stroną czysto techniczną. Dzięki temu daliśmy nowe życie nieużywanej od lat walizce. Największym wyzwaniem było nauczenie się kilkudziesięciu tekstów. Okazało się, że pamięć czasem „przywracała” odrzucone warianty tekstu i z niektórych wierszy musiałem zrezygnować. Początkowo nie myślałem o zaangażowaniu dzieci w roli statystów. Po prostu pewnego razu postanowiłem zaeksperymentować. A że dzieciom się spodobało, od tamtego czasu jest to spektakl interakcyjny. Objechałem z tym teatrzykiem pół Polski, od granicy z Litwą po granicę ze Słowacją, byłem nawet we Francji i w Rosji. Jego atutem jest prostota. Jest w nim też pewien element magii. Na oczach publiczności walizka zamienia się w miniaturowy teatr. W ten sposób ziściła się moja młodzieńcza mrzonka, żeby mieć własną trupę teatralną. I mimo że od trzynastu lat gram jedno przedstawienie, nie jestem nim znudzony.

Na koniec jeszcze pytanie o Pana plany wydawnicze: co nowego dla mniejszych dzieci; co dla starszych?

Pisarstwo to mój zawód, więc rad nie rad, kiedy kończę jedną rzecz, muszę już myśleć o następnej. Niekiedy różne rzeczy powstają niemal jednocześnie, albo w przerwie. I tak w przerwie w tłumaczeniu wierszy Cwietajewej napisałem w październiku dwie kolejne książeczki z serii „Akademia mądrego dziecka”. Ukażą się na przełomie lutego i marca. Niemal jednocześnie przygotowuję nowy, a zarazem pierwszy pełny przekład rosyjskich wierszy Bolesława Leśmiana. Można Leśmiana lubić lub nie, ale to jeden z największych poetów polskich. Pracuję też nad niedużym zbiorem wierszy Cwietajewej, którą tłumaczę od trzydziestu lat i uznałem, że pora zawrzeć te przekłady w książce. Przymierzam się też do wydania zbiorku mojej twórczości satyrycznej i absurdalnej. Myślę też o prozie dla dzieci.

Zatem będziemy czekać i wypatrywać Pana książek w księgarniach!

zbigniew-dmitroca

Zbigniew Dmitroca – pisarz wszechstronny – bajkopisarz, tłumacz poezji rosyjskiej, autor 30 książek, dramaturg, satyryk, poeta.  Autor wielu tytułów. Pisanie jest jego chlebem powszednim i DNA – bawi, budzi i bulwersuje. (za: https://zbigniewdmitroca.wordpress.com)

Dodaj komentarz