„Każda miłość jest pierwsza”, czyli literacko o pierwszych miłościach

Przychodzi taki okres w życiu naszych pociech, kiedy przestają być dziećmi, ale jeszcze nie do końca czują się nastolatkami. Trudny to czas, bo nie wiadomo, jak się w wielu sprawach do takiego młodego człowieka odnosić.

Jednego dnia bawi się ukochanym misiem, a drugiego – gdy proponujesz obejrzenie najnowszej animacji Disneya w kinie – mówi z dezaprobatą: „Mamoooo, nie jestem już dzieckiem!”. Podobnie rzecz się ma z lekturami. Jednego dnia czyta ukochaną serię o przedszkolaku, a drugiego z dumą obnosi się kupionym za własne pieniądze Sienkiewiczem. Ale jest to dla nas, rodziców, czas ogromnej troski czytelniczej. Rodzice zresztą często mówią, że do pewnego wieku dziecko czytało, a potem jakoś przestało… I to jest jedna sprawa.

Druga rzecz to tematyka książek na ten czas, powiedzmy, przejściowy. Trzeba się trochę postarać, by natrafić na książki, które potencjalnie mogą być ważne dla dziecka w wieku plus-minus 10 lat. I tu dochodzimy do sedna. Oto bowiem w tym czasie pojawia się: zmora, zakała, sen z powiek, nie miała baba kłopotu, masz ci los, no i klops, czyli pierwsze uczucia, intensywne bicie serca, przyjaźń i (za)kochanie. I to tak na poważnie. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że do pierwszej dziecięcej miłości trzeba podejść wyjątkowo czule, by nie stracić zaufania dziecka. Tak więc podejście pierwsze:

„Zakochałem się w Milenie”, Per Nilsson, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2016

zakochalem-sie-w-milenie

 

Książka ma podtytuł: „Opowiadanie o chłopcu, który chce zostać zauważony przez pewną dziewczynę” – i on już naprawdę dużo wyjaśnia. Oto poznajemy Dawida i spędzamy z nim kilka dni, a dokładnie: od poniedziałku do piątku. Niby niewiele, a jednak wystarczy, by polubić tego szalonego chłopaka i niezależnie od tego, co zrobi, kibicować mu w walce o serce koleżanki z klasy. A jest za co trzymać kciuki, bo Dawid kompletnie nie wie, jak sprawić, by Milena go zauważyła. Próbuje wszystkiego: podryw na łobuza, na intelektualistę, ale też na chamskie odzywki i na prezenty. Ot, co…

I choć wydawać by się mogło, że to już było – i w piosence („kto za tobą w szkole ganiał”…), i niejednym filmie, historia Dawida jest wyjątkowa.

Dawid jest niebywale wrażliwym chłopcem, a to, jak opisuje Milenę, jest zupełnie poruszające. Milena ma oczy „jak dwa czarne słońca”, jej włosy są dla niego „jak lśniący wodospad”, a ona sama „jest bliska, a jednak tak daleka”. Dla mnie jest to właśnie owo czułe potraktowanie pierwszej miłości. Nie jako szczenięcej, nie dziecinnej, ale właśnie pierwszej. Nie zdradzę, czy Dawidowi uda się zdobyć serce Mileny – powiem tylko, że zapunktuje u niej jako chłopak z sąsiedztwa z uroczym psiakiem na spacerze. W moim domu tę książkę z 10-letnią Bogną czytałyśmy już po dwa razy i z niecierpliwością czekamy na część drugą, która już w przygotowaniu.

„Wiktorio, I love you”, Maja Hjertzell, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2016

wiktorio-i-love-you_400

Ogromnie się cieszę, że natrafiłam na tę książkę tuż przed świętami. Kiedy nastał czas świętowania, wieczorami zasiadałam wygodnie w fotelu i czytałam. I była to dla mnie, dorosłej osoby, bardzo ważna lektura. Ważna, szczególna i… czuła. Zdarza się bowiem czasem w życiu (nie tylko dzieci), że wszystko jest nie tak: nie możesz dogadać się z rodzicami; szkolni koledzy to istna porażka; w sąsiedztwie ani cienia po przyjacielu. A potem jest już tylko gorzej i gorzej: ginie twój kot, aż wreszcie i ty tracisz dach nad głową. I jakkolwiek źle by nie było, zawsze trzeba wierzyć w dobre zakończenia, albo mieć przynajmniej dobrą książkę w zanadrzu!

„Wiktorio, I love you” to coś właśnie takiego! Oto poznajemy Linn. Linn ma 9 lat i właśnie zaginął jej kot. Dziewczynka jest nieco zagubiona, nie lubi swoich szkolnych koleżanek, na podwórku wciąż toczy boje z niesympatyczną sąsiadką i jej równie niesympatycznym psem. W dodatku jeszcze mama… planuje zorganizować jej dziewczyńską imprezę, bo uważa, że Linn nie ma przyjaciółek! No i jeszcze tata. Tata, który z nimi nie mieszka. Słowem: dziewczynka ma nieco pod górkę. I oto nadchodzi dzień, gdy wszystko odmienia się na lepsze. Na podwórku Linn parkuje autobus, to znaczy książkobus. Książkobus prowadzi niezwykła zupełnie Wiktoria Anderson. Od pojawienia się Wiktorii na ulicy Fabrycznej jakoś pojaśniało. Linn miała gdzie się wymykać, miała z kim spacerować – i dzięki Wiktorii poznała Simona.

I choć zbieg okoliczności niebagatelnie doświadczył Linn, jej mamę i wszystkich mieszkańców jej domu, to nawet i z tego pożaru (dosłownie) wyratowała wszystkich Wiktoria. Była dobrym duchem rozmaitych przemian, które dokonały się i w Linn, i w jej matce.

Książkę warto czytać razem z dziećmi – to wspaniały materiał do rozmów o fascynacji drugim człowiekiem, przyjaźni, lecz także poczuciu osamotnienia, inności i zazdrości. A na finał: „amor omnia vincit”, jakby powiedziała Linn. Trzeba przeczytać koniecznie! I ofiarować komuś na Walentynki.

Kalina Cyz

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz