Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, choć wewnętrznie nie umiem się z tym pogodzić, że Polka, pisząca w Polsce, po polsku i czasem nawet o Polsce, wytwarza produkt „made in Korea” – mówi Iwona Chmielewska w wywiadzie dla portalu Qlturka.pl.
Z wystawy pani prac wychodziłam oczarowana, zadając sobie pytanie: jak to możliwe, że my w Polsce nie możemy po prostu nabyć tych książek w księgarni?
Bardzo dziękuję, ale pytanie chyba nie jest do mnie /filuterny uśmiech/. Diagnozę tej sytuacji pozostawiam tęższym głowom. Ja po prostu wykonuję swoją pracę najlepiej jak umiem i jestem szczęśliwa, że mogę realizować swoje pomysły. A że nie w swojej ojczyźnie, to trudno… Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, choć wewnętrznie nie umiem się z tym pogodzić, że Polka, pisząca w Polsce, po polsku i czasem nawet o Polsce, wytwarza produkt „made in Korea”.
Słyszałam, że w Korei cieszy się Pani taką popularnością, że powstał nawet klub fanów Iwony Chmielewskiej?
Wiem o tym z relacji mojej agentki, tłumaczki i przyjaciółki – Jiwone Lee, ale myślę, że może to jest określenie trochę na wyrost. Kiedy miałam w Korei spotkania autorskie, rzeczywiście bywały na nich osoby gotowe jechać dwie godziny pociągiem, żeby mnie zobaczyć i posłuchać, ale może to dlatego, że jestem blondynką, a tam taki widok to już atrakcja sama w sobie? Mówiąc poważnie, zagraniczny autor, który pracuje nad swoim autorskim projektem na zamówienie wydawców koreańskich (czyli nie są to gotowe przedruki książek z Zachodu), to w Korei ewenement. Jestem z tego dumna, ale ciągle zadaję sobie pytanie: dlaczego właśnie ja? Pracuję teraz nad dwunastą książką, która niedługo trafi do koreańskich księgarń. Wkrótce rozpocznę współpracę z piątym już seulskim wydawnictwem. To spory dorobek i można już zacząć być w Korei autorem zauważanym, mimo ogromnej liczby książek obrazowych, jakie się tam co roku ukazują. To bardzo miłe, że kiedy odwiedziłam jedną z seulskich księgarń incognito, zostałam rozpoznana i ustawiła się kolejka po autografy.
Przyznam, że moją ulubioną książką zostało „Dwoje ludzi”. To utwór zaklasyfikowany do literatury dziecięcej, ale przecież tak samo (o ile nie bardziej) może ucieszyć dorosłych. Wyobrażałam sobie, że byłby wspaniałym prezentem ślubnym…
To też jeden z moich ulubionych tytułów. Zgadza się, że „Dwoje ludzi” jest książką, która może być odczytywana na każdym etapie życia. Równie dobrze może stanowić prezent na złote gody dla małżonków, jak i na 14. urodziny. Staram się zawsze tak budować swoje książki, żeby były książkami dla ludzi, a nie książkami dla dzieci. Jeśli opowiada się prostymi słowami i jednoczesnym obrazem, używając do tego prostych metafor, to można mówić nawet małym dzieciom o najtrudniejszych sprawach. Poza tym zawsze przyświeca mi myśl, że książka będzie dopełniana przez odbiorców na różnym etapie rozwoju świadomości ich własnymi koncepcjami, dlatego staram się robić książki otwarte. I raczej zadawać pytania, a nie formułować kategoryczne odpowiedzi.
ilustracja z książki „Dwoje ludzi”
Pani książki zachęcają do własnej twórczej działalności. Można samemu podjąć próbę zobaczenia czegoś jeszcze w dziesięciu paluszkach; poszukać kolejnej metafory dla związku dwojga ludzi, bądź spróbować po swojemu przedstawić jakieś abstrakcyjne pojęcie, jak zrobiła to Pani w książce „Myśl”. Czy spotkała się Pani z takim podejściem czytelników?
Zawsze w moich książkach przewija się motyw przewodni, eksploatowany na kolejnych stronach na różne sposoby. Przykładem najprostszym i znanym polskim czytelnikom są paluszki wystające spod kołdry, ale w moich książkach koreańskich jest jeszcze sporo takich motywów. Wiem, że np. moja książka „Niebieska laseczka/Niebieska skrzyneczka” jest tematem warsztatów i zajęć plastycznych w szkołach i bibliotekach. Dostałam też w prezencie rysunki koreańskich dzieci na temat książki „Myśl” (rysowały swoją koncepcję tego pojęcia) i wizualizacji liter (na podstawie mojej książki o koreańskim alfabecie – nota bene, czy to nie bezczelność, żeby Polka, nie znając języka, uczyła małych Koreańczyków ich liter? Jedna z moich najnowszych książek „Witaj Europo” (wydawnictwa Borim) jest tak skonstruowana, by można było bawić się na jej podstawie w budowanie sobie miniaturowych krajów europejskich. Pewnie książka o pustce również może służyć jako temat do wymyślania, co jeszcze zobaczyć można na pustym drewnianym stole. To dokładnie wpisuje się w koncepcję popularnego w Korei kształcenia u dzieci kreatywnego myślenia. Wiem, że moje książki służą jako pomoc w warsztatach twórczego rozwiązywania zadań. Edukacja połączona ze sztuką, nauka przez zabawę – to piękna idea od lat konsekwentnie realizowana m. in. właśnie w Korei.
Pani najnowsza książka to utwór opowiadający o Toruniu… koreańskim dzieciom.
No właśnie. Dziwi to wszystkich, łącznie ze mną, że wielkie wydawnictwo Sakyejul zamówiło u mnie tę książkę, znając tylko pobieżną jej koncepcję. To książka o czasie i jego różnych wymiarach: codziennym, historycznym, kosmicznym. Obrazy pokazują, co dzieje się w czterech, tych samych mieszkaniach wokół Rynku Staromiejskiego, położonych naprzeciwko czterech tarcz ratuszowego zegara, który od stuleci wybija te same godziny dla ciągle innych ludzi mieszkających w starym mieście. Co sto lat zmieniają się realia, sprzęty, stroje, ale widok z okien pozostaje wciąż ten sam. To książka, nad którą pracowałam rok i była to najcięższa z dotychczasowych moich prac, bo musiałam w tekście i obrazach wszystko ze sobą powiązać – np. papuga, która ucieka z klatki w roku 1700 wraca za dwieście lat i ma ku temu ważny powód; chleb, który rośnie w dzieży przez dwa stulecia, zostaje upieczony w 1600 roku, a zjedzony 100 lat później; gdzieś znajduje się klucz zgubiony 300 lat wcześniej; ktoś wspomina kogoś, kto mieszkał w tym samym mieszkaniu w roku 1500 itp. Bardzo to skomplikowanie brzmi, ale w obrazach odnaleźć można wyjaśnienia wszystkich zagadek, które są tylko sugerowane w tekście. Ponadto książka oparta jest na faktach historycznych. W tym roku spotkałam się na targach bolońskich z głównym redaktorem wydawnictwa, który przyleciał specjalnie po to, żeby obejrzeć wszystkie 90 obrazów i wysłuchać przez kilka godzin moich wszystkich wyjaśnień fabuły tej wielopiętrowej łamigłówki. Książka, mam nadzieję, ukaże się jesienią w Seulu – będzie duża i gruba.
ilustracja z książki „Cztery strony czasu”
W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że aby dobrze zilustrować książkę, nie trzeba wcale jej przeczytać. Trudno mi to sobie wyobrazić…
Odnosiło się to do książek dla dorosłych i konkretnie mówiłam o poezji, którą ilustrowałam kiedyś dla wydawnictwa Algo. Chciałam przez to powiedzieć, że ilustrator nie powinien zbyt dosłownie odczytywać tekstu i próbować go powtarzać w obrazie, bo i po co?
Lepiej żeby poszukał w nim przestrzeni do swojej własnej kreacji. Wiersz żyje własnym życiem i przeistacza się w wyobraźni czytelników na wiele sposobów. Może brzmi to jak profanacja, ale wolę nie ilustrować konkretnych wierszy i programowo unikam literalnego odczytywania ich, aby nie robić im krzywdy i nie więzić ich w dosłownym przedstawieniu. Staram się nie przeszkadzać autorowi tekstu i odbiorcy, który ma prawo do własnej, a nie tylko „mojej” interpretacji poezji… Tak było np. z wierszami Baczyńskiego, których celowo na nowo nie czytałam, pamiętając tylko ze szkoły ich klimat. Powstała opowieść o wojnie bez wojny – cykl obrazów towarzyszących wierszom, a nie cykl ilustracji do nich.
Książki dla dzieci, które mam zilustrować, zwykle czytam, ale bez szczególnej pokory wobec autora, bo przecież mam być równoprawną współautorką.
Łatwiej ilustrować prace własne czy cudze?
Ostatnio znów wracam do ilustrowania cudzych tekstów. Takie mam akurat zamówienia i bardzo mi to odpowiada – inna sprawa, że dostaję teksty genialne, jak np. „Dom duszy” Heekyoung Kim – poetyckie porównanie duszy człowieka do architektury domu, czy „Puste miejsce w sercu” Kwak Young Kwona – buddyjski tekst o pustce i o wyzbywaniu się wszelkiego nadmiaru. To teksty wymagające wielkiego skupienia i zrobienie do nich obrazów jest bardzo odpowiedzialnym przedsięwzięciem, ponieważ społeczne przesłanie tych książek jest niezwykle istotne. Również obraz musi dorównywać słowom i żyć własnym życiem, prowadząc swoją równie skupioną narrację. Bywa też tak, że np. tekst o pustce został zmieniony przez autora pod wpływem dostarczonych przeze mnie obrazów, które były na tyle sugestywne, że nasunęły mu nowe rozwiązania.
Ilustrowanie tekstów własnych nie jest ani trudniejsze, ani łatwiejsze. W swoich autorskich projektach kieruję się podobnymi założeniami. Mam jedynie pewność, że autorce tekstu obrazy się spodobają, i że się z nimi utożsami. Czasem również zmieniam teksty pod wpływem już gotowych obrazów, a czasem teksty do książki powstają później, gdy obrazy są już gotowe.
Trochę trudno mi mówić o obrazie w książkach, których nie można w Polsce zobaczyć, bo zobaczenie tego, o czym mówię, jest akurat bardzo ważne.
ilustracja do książki „BIUM – puste miejsce w sercu” (tekst Kwak Young Kwon)
Tworzy Pani książki obrazkowe czy obrazowe?
Ech, dużo kłopotu z tą nazwą. Ja staram się tworzyć książki obrazowe. To dlatego, że nie zgadzam się na infantylizację sztuki dla dzieci. Słowo „obrazek” niesie z sobą rodzaj uproszczenia i sprowadzenia obrazu w książce do funkcji podrzędnej tekstowi. Książka z obrazkami to opowieść z dołączonymi ilustracjami. Zarówno w autorskich, jak i wspólnych projektach nie tworzę obrazków i nie zajmuję się tylko ilustracją. Staram się osiągać taki związek obrazu z tekstem, żeby powstawał rodzaj hybrydy, w której tekst jest niepełny bez obrazu, a obraz nie może być odebrany w pełni bez tekstu. To niełatwa sztuka. Przekonują się o tym studenci, z którymi mam zajęcia właśnie z książki autorskiej. Uczymy się, jak dopełniać tekst obrazem i odwrotnie, panując jednocześnie nad całością przekazu. Gdy obraz prowadzi osobną narrację, a jednocześnie, paradoksalnie, pozostaje w ścisłym związku z tekstem, będąc w całości wynikiem zamysłu artysty czy artystów – autorów książki, mamy do czynienia, moim zdaniem, z książką obrazową. Poza tym staram się, aby moje książki niosły ważne społecznie przesłania. Moja ostatnia książka autorska „Do połowy pełne czy do połowy puste?” wydana przez Nonjang, za pomocą jednego prostego zdania na każdej stronie i towarzyszącego mu obrazu porusza temat relatywizmu, ale też niepełnosprawności, rasizmu, odmienności przekonań, tolerancji itp. Interesują mnie tylko te książki, dzięki którym młody człowiek może lepiej zrozumieć, że świat jest złożony i nieoczywisty.
Ilustracja z książki „Do połowy pełne czy do połowy puste?”
Tworzę je w sposób bardzo logiczny i przemyślany – brak tu miejsca na przypadek. Najdłużej trwa stworzenie całościowej koncepcji w głowie. Mimo że w życiu jestem osobą dość niepoważną (czasem mam wrażenie, że starsze ode mnie są moje dzieci, których jest czworo) i mam do siebie i świata spory dystans, to jeśli chodzi o moją pracę, przestaję żartować. Traktuję moich odbiorców bardzo poważnie i zapraszam ich do dyskusji o najtrudniejszych sprawach. Książek o pojmowaniu pustki lub duszy nie można nazwać tak po prostu „obrazkowymi” i wrzucić do jednego worka z książkami o spacerku kaczuszki czy frapujących przygodach kotka (z całym szacunkiem dla tych również jakże potrzebnych książek).
Czy polscy czytelnicy mogą liczyć na kolejną odsłonę Pani twórczości?
I tu sama się dziwię, ale odpowiedź brzmi: tak. Jednak nie zwróciło się do mnie żadne z polskich wydawnictw, tylko uznana zagraniczna pisarka, która wybrała mnie jako autorkę ilustracji, widząc zupełnie przypadkowo moje książki. Tekst został przyjęty w dużym polskim wydawnictwie i ja też…, jako tzw. dobrodziejstwo inwentarza, bo pewnie nie wypadało odmówić wielkiej pisarce. Nie będę zapeszać i opowiadać o szczegółach – jeśli projekt się uda – trafi wkrótce do polskich księgarń jako książka obrazowa.
Rozmawiała Agnieszka Sikorska-Celejewska
Iwona Chmielewska ukończyła grafikę na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Od kilku lat tworzy i pisze obrazowe książki autorskie, które wydawane są głównie w Korei Południowej. Współpracuje z czterema wydawnictwami z Seulu.
Książki autorskie wydane w Korei:
„Myśl” 2004 rok – wydawnictwo Nonjang
„O wędrowaniu przy zasypianiu” 2004 rok – wydawnictwo Nonjang (prawa sprzedane do Chin) – książka wydana także w Polsce, wyd. Hokus-Pokus
„Niebieska laseczka, niebieska skrzyneczka” 2004 rok – wydawnictwo Sakyejul (prawa do książki sprzedane do Meksyku, na wszystkie kraje hiszpańskojęzyczne)
„Myślący alfabet”(koreański) 2005 rok – wydawnictwo Nonjang
„Myślący alfabet” (angielski) 2006 rok – wydawnictwo Nonjang
„Myślące cyfry” 2007 rok – wydawnictwo Nonjang
„Dwoje ludzi” 2008 rok – wydawnictwo Sakyejul
„Do połowy pełne czy do połowy puste?” wydawnictwo Nonjang
„BIUM – puste miejsce w sercu” (tekst Kwak Young Kwon) wydawnictwo AGIBOOKS
W druku:
„Dzień dobry Europo” wydawnictwo Borim
„Cztery strony czasu” ( książka o Toruniu) wydawnictwo Sakyejul
W przygotowaniu:
„Dom duszy” do tekstu Heekyoung Kim i „Dwanaście przerwanych snów” do własnego tekstu
Najważniejsza nagroda to Złote Jabłko na Biennale Ilustracji w Bratysławie w 2007 roku. W corocznym konkursie na najlepszą książkę roku w Bolonii książki Iwony Chmielewskiej reprezentują Koreę Południową.
Artystka mieszka i pracuje w Toruniu.
(Dodano: 2013-02-05)