„Nasze miejsce na Ziemi” – wywiad z reżyserem

nasze miejsce na ziemi

Znakomity reżyser John Chester wraz z żoną Molly muszą opuścić swoje małe mieszkanko w Los Angeles. Wszystko za sprawą ukochanego psa Todda, którego szczekanie drażni sąsiadów. Chesterowie traktują swoje wygnanie jako pretekst do realizacji marzenia o własnej farmie funkcjonującej w zgodzie z prawami natury.

80 hektarów ziemi w upalnej Kalifornii staje się odtąd ich nowym domem. Z pomocą przyjaciół i zapaleńców z całego świata, Jack i Molly realizują wyjątkowy projekt: 10 tysięcy drzew, ponad 200 rodzajów upraw i dziesiątki gatunków zwierząt żyjących w zgodzie ze sobą i swoją naturą, a wszystko to bez udziału szkodliwej chemii i bezdusznej technologii. Z każdym kolejnym dniem Chesterowie uczą się czegoś nowego o świecie i sobie samych. Przeżywają małe porażki i wielkie zwycięstwa, a otaczający ich ludzie i zwierzęta stają się źródłem inspiracji, radości, a czasem niezłych kłopotów.

Ich idealistyczna wizja niezwykłej utopii powoli zaczyna nabierać realnych kształtów mimo niekończących się przeciwności losu. A widoki takie jak przyjaźń między świnią Emmą i kogutem Greasym, psia troska o owcze stado czy gęsi pomagające ratować uprawy przed inwazją ślimaków uświadamiają jak wielka moc i piękno kryje się w otaczającej nas naturze, której przecież jesteśmy częścią.

JOHN CHESTER – WYWIAD Z REŻYSEREM

Rolnictwo to na tyle skomplikowane i wymagające ciężkiej pracy zajęcie, nie mogę się nadziwić, że przy okazji znaleźliście czas na nakręcenie pełnometrażowego filmu dokumentalnego o swojej niezwykłej przygodzie. Skąd w ogóle pomysł na realizację „Naszego miejsca na Ziemi”?

Przez pierwsze kilka lat rolniczego żywota odczuwałem wiele wątpliwości, czy nam się w ogóle uda zrealizować założony plan – czy będziemy w stanie poradzić sobie z wszystkimi wyzwaniami, czy uda nam się przywrócić ziemę do dawnego stanu oraz stworzyć na naszej farmie swoisty azyl, w ramach którego moglibyśmy w spokoju koegzystować z otaczającą nas naturą. Nie chciałem więc nikogo oszukiwać, że jest to możliwe ani zachęcać do podejmowania podobnych prób odbudowywania i urozmaicania istniejących ekosystemów. Mniej więcej w piątym roku naszej przygody coś zaczęło się zmieniać. Zdecydowanie na lepsze. Zaczęliśmy dostrzegać symptomy powracania na te ziemie zwierząt, których dawno tam nie widzieliśmy. Pojawiły się różne gatunki insektów, które szybko przejęły rolę drapieżników w swojej skali i pomogły nam przeważyć szalę w walce z plagami robactwa, które zaburzały równowagę w naszym niewielkim świecie.

Prawdziwą inspiracją do rozpoczęcia prac nad filmem dokumentalnym było natomiast zdanie sobie sprawy, że to, co uznawaliśmy dotychczas za problematyczne, takie nie było – jak na przykład fakt, że niektóre rośliny zazwyczaj klasyfikowane jako chwasty dostarczały tak naprawdę do naszej małej rzeczywistości substancje odżywcze, dzięki którym ziemia stawała się żyźniejsza, a drzewa owocowe zdrowsze. Innymi słowy, natura poczęła przyjmować nasze dary i odbudowywać za ich pomocą swój skomplikowany układ odpornościowy, a założona przez nas farma przeistoczyła się w miejsce, które chcieliśmy od początku stworzyć. To nie jest tak, że właśnie wtedy chwyciliśmy za kamery – my od dawna dokumentowaliśmy wszystkie zachodzące przemiany, jednakże robiliśmy to raczej dla siebie. A tego roku powzięliśmy decyzję, żeby wykorzystać te istniejące i nowe materiały na potrzeby filmu dokumentalnego.

Pamiętam dokładnie ten dzień, ponieważ przechadzając się po naszym sadzie, dostrzegłem, że drzewo jeszcze kilka dni wcześniej opanowane przez mszyce uległo diametralnej przemianie. Mszyce to szkodniki, które zabijają żywe organizmy, wysysając soki z niektórych roślin. W zdumieniu ich szukałem, ale nie znalazłem ani jednej, z kolei po drzewie przechadzały się dziesiątki biedronek, które naturalnie mszyce zjadają. Biedronki wróciły w nasze rejony, ponieważ udało nam się odtworzyć ciężką pracą środowisko naturalne, w którym mogą się rozwijać. To był jeden z pierwszych tak wyraźnych sygnałów, że idzie w dobrym kierunku. Kolejne pojawiły się bardzo szybko. Powrót za powrotem. Wiedziałem, że jestem gotów, by opowiedzieć naszą historię innym ludziom.

Praca nad filmem dokumentalnym w trakcie pochłaniającego większość czasu doglądania tworzonego środowiska naturalnego musiała być gigantycznym wyzwaniem?

Z perspektywy czasu mogę chyba przyznać, że robienie tych dwóch rzeczy jednocześnie było kompletnym szaleństwem i nie wiem, czy podjąłbym się tego wszystkiego raz jeszcze w takiej formie. To oczywiste, że sama praca na farmie i utrzymywanie wszystkich jej aspektów we względnej równowadze było wykańczające, a my dołożyliśmy sobie jeszcze wyzwania wynikające z kręcenia zdjęć do dokumentu przyrodniczego. Ale wyzwania nie skończyły się po zrealizowaniu wszystkich ujęć, przez kolejny rok film montowaliśmy, co położyło się, szczerze przyznaję, cieniem na życiu mojej rodziny. Jestem im szalenie wdzięczny, że ani przez chwilę we mnie nie zwątpili i nieustannie wspierali. Ale i to jeszcze nie był koniec, bo w trakcie tego roku post-produkcji poczułem na własnej skórze, że nie daję rady, że wziąłem na siebie za dużo obowiązków.

Pamiętam, że miejsce u boku mojej montażystki Amy Overbeck musiałem w kilka sekund zamieniać na walkę z jakimś niespodziewanym pożarem, nadciągającą wichurą czy komplikacjami związanymi z narodzinami nowego członka naszej trzody. Potem wracałem do montażowni, cały pokryty różnymi płynami, pachnący niezbyt zachęcająco, i próbowałem znaleźć na nowo koncentrację, żeby jak najlepiej opowiedzieć naszą historię. Najtrudniejsze były zdecydowanie kryzysy związane ze śmiercią jednego ze zwierząt, gdy musiałem zasiadać ponownie do montażu, nie mając odpowiedniego czasu, żeby przetrawić zaznaną właśnie stratę. Ja kocham zwierzęta i z wieloma się przyjaźnię, więc nie były to dla mnie łatwe chwile, tym bardziej, że musiałem jakoś odrzucać te emocje, by móc skupić się na filmie. I od pewnego momentu boleśnie odczuwałem napięcie związane z niezbyt starannym dzieleniem mojego osobistego czasu między potrzeby farmy a wyzwania stawiane przez film.

Fajne w posiadaniu farmy na łonie natury jest to, że życie płynie specyficznym rytmem, czy nawet wieloma rytmami, ale jest jednocześnie w pewien przyjemny sposób przewidywalne. Można naprawdę wiele rzeczy przewidzieć. Wystarczy tylko obserwować uważnie otaczający świat i znajdować się w odpowiednich miejscach o odpowiednim czasie. Nie wolno również zatracić w sobie poczucia pokory do otaczającego cię piękna. Było to oczywiście bardzo pomocne przy realizowaniu dokumentu, ta świadomość, że można wiele rzeczy zaplanować. Pomogła mi ona w przełamywaniu się i kręceniu nie tylko tych dobrych momentów, ale także popełnianych błędów czy problemów narosłych przez różne zaniedbania. Zdałem sobie sprawę, że muszę wyłączyć ego, przestać go słuchać. Często wspierali mnie w tym stażyści, których mieliśmy na farmie, a którzy okazywali się bardzo kompetentnymi operatorami, zachęcając do kręcenia różnych oblicz naszej rzeczywistości. Wydaje mi się, że w ostatecznym rozrachunku jestem właśnie z tego najbardziej dumny – że udało się pokazać wszystko, a nie tylko fragment, być może wypaczający obraz całości.

Łatwo wywnioskować w trakcie seansu „Naszego miejsca na Ziemi”, że film był kręcony chronologicznie i nie ma w nim większej stylizacji. Co w takim razie było dla ciebie w tym okresie największym zaskoczeniem?

Myślę, że powrót tak wielu zwierząt w nasze strony, a następnie obserwowanie, w jaki sposób większość gatunków stała się naturalnie częścią symbiozy wytworzonej na farmie. To było coś wprost niesamowitego!

Z filmu wyraźnie wynika, że jedną z najważniejszych nauczek, jakie wyniosłeś z życia na farmie, była świadomość, że kluczem do dobrego funkcjonowania w symbiozie z naturą jest zwracanie uwagi na to, co ona ci podpowiada, w jaki sposób różne detale łączą się, tworząc zupełnie niespodziewane całości. Zastanawiam się, czy to w jakiś sposób wpłynęło na inne aspekty twojego życia?

Albert Einstein zwykł mawiać, że warto zagłębiać się w obserwację różnych oblicz naturalnego świata, ponieważ tylko wtedy człowiek będzie w stanie zrozumieć lepiej wszystko, co go otacza. Pamiętam, że napisał to po raz pierwszy w liście do przyjaciela po śmierci swojej żony. Nieskończone możliwość kryjące się w świecie natury zawsze pomagały i będą pomagały nam zrozumieć, w jaki sposób żyjemy i jak powinniśmy stawiać czoła nawet największym przeszkodom. Nie trzeba studiować fizyki kwantowej, wystarczy zrozumieć pewne mechanizmy rządzące ekosystemami i światem nie-ludzkim. Nie ma tam tak widocznych w naszej rzeczywistości podziałów na dobre i złe, prawdziwe i fałszywe, tym światem rządzą zupełnie inne prawa. Liczą się konsekwencje tego, co się dzieje. Uważam, że warto zacząć myśleć o ludzkiej rzeczywistości właśnie w takich kategoriach, stawiać się w sytuacji kogoś z zewnątrz, który próbuje pojąć, co ma zrobić, żeby wpisać się w świat inny od swojego. To pozwala również zachować pewne proporcje myślenia o tym, ile kontroli potrzebujemy nad światem natury. I ile rzeczywiście jej mamy, a na ile jest to iluzoryczne.

Założenie własnej farmy było dla ciebie i twojej żony Molly ewidentnie spełnieniem jakiegoś marzenia. Skoro żyjecie już w tym miejscu przez prawie dekadę, chciałem dociec, co najbardziej podoba ci się w tym świecie?

Jednym z najbardziej inspirujących aspektów prowadzenia naszej farmy w taki sposób, by na pierwszym miejscu stawiać uprawę ziemi z zachowaniem jej naturalnego piękna, było otworzenie się na zupełnie nieznany nam dotychczas świat. Mimo że musieliśmy stawiać czoła naprawdę trudnym wyzwaniom, mimo że walczyliśmy desperacko z przeciwnościami losu, czuliśmy otaczającą nas niezwykłą energię, którą dosłownie nasiąkaliśmy. Jeśli budzisz się każdego dnia, odczuwając inspirację, również wizualną, do tego, by robić to, co robisz, jest to najlepsza możliwa nagroda. Czujesz się częścią piękna otaczającej cię natury, nawet poprzez swoisty urok pasących się obok krów lub na widok zboża rosnącego własnym rytmem na pobliskim polu. Czujesz, że jesteś w odpowiednim miejscu, że nigdzie indziej nie byłoby ci tak dobrze, że wszystkie problemy znajdą w jakiś sposób swoje rozwiązanie.

Najpełniej określił to Wendell Berry, gdy stwierdził, że wszystko zaczyna się od emocji i uczuć. Nigdy nie będziesz w stanie dojrzeć potencjału w osobie znajdującej się w jakimś potrzasku, jeśli wcześniej nie poczujesz do tejże osoby jakichś pozytywnych emocji. Dla nas uprawa ziemi i kultywowanie tego całego otaczającego piękna była właśnie katalizatorem uczuć, emocji, miłości – zakochaliśmy się bezwarunkowo w tym, co robimy, gdzie to robimy, i w jakim stylu to robimy. Dlatego byliśmy w stanie przetrwać wszelkie trudne okresy, a także dostrzegać rozwiązania tam, gdzie zwykle ich byśmy nie szukali, szczególnie w momencie, gdybyśmy nie czuli się tak emocjonalnie związani z ziemią i naturą.

Co było w takim razie najtrudniejsze w egzystencji farmera?

Nie ma jednej rzeczy, trudności pojawiają się nieustannie. Nie ma dnia, byśmy nie musieli podejmować jakichś trudnych decyzji. Byśmy się nie zastanawiali, czy to, co planujemy, będzie w stanie przetrwać, czy my będziemy potrafili to utrzymać, fizycznie i finansowo. Czy takie rozwiązanie nie wpłynie negatywne na ekologiczne aspekty naszego życiowego projektu. Cały czas należy podejmować decyzje, czy coś działa, czy nie działa, a jeśli nie działa, to co z tym najlepiej zrobić.

Zaczynacie „Najlepsze miejsce na Ziemi” od intensywnych ujęć pożarów trawiących pobliskie lasy, a przecież obecnie takie dramatyczne sytuacje stały się w Kalifornii pewną smutną normą. Ogień niszczy co rusz część otaczającej nas natury. Jak wasza farma jest przygotowana na zagrożenie pożarami?

Jedyne, co możemy tak naprawdę zrobić w ramach prewencji i reagowania na potencjalne zagrożenia pożarami, to starać się podejmować rozsądne decyzje w kontekście uprawy ziemi czy zapewniania zwierzętom odpowiedniej opieki oraz komfortu w razie pojawienia się niebezpieczeństwa. Przez ostatnie trzy lata mieliśmy do czynienia z intensywnymi pożarami na terenach przylegających do naszej farmy, a obecnie sezon potencjalnych zagrożeń rozpoczyna się kilka miesięcy wcześniej niż w przeszłości. Tylko ostatni miesiąc przyniósł trzy groźne pożary w odległości kilkunastu kilometrów od farmy. Całe szczęście nie było w tym czasie mocnych wiatrów, które na przykład w październiku osiągają w tych rejonach prędkość ponad 40 km/h. Smutna prawda jest taka, że wystarczy połączenie kilku takich wydarzeń i nasza przygoda skończy się w oka mgnieniu, niezależnie od tego, ile pracy w to wszystko włożyliśmy i jak bardzo próbowaliśmy żyć w zgodzie z naturą. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy odporni na to, co dzieje się obecnie w Kalifornii czy na całej planecie, a pożary będą nam chyba zawsze spędzać sen z powiek.

Rolnicy na całym świecie muszą radzić sobie z konsekwencjami postępujących zmian klimatycznych. Jak to jest z waszą farmą? Jak radzicie sobie na co dzień z tymi konkretnymi wyzwaniami?

Staramy się służyć przykładem dla innych, jak można robić to, co robimy, bez posuwania się do przesady, która wpływa na zmiany klimatyczne. Uważamy, że jeśli nasze metody uprawy oraz regeneracji ziemi będą przynosiły dobre rezultaty, to być może zainspirują innych do sięgania po podobne rozwiązania. Co oczywiste, wiem, że nie jesteśmy w stanie w pojedynkę wpłynąć na losy całego świata, nikt nie jest, ale jestem jednocześnie przekonany, że jeśli każdy dołoży swoją małą cegiełkę do ratowania ekosystemu, problem zmian klimatycznych będzie możliwy do rozwiązania. Albo przynajmniej jego część, ponieważ rolnictwo nie odpowiada rzecz jasna za to, co się dzieje na świecie. Ma jednak ogromne znaczenie dla ludzkości i jej przyszłości, szczególnie w kontekście degradacji ziemi czy używania glifosatu do „tępienia” chwastów w obawie, że niszczą one plony. Prawa jest zgoła odmienna – dzięki tym roślinom natura jest w stanie kontynuować proces regeneracji.

Jakie masz oczekiwania wobec dystrybucji „Naszego miejsca na Ziemi”?

Mam nadzieję, że film dotrze do jak największej grupy odbiorców, w szczególności tych najmłodszych. Fakt faktem, że w naszym dokumencie jest kilka dość intensywnych scen, ale „Nasze miejsce na Ziemi” jest skierowane również do młodej widowni. Mam również nadzieję, że ludzie zrozumieją dzięki filmowi, że współpraca z naturą przynosi praktycznie nieskończone możliwości rozwoju. Nasz świat ewoluował w ten sposób przez miliardy lat, a natura zawsze wspierała gatunek ludzki – po prostu różnych względów przestaliśmy na nią zwracać uwagę. Nie chciałbym, żeby film był odbierany jako dydaktyczny lub promujący jedyny dobry rodzaj życia czy uprawy ziemi. Życzyłbym sobie natomiast, by dzięki niemu choć część widzów nauczyła się ufać naturze, która w nagrodę zapewni odpowiedzi na wiele nurtujących ich pytań.

Pewnie, że te odpowiedzi nie pojawią się nagle, trzeba na nie zapracować i odpowiednio długo poczekać, ale przyjdą. Zajęło nam wiele czasu, by doprowadzić planetę do obecnego stanu, gdzie pustynnienie i degradacja ziemi są na porządku dziennym, więc nie możemy oczekiwać, że odwrócenie tego procesu potrwa kilka lat. To nie jest nawet kwestia jednego pokolenia. Ale musimy pozostawić naszym dzieciom i ich dzieciom odpowiednie narzędzia, by kontynuować ten proces, by usprawniać i uzdrawiać system współpracy, by rozwijać się w kierunku, który nie tylko nie zagraża planecie jako takiej, ale wręcz powoduje, że stanie się bogatsza i jeszcze przyjaźniejsza ludziom. Wiemy bowiem przecież, że Ziemia przetrwa wszystko, niezależnie od tego, czy my na niej będziemy, czy ona będzie musiała się nas pozbyć, traktując ludzkość jako pewien rodzaj trawiącej ją choroby. Innymi słowy, musimy podjąć decyzję, po której stronie chcemy się opowiedzieć. I mam nadzieję, że opowiemy się po tej właściwej.

MOLLY CHESTER – WYWIAD Z FARMERKĄ ORAZ AUTORKĄ KSIĄŻKI KUCHARSKIEJ

Co was zainspirowało do nakręcenia filmu dokumentalnego o wieloletniej przygodzie związanej z zakładaniem, utrzymywaniem oraz prowadzeniem farmy?

Szczerze mówiąc, nie brałam aż tak dużego udziału w powstawaniu samego filmu, po prostu w nim występuję, pokazując część tego, co udało nam się osiągnąć przez lata z rozwojem farmy. To ona zapewnia nieustanną inspirację do kolejnych działań. Wspólnie z Johnem wspieramy się w każdym wyzwaniu, również pod kątem kreatywności. Ale to John jest filmowcem i to on nagrywał kolejne fazy rozwoju naszego życiowego projektu. Wierzyłam w „Nasze miejsce na Ziemi”, ponieważ uważam, że John ma talent do opowiadania historii za pomocą tego medium. Chciałabym, żeby świat zobaczył to w tym filmie, bo to nie jest tylko zbitek przypadkowo połączonych scen, lecz pełnoprawna opowieść.

Wierzyłam również w film z perspektywy farmy, ponieważ jestem świadoma, że nasze podejście do uprawy roli i hodowli zwierząt różni się od tego, co preferują inni ludzie. Uważam, że to, co robimy, powinno zostać przynajmniej poznane i zrozumiane. A być może, mam przynajmniej taką nadzieję, przyjęte na szerszą skalę. Nasz głos skupia się bowiem na rolnictwie bardziej świadomym, nie tylko na pracy rolniczej, ale także ułatwianiu ziemi odzyskiwania jej dawnej świetności. Chciałabym, żeby ten film zapoczątkował jakąś dyskusję na temat tego, co rolnictwo jako takie może dać ludziom.

Co najbardziej cię poruszyło przez te wszystkie lata pracy na farmie?

Od samego początku doskonale wiedziałam, w jaki sposób chciałabym rozwijać naszą farmę, więc z największą możliwą ekscytacją oraz fascynacją obserwowałam, w jaki sposób udawało nam się wprowadzać to w życie. Jak sama się zmieniałam wraz z kolejnymi latami, czując coraz większą więź z farmą i naturą, jak stawałam się integralną częścią otaczającego nas świata. Takie porzucanie dawnej siebie i zagłębienie się w coś zupełnie innego, otwarcie się na naturę, było naprawdę trudne. Tym bardziej, że to przecież nie drugi człowiek, lecz coś, czego nie do końca rozumiesz, co nie reaguje na ciebie tak, jak byś tego chciała. Największą trudnością nie było wcale rozwijanie farmy w kontekście rolniczym i ekonomicznym, pod względem uprawy, lecz właśnie nauka koegzystencji ze światem natury. Praca z ekologią i biologią jest bardzo nietypowym doświadczeniem, wymagającym ogromnej cierpliwości i empatii, ale pozwoliła mi na prawdziwie duchową przemianę. W trakcie lat spędzonych na farmie odkryłam w sobie mnóstwo potrzeb, kluczowych dla mojego osobistego rozwoju, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. To był trudny, ale jednocześnie niezwykle piękny i satysfakcjonujący proces. Wspaniale było również patrzeć, jak nasze marzenia stają się rzeczywistością, jak praca zespołowa prowadzi do czegoś, co wykracza w pewien sposób poza ludzkie pojęcie. Jeśli mam być szczera, życie na farmie przekroczyło dalece moje najśmielsze oczekiwania, co było zarówno fascynujące, jak i zapewniło mi wiele pokory do życia.

Gdybyś miała wymienić najważniejszą nauczkę, którą wyniosłaś z życia rolniczego, co by to było i dlaczego?

Świadomość, że siłą wiele się nie osiągnie, że „podbijanie” nie ma większego sensu i celu, że nie chodzi w tym wszystkim o wygrywanie i pokonywanie, lecz współpracę opartą zarówno na zrozumieniu, jak i szacunku. Nie ma dnia, kiedy nie próbowalibyśmy lepiej pojąć, w jaki sposób coś działa, co jest najlepszą metodą, w jaki sposób zamienić dobre intencje na pozytywne i wartościowe działania, które będą współgrały z resztą sprawnie działającego systemu. Należy być bardzo uważnym, stale obserwować i wyciągać wnioski. Zawsze będą jakieś problemy, dla których zawsze będzie można znaleźć jakieś rozwiązanie, ale prawda jest taka, że nie można o nich myśleć jako o problemach, lecz właśnie nauczkach, jakie natura nam podsuwa.

Co było i jest dla ciebie najprzyjemniejszym aspektem rolniczego życia na farmie?

Najprzyjemniejszym aspektem życia na farmie było, jest i chyba zawsze dla mnie będzie świadomość prawdziwej wolności, jakie ono ze sobą niesie. Codziennej możliwości obcowania z autentycznym pięknem, szczególnie w kontekście faktu, że w dużej mierze sami pomogliśmy mu na tej farmie zaistnieć w naturalny sposób. Wystarczy, że wyjdziesz z domu i staniesz w dowolnym miejscu, a tam z jednej strony piękne kwiaty i siadające na nich z gracją motyle, z drugiej rośnie sobie soczyście zielona trawa, od której słońce odbija się jakby z jeszcze większą satysfakcją. To natura wyznacza ci pewne zadania, to ona jest tu „szefem”, a twoim zadaniem jest utrzymywać kontrolę nad tym wszystkim. Do pewnego stopnia, oczywiście. Zawsze bardzo ceniłam sobie wolność w życiu, a ta, którą otrzymuję na farmie każdego dnia, w otoczeniu takiej cudowności i piękna, sprawia, że wciąż odkrywam w sobie nowe pokłady miłości.

Co było i jest w takim wypadku najtrudniejszym aspektem?

Żywioły natury, zdecydowanie. Wiejące brutalnie w zimie wiatry, które nie mają w sobie ani krzty litości dla człowieka. Bardzo boję się takich rzeczy. O pożarach nie muszę chyba nawet wspominać. Są przerażające. I uświadamiają nam, że nasz azyl pośrodku natury może w bardzo szybkim czasie przestać istnieć. Ot, tak po prostu. Z bardziej prozaicznych aspektów, z pewnością trudne bywa utrzymywanie wysokiego morale w naszej ekipie, doglądanie potrzeb wszystkich jej członków, żeby każdy czuł się doceniony i spełniony. To też jest praca, dosyć ciężka, ale przynosi mimo wszystko również wiele satysfakcji.

Prowadzony przez was tryb życia sprawia, że musicie być wyczuleni na to, że wszystko, co was otacza, jest w taki czy inny sposób częścią czegoś większego, trudnego do pojęcia zmysłami ludzkimi. W jaki sposób lata spędzone na farmie wpłynęły na ciebie osobiście, na to w jaki sposób postrzegasz świat oraz relacje z innymi ludźmi?

W tym miejscu muszę powrócić do tego, co mówiłam wcześniej – że nie chodzi o wygrywanie, pokonywanie, podbijanie. Wiem, że ta świadomość bardzo mocno mnie zmieniła wewnętrznie. Jako menadżerka muszę nieustannie znajdywać w sobie ogromne pokłady ciepła, empatii oraz łagodności dla wszystkiego, co mnie otacza. Bycie kimś w rodzaju liderki nie jest łatwe, ale podchodzę do tego z perspektywy czysto kobiecej, spotęgowanej tym, czego nauczyłam się przez lata od Matki Natury, która potrafi być bezwzględna, ale z reguły jest raczej skora do współpracy. Wydaje mi się, że odkrycie w sobie tych wszystkich pokładów oraz umiejętności znacznie poszerzyło moją perspektywę świata oraz życia na łonie rodzinnym czy w bliskości przyjaciół i znajomych. Zrozumiałam znacznie mocniej, jak wszystko jest kruche – to właśnie odpowiednie słowo: „kruche”. Delikatne. Niestałe. Nauczyłam się doceniać to, co mam, i zawsze próbować zrozumieć różne aspekty życia oraz charakterów innych ludzi.

Jak byś opisała pracę w ramach ekosystemu, który jest poddawany nieustannym atakom ze względu na pogłębiające się na planecie zmiany klimatyczne?

Uczęszczałam do szkoły National Gourmet Institute for Health and Culinary Arts. Gdy zakończyłam naukę, zainteresowałam się bardzo mocno tradycyjną kuchnią, potrawami preferowanymi przez rdzenne kultury oraz różnymi sposobami ich przygotowywania. Dzięki odpowiedniemu podejściu do odżywiania ludzie żyli zdrowo i stosunkowo długo bez dostępu do wszystkich tych leków oferowanych przez współczesną medycynę. Wspierali swoje ciała i organizmy, pracowali nad nimi, a nie tylko czekali, aż kilka tabletek wszystko za nich naprawi. To, czego wtedy dowiedziałam się o ludzkim organizmie, okazało się kluczowe dla naszej pracy na farmie. W pewnym sensie to nauka o tym samym: jak traktować ziemię i naturę w taki sposób, żeby dostarczać jej jak najwięcej potrzebnych składników do życia, wspomagać układ trawienny i ogólnie umożliwiać pełnoprawny rozwój.

W dzisiejszych czasach ludzkie organizmy strasznie cierpią, zarówno od przesytu sztucznych składników, które nic im nie dają, jak i niewłaściwego traktowania. Podobnie sprawa ma się z klimatem i zmianami zachodzącymi na całej Ziemi. Brak odpowiedzialności, jaki ludzie wykazują w kontakcie z naturą, bardzo łatwo przełożyć na absolutny brak odpowiedzialności wobec swojego ciała i organizmu. Mówimy o całych pokoleniach błędnie podejmowanych decyzji, które doprowadziły nas do obecnego, zatrważającego w wielu aspektach stanu. Musimy poczuć w sobie znów, jako gatunek, odpowiedzialność za siebie i swoje otoczenie. I zrozumieć, że żeby wrócić na właściwą ścieżkę, potrzeba będzie kolejnych pokoleń, ale tym razem właściwych decyzji. Moja praca zapewnia mi cel i sens, motywację do wstawania każdego ranka i przyjmowania tego, co los mi zgotował w zgodzie z naturą.

Mam nadzieję, że stanie się to inspiracją choćby dla części widzów „Naszego miejsca na Ziemi”. Nie twierdzę i nigdy nie będę twierdziła, że nasze podejście jest jedynym słusznym, ale mówię to z pełną świadomością wagi tych słów, iż z pewnością ma ono wiele zalet – pozwala poczuć się ponownie częścią natury, odkryć w sobie wiele emocji i uczuć, i potrzeb. I świadomości, że można być częścią wielkiej zmiany, zaczynając od zmienienia samej czy samego siebie.

Jakie masz oczekiwania wobec dystrybucji „Naszego miejsca na Ziemi”?

Chciałabym, żeby cały świat zakochał się w tym dokumencie. Żywię wielką nadzieję, że dzięki niemu wiele osób opamięta się i przypomni sobie ten oczywisty fakt, że Ziemia jest pięknym i magicznym miejscem, na którym warto żyć i czerpać z niego inspirację. Mam też nadzieję, że ludzie będą dzięki naszemu filmowi chcieli się coraz bardziej opiekować planetą.

O TWÓRCACH

JOHN CHESTER (Reżyseria)

John jest filmowcem-weteranem, przez ostatnie ćwierć wieku pracował między innymi jako reżyser projektów telewizyjnych, a jego produkcje krótkometrażowe przyniosły aż pięć Nagród Emmy, w tym za reżyserię, scenariusz i zdjęcia. Chester został zauważony przez szerszą publiczność w 2006 roku za sprawą serii dokumentalnej „Random 1”, którą wyreżyserował dla A&E. Następnie pracował nad takimi projektami jak film dokumentalny „Rock Prophecies” o legendarnym fotografie rockowym Robercie Knighcie. Spędził część życia, podróżując na zlecenie Animal Planet oraz ITV Wildlife po całym świecie, dzięki czemu dogłębnie pojął działanie różnych ekosystemów, co pozwoliło mu na założenie w 2010 roku wraz z żoną Molly Chester Apricot Lane Farms.

SANDRA KEATS (Produkcja)

Uznana producentka projektów dokumentalnych, która skupia się w swojej pracy głównie na różnych produkcjach związanych z ochroną środowiska oraz kwestiami przemian społecznych. Niedawno współpracowała producencko z Natalie Portman i Jonathanem Safranem Foerem nad dokumentem „Zjadanie zwierząt” w reżyserii Christophera Quinna, który miał międzynarodową premierę na prestiżowym Telluride Film Festival. Keats ma na swoim koncie również popularne „Pokolenie pieniądza” Lauren Greenfield oraz „Misconception” Jessiki Yu.

MARK MONROE (Scenariusz)

Współzałożyciel firmy producenckiej Diamond Docs, międzynarodowej sławy dokumentalista, który ma na swoim koncie całe dekady intrygujących projektów. Monroe jest absolwentem University of Oklahoma, a zaczynał karierę w CNN w Atlancie. W latach 90. przeniósł się do Los Angeles, gdzie wyprodukował między innymi ponad dwieście godzin telewizyjnych projektów biograficznych. Współpracował przy nagrodzonych Oscarami dokumentach „Ikar” Bryana Fogla i „Zatoka delfinów” Louie’ego Psihoyosa, a także nominowanym do tej nagrody filmie „Ścigając arktyczny lód” Jeffa Orlowskiego. Produkował również wraz z Leonardo DiCaprio dokument „Czy czeka nas koniec?”, pracował także przy uznanym filmie koncertowym „The Beatles: Eight Days a Week – The Touring Years”.

JEFF BEAL (Muzyka)

Nagrodzony pięciokrotnie Emmy kompozytor międzynarodowej sławy, znany z eklektyzmu form i dźwięków, a także wielu wyrafinowanych muzycznie ilustracji do filmów i seriali. W telewizji dał się poznać za sprawą seriali „Rzym”, „Carnivale” oraz „House of Cards”. W przypadku filmów dokumentalnych ma na swoim koncie „Blackfish”, „Weinera”, „Królową Wersalu” oraz „Niewygodną prawdę 2”. Niedługo będzie można usłyszeć jego muzykę do „Shock and Awe” Roba Reinera oraz „Bigger” George’a Gallo.

AMY OVERBECK (Montaż)

Od ponad dekady stała współpracowniczka Johna Chestera. Po raz pierwszy montowała dla niego serię dokumentalną „Random 1” dla A&E, a następnie między innymi filmy „Lost in Woonsocket” i „Rock Prophecies”.

Dodaj komentarz