Funkcjonujemy w cywilizacji słowa – mówi profesor Joanna Papuzińska

Z Joanną Papuzińską – pisarką, poetką, naukowcem, wykładowcą i profesor Uniwersytetu Warszawskiego, osobą przez całe życie związaną z czytelnictwem i książką dziecięcą, rozmawiamy o roli książki i literatury w życiu dzieci.

Jakie znaczenie ma książka i literatura na poszczególnych etapach rozwoju dziecka? Kiedy zaczynać dziecku czytać?

Spotkałam się z poglądami, że już w okresie prenatalnym dziecko powinno słuchać poezji i muzyki. Ale teraz mówimy o dziecku, które jest już na świecie. W najwcześniejszym okresie życia powinno mieć ono jak najczęstszy kontakt z literaturą mówioną, nie książką – przedmiotem fizycznym. Kluczowym gatunkiem jest tu kołysanka – nie musi to być kołysanka dosłowna, może to być jakikolwiek tekst, z muzyką lub bez – o łagodnym, kojącym charakterze, który wycisza całodzienne emocje, uspokaja dziecko.

Widoczna jest tu pewna dwutorowość – jednym torem wchodzi literatura mówiona, czytana, śpiewana – drugim torem książeczka jako rzecz, niekoniecznie zawierająca treść – książeczka do zabawy, którą daje się małemu dziecku od najwcześniejszych miesięcy życia – książeczka poduszeczka, książeczka parawanik, książeczka do kąpieli, na nocniczek itp., itd. Na różne sposoby oswajająca dziecko z kształtem książki.

A jednocześnie pokazuje się maluchowi, że z tego można też czytać, bo początkowo tylko ogląda się z nim obrazki…

Decydującym momentem, tworzącym granicę, za którą dziecko zdolne jest obcować z książką, jest chwila, kiedy dziecko zrozumie, że to co jest na papierze, odzwierciedla rzeczywistość. Gdy dziecko wącha kwiatek, który jest na sukience mamy, albo widząc pieska mówi hau hau, to znaczy, że zrozumiało, że ten znak dwuwymiarowy jest symbolem czegoś, co istnieje – i od tego zaczyna się kontakt z książeczką i nieskończone opowiadania że hau hau i miau miau…

Pod koniec drugiego roku życia dziecko chwyta sytuacje, które są przedstawiane, następuje połączenie książeczki-przedmiotu z tekstem. Odbywa się to zawsze z pośrednikiem – to taki teatr literacki, liczą się zarówno ilustracje i tekst, jak i to, że rodzice czytają, modulują głos, odgrywają, no i oczywiście fakt, że dziecko może w tym uczestniczyć poprzez dobieranie rymów, pokazywanie treści…

Powstaje też wtedy bliskość, więź, której nie da się przecenić. I tu przechodzimy do emocji towarzyszących czytaniu.

Więź emocjonalna z osobą czytającą, fakt, że ona koncentruje się w całości na dziecku czy dzieciach, którym czyta, jest rzeczywiście nie do przecenienia. Nie można tego porównać z kasetą czy bajką filmową, które nazwałabym przekazem martwym, mechanicznym. Choć wiem, że często się tak praktykuje, czyta się dziecku, a potem puszcza mu się płytę, jako dopełnienie…

Oswajanie najmłodszych z książką, pozytywne emocje, co jeszcze?

Język, mowa, myślenie, wyobraźnia – lektura ma bardzo rozległe pole oddziaływania na rozwój dziecka. Czytanie rozwija te wszystkie zdolności, funkcjonujemy przecież w cywilizacji słowa, dziecko będzie w tym uczestniczyło. Nawet jeśli będzie się to odbywało przez komputer, liczy się słowo i obraz, a w książce dla dziecka jest jedno i drugie. Oczywiście można sobie wyobrazić życie plemion obchodzących się bez druku, gdzie inicjacja kulturalna dziecka odbywa się bez książki, ale w naszej kulturze posługujemy się znakiem i dziecko będzie w niej funkcjonować.

Czy coś się zmienia, kiedy dziecko jest starsze, idzie do szkoły? Czy tę samą rolę odgrywa czytanie? Czy zmieniają się cele? Dajemy dziecku książkę, bo chcemy, żeby się czegoś o świecie dowiedziało. A przecież i te książeczki dla najmłodszych możemy nazwać edukacyjnymi, poznawczymi. Obrazkowe książki też pełnią tę funkcję, dzieci oglądają zwierzęta, rośliny…

Funkcja poznawcza ewoluuje, pojawiają się encyklopedie tematyczne, np. samochodów, samolotów; leksykony, albumy. Pamiętam, że gdy w latach 80. ubiegłego wieku nie było u nas takich książek, przywoziło się je zza granicy np. czeski. Atlas Letadel, skądinąd ukochana książka mojego syna, który potrafił siedzieć nad nią godzinami. Pojawiła się w tym gatunku specjalizacja, mająca zapewne swoje źródło w tych prostych książeczkach o przedmiotach, roślinach czy zwierzętach. Cały segment książki poznawczej, edukacyjnej, jest teraz bardzo rozbudowany, uatrakcyjniony, można sobie otworzyć książkę, nacisnąć i… np. wulkan zagrzmi.

A literatura, którą potocznie nazywamy literaturą piękną?

Ona też jest poznawcza, dotyczy obszarów psychiki ludzkiej, relacji międzyludzkich, na pewno doznawania emocji. Szkoła emocji, którą daje książka – to smutek i śmiech, gniew i zachwyt, i wiele innych.

Jakie więc lektury najmłodszym, starszym i najstarszym podsuwać? Czy takie, które pokazują wszystkie strony życia, czy też trzeba robić selekcję?

Na pewno trzeba wybierać rzeczy lepsze, choć przyznaję, bardzo trudno ustalić jednoznaczne kryterium. Takim prostym, stosowanym kryterium jest sięganie do klasyki, do rzeczy sprawdzonych, czytanie dziecku np. poezji.

Co bardzo często rodzice i dziadkowie robią, wracając do lektury swojej młodości…

No właśnie. Utwory Brzechwy, Konopnickiej, lub inne popularne wiersze np. Paweł i Gaweł czy Małpa w kąpieli Fredry. Takie rzeczy, które dziecko bardzo wcześnie chwyta, ale z drugiej strony chce się, żeby były też rzeczy nowsze, a to z kolei wymaga pewnego rozeznania.

A czy tę klasykę, która już dla moich dzieci była nieczytelna, a dla wnuków to już zupełnie – np. „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” – należy forsować, czy nie?

Wydaje mi się, że z klasyki należy wybierać takie rzeczy, które są czytelne, np. Jadą, jadą dzieci drogą, siostrzyczka i brat i nadziwić się nie mogą, jaki piękny świat… Te dzieci jechały bryczką, a współczesne będą jechały samochodem, ale wierszyk ciągle jest aktualny, choć jest to stara Konopnicka. Także jej wiersze o zimie i inne; można też wybrać coś z Jachowicza – jak Chory kotek na przykład; takie utwory, które są trwałe, uniwersalne. Wiadomo, że większość utworów się starzeje, choćby ze względu na zasób słowny – dziś rozmawia się z dzieckiem już zupełnie innym językiem.

A języka wspomnianej wcześniej baśni Konopnickiej dzieci nie rozumieją, co drugie słowo trzeba by objaśniać…

Ponadto jest to utwór wielowarstwowy, uwikłany w swoją epokę, do odbioru wchodzić powinien, gdy dziecko jest starsze, ma co najmniej 8-10 lat. Może we fragmentach, poprzez opowiadanie jakiejś historii – jest taka metoda, w bibliotekach na przykład, że czyta się fragmenty, a bibliotekarz opowiada czy streszcza bardziej zawiłe elementy utworu.

Jak więc wybierać? Gdzie szukać informacji?

Wydaje mi się, że jest bardzo ważne dla rodziców, ale oni już z pewnością o tym wiedzą, by korzystać z różnych źródeł informacji. W pierwszym rzędzie z portali internetowych takich jak Qlturka właśnie, Bromba czy Miasto Dzieci, bo one są najszybsze. No i oczywiście z prasy, która w bardziej wyczerpujący sposób opisuje nowości wydawnicze, choć prasa siłą rzeczy jest wolniejsza. Każda książka funkcjonuje na rynku przez jakiś czas i na pewno trzeba sobie założyć roczny termin, by informacje o niej dotarły do wszystkich zainteresowanych.

Stale powstają nowe wydawnictwa, a ilość ich propozycji jest ogromna. Czym się kierować, wybierając lektury? Publikowanymi w różnych mediach recenzjami książek?

Te będą nas z reguły informowały o nowościach. Mogą być pomocne, ale w pierwszym rzędzie powinniśmy się kierować zainteresowaniami dziecka, tym, w jakim jest wieku, jaki etap rozwoju emocjonalnego osiągnęło. Dlatego ja jestem zwolenniczką antologii, takich grubych ksiąg, z wierszami, z bajkami dla małych dzieci. Rodziców uwalnia to od poszukiwania, bo tam jest wszystko, a dla dziecka to taka pierwsza szkoła wyboru – dziecko wybiera sobie jakiś utwór i najchętniej każe go sobie czytać w kółko – po tym też rodzice się orientują, jakie są zainteresowania dziecka.

Jak wygląda sprawa z obiektywizmem recenzji? Czy jeśli ktoś poleca jakąś książkę, możemy się na tym w 100% opierać?

Musimy pamiętać, że są to nauki humanistyczne, w które zawsze element subiektywizmu jest wplątany. Myślę, że jeśli chodzi o te recenzje kierowane do rodziców , to jest w nich duży poziom profesjonalizmu. Ale zawsze ich autor swoje piętno zostawi.

Czyli należy jednak przyjąć, że nie powinniśmy bezkrytycznie wierzyć cudzym opiniom o książce?

Zawsze możemy je zweryfikować. Czyli przeczytać i wyrobić sobie własne zdanie. Nie ma chyba czegoś takiego, jak uniwersalny sąd o książce. Są różne gusta, różne upodobania. Po pewnym okresie doświadczeń rodzice też sobie wyrabiają jakiś smak, kierunek, w którym chcą iść, bo przecież liczy się nie tylko jakość artystyczna, ale też przesłanie książki, czego od niej oczekujemy, i tu na pewno jest jakaś różnorodność.

Może w takim razie da się określić, co powinna zawierać wartościowa recenzja?

Na pewno są takie kwestie, które muszą być zobiektywizowane, bo trudno, żeby recenzent napisał np., że jest to książka dla dorastającej młodzieży, jeśli jest to książka dla trzylatków i odwrotnie. Muszą w niej być dane o stopniu trudności, o temacie, czy też o gatunku, z jakiego pochodzi [np. fantastyczna czy realistyczna] – to się obiektywizuje. Jeśli recenzent nie umie tego przekazać, to znaczy, że jest partaczem. Natomiast to, czy mu się podoba, czy się utożsamia z poglądami autora, to już sprawa indywidualna. Są książki, które promują różne typy rodziny, takie, gdzie się mówi o rodzinie bardziej autorytarnej, gdzie tatuś ma zawsze rację, a mamusia to święty człowiek, są też takie, które pokazują model rodziny bardziej koleżeński, bardziej poufały – jak np. Miziołki Joanny Olech. Tu rodzina pokazana jest w sposób komiczny, ironiczny…

Co przez niektórych odbiorców może nie być akceptowane…

Niektórzy rodzice mogą tego nie lubić, odbierając pewne sceny wprost, jako naśmiewanie się z matki. I tu się trzeba odwoływać do własnego rozeznania. Zazwyczaj po pierwszym, drugim kontakcie z recenzją, potrafimy wyłapać stanowisko recenzenta. Tak jak publicysta polityczny będzie nam znany ze swoich poglądów, i takich się po nim spodziewamy, tak wydaje mi się, że co innego może pisać np. recenzent pisma katolickiego, a co innego jakiegoś wolnomyślicielskiego. Inteligentni rodzice idą za tym recenzentem, któremu ufają, czy w ogóle za tym źródłem, które recenzje publikuje.

Będąc często jurorką w różnych konkursach związanych z literaturą dla dzieci, jakie kryteria oceny Pani przyjmuje? Nie mówiąc o tym podstawowym, jakim jest dobry język, dobra polszczyzna…

Zawsze wtedy szukam czegoś nowego, zazwyczaj większość to schemat, który się powtarza, on może być lepiej lub gorzej zrealizowany. Szukam autora, który potrafił wziąć się za nowy temat, albo potrafił w inny sposób rozwiązać problem, albo też ma ciekawy typ wyobraźni. Jeśli tego w ogóle nie ma, to wybieram spośród czegoś, co określamy matrycą fabularną, czyli z powtórzeń, ale dobrze zrobionych, ciekawie rozwiązanych. Bo nawet jeśli jest to schemat, jak np. książka rodzinna, czy powieść szkolna, to przecież można ją napisać lepiej lub gorzej. No i tu znowu pojawia się subiektywizm. Nie ukrywam, że szukam czegoś, co jest mi bliskie.

Organizator konkursu czy wydawca, wybierając jurora, czy przewodniczącego jury, już wybiera pewną opcję. Gdybym trafiła na tekst np. ksenofobiczny, teraz napisany, to bym go od razu odrzuciła – bo mnie się po prostu nie podoba.

Czy w ostatnich konkursach, czytając setki maszynopisów, odkryła Pani może nowych, ciekawych autorów?

Takim moim odkryciem jest osoba pisząca pod pseudonimem Ida Pierelotkin. Ponieważ najłatwiej jest mówić o nieznanej książce przez porównanie, to powiedziałabym, że jej „Ala Betka” to powieść troszkę w stylu „35 maja” Ericha Kästnera. Szkolna fantazja, można też to określić mianem realizm magiczny, czyli coś, co wychodzi z sytuacji powieści szkolnej, a ma fantastyczne odloty. Opisując świat walki ucznia z nauczycielem, świat gogów i uczniów, jak to mówił Niziurski, autorka w bardzo ciepły sposób potrafi skończyć, zamknąć konflikty.

To była właśnie pierwsza nagroda w konkursie literackim im. Astrid Lindgren, zorganizowanym przez Fundację ABC XXI – Cała Polska czyta Dzieciom?

Tak. W kategorii wiekowej 6-10 lat. To był nie tylko mój wybór, a całego jury. Właśnie przed chwilą z przyjemnością wysłuchałam opinii wrocławskiego bibliotekarza, p. Jerzego Kumiegi, który od lat ma do czynienia z literaturą dla dzieci, mówiącego, że właśnie odkrył te książkę i bardzo mu się podobała. Autorka dostała też nagrodę „Guliwer w krainie Olbrzymów”, czyli nagrodę przyznawaną przez kwartalnik „Guliwer” dla debiutującego pisarza.

Na książki jakich innych autorów dziecięcych warto zwrócić szczególną uwagę?

W tej chwili jest mnóstwo młodych, w ostatnich latach debiutujących pisarzy, których twórczość jest interesująca. To na przykład Paweł Beręsewicz, ubiegłoroczny laureat nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego za „Ciumkowe historie”, w tym jedna smutna, kontynuację wcześniejszych opowiadań z życia rodzinnego „Co tam u Ciumków”. W nagrodzonej książce sięga do fundamentalnych problemów, również dla dziecka – gdy umiera ukochany pies; rzadko zauważany stres, który dziecko przeżywa z powodu Pierwszej Komunii… Bardzo dobrze jest to pokazane, dlatego głosy jurorów skierowały się na tę książkę, choć było wielu innych kandydatów, m.in. wspomniana przez mnie wcześniej autorka.

Z prozaików nie można przegapić Agnieszki Tyszki. Za powieść „Róże w garażu” w 2005 autorka otrzymała Nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego, kolejne książki: „M jak dżeM” i „Kawa dla kota”, mają bohatera dziewczęcego, więc wydawałoby się, że i dziewczęcego adresata. Ale jednak nie tylko, bo pisarka zajmuje się problemem konformizmu grupowego, odrzucania innych, tych, którzy mają inny styl życia, nie potrafią przystosować się do grupy. Zwraca uwagę na to, że często nauczyciele nie rozumieją inności i starają się namówić, by ta osoba się przystosowała. Żeby ubierała się tak samo, żeby się jak inni zachowywała, żeby lubiła te same płyty. Nie doceniają indywidualizmu. A przecież zdanie „ty nie jesteś wszyscy” – trzeba dziecku kiedyś powiedzieć, każde jest jednostką niepowtarzalną, nie musi być we wszystkim takie samo jak inni.

Innym autorem, którego przegapić nie można – a nawet się nie da, jest Grzegorza Kasdepke, bardzo płodny pisarz, laureat wielu nagród, w tym także Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego z 2002 roku za „Kacperiadę”.

To oczywiście tylko sygnały, osoby interesujące się literaturą dla dzieci z pewnością same dołożą tu wiele nazwisk.

Pamięta Pani, jak na początku lat 90. obawiałyśmy się o rozwój polskiej literatury, wydawnictwa padały, rozwiązywano podpisane już umowy na książki… Tymczasem mamy tylu nowych autorów!

Tak było. Ale pojawili się wydawcy stabilni, z większym kapitałem, mający książki, na których zarabiają, i mogący pozwolić sobie na publikowanie nieznanych autorów. Bo debiut to zawsze większe ryzyko, albo się sprzeda, albo się nie sprzeda, może być zysk, ale może być i strata. Ale ma to związek nie tylko z wydawcami. Do głosu doszło nowe pokolenie, to nie są wcale przypadkowi autorzy, nieudacznicy, bo napisali dramat dla dorosłych, a ponieważ im nie wyszło, to piszą książkę dla dzieci. To jest pokolenie, które pisze z wyboru, albo dlatego, że samo ma rodzinę, albo dlatego, że coś je interesuje w tej problematyce. Dlatego, że chce pisać dla młodego odbiorcy.

A w poezji jakieś nowe nazwiska?

Może już nie najnowsze, ale te najmocniejsze: Małgorzata Strzałkowska, Agnieszka Frączek, zachęcałabym też do zwrócenia uwagi na Elizę Piotrowską, która podaje się za uczennicę poetki i niezwykłego człowieka, Danuty Wawiłow, założycielki KLANU – Klubu Ludzi Artystycznie Niewyżytych. Jako uczennica ma podobny typ wyobraźni. Najbardziej podobają mi się jej króciutkie formy wierszowe, czasem jest to mniej niż limeryk, dwuwiersz albo czterowiersz, np. jest taka książeczka o miasteczkach, gdzie są takie mini portrety miast, bardzo dowcipne i zabawne. Na pewno jest do odkrycia nieżyjąca już poetka Emilia Waśniowska, w ostatnim okresie życia pisała bardzo ciekawe rzeczy. Część jej świetnych wierszy ukazała się niedawno w poznańskim wydawnictwie Mila.

Wydaje mi się, że Agnieszka Frączek i Małgorzata Strzałkowska są kontynuatorkami naszej już „klasyczki” , Wandy Chotomskiej. Publikują bardzo dużo książek z poezją rymowaną – czy jest to dowodem na fakt, że jednak ten rodzaj wiersza cieszy się większą popularnością?

Bezwzględnie tak. Te książki znajdują wielu odbiorców. Tu trzeba wspomnieć o jeszcze jednej autorce, Zofii Beszczyńskiej, tłumaczce, poetce. Jej ostatni tomik, Dziwny kraj – pięknie wydany, zawiera bardzo ciekawe wiersze. Mówiła ostatnio, że zaczyna wracać do wymagań tradycyjnej poezji dziecięcej, choć początkowo wydawało jej się przesądem, że w poezji dla dzieci musi być rym, potem doszła do wniosku, że bawi to dzieci i bawi ją samą.

A tworząca dla dzieci najmłodszych poetka Dorota Gellner? Co się z nią dzieje?

Wydaje stale nowe książki i często jeździ na spotkania autorskie. Książek zawsze miała bardzo dużo – takich drobnych tytułów, pojedynczych utworów wierszowanych. Ma przygotowanie muzyczne i podobno świetnie rozumie się z dziećmi na spotkaniach.

Zresztą ta forma spotkań z dziećmi, podczas których sprzedaż książki połączona jest z zabawą z udziałem „wędrujących” autorów zbliża dziecko do autora, do procesu tworzenia, nie mówiąc już o nakręcaniu sprzedaży.

A teraz pomówmy o Pani. Jaka jest Pani ostatnia książka?

Niedawno ukazały się dwie: Rozwesołki, wesołe wierszyki z lustracjami Elżbiety Krygowskiej-Butlewskiej (Mila, 2008) oraz Kołysała mama smoka, zilustrowana przez Teresę Wilbik, ubiegłoroczną laureatkę Medalu za całokształt twórczości przyznawanego przez Polską Sekcję IBBY, wydana przez Literaturę. W tej drugiej połączono dwie kołysankowe książki wcześniej już publikowane, w tym Śpiące wierszyki – można by powiedzieć, że to jest takie kołysankowe opus magnum Papuzińskiej. Do tomiku dołączona jest płyta CD z muzyką Kai i Janka Prusinowskich, nagraną do nowych tekstów.

A na co teraz mają czekać czytelnicy książek Joanny Papuzińskiej?

Ja bardzo czekam na dalszy ciąg „Rokisiów” – bo tak się feralnie składało, że wielokrotnie w różnych wydawnictwach ukazywał się już pierwszy tom – a potem z jakichś powodów wstrzymywano wydanie dalszych. Podobno kolejne dwa tomy Rokisiowych przygód ilustrują się już w wydawnictwie Literatura, bo tam się mają ukazać. Chciałabym też bardzo przygotować nowy tomik wierszy – byłby to odzew na zaczepkę pewnej mamy na spotkaniu autorskim – dlaczego jest o mamie czarodziejce, a nie ma o tatusiu czarodzieju? Wtedy przypomniało mi sięl, że pisałam kiedyś teksty z myślą o takim zbiorku… Powinna być to bogato zilustrowana książka, jak to dla małych dzieci. Taka druga strona życia rodzinnego – tatuś czarodziej? A może czarodziejski tatuś?

Qlturka najserdeczniej życzy, by oczekiwania się spełniły!

Rozmawiała Maria Czernik, styczeń 2009

Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska urodziła się w Warszawie w 1939 r. Z domu wyniosła tradycje pedagogiczne, kulturalne i społecznikowskie: Jej ojciec, Stanisław Papuziński, był pedagogiem, matka, Zofia Wędrychowska, znaną warszawską bibliotekarką. Liceum ogólnokształcące, które ukończyła w 1955 r., nosiło imię Klementyny Hoffmanowej. Studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, po studiach dwa lata pracowała w Wydawnictwie Harcerskim, rok w bibliotece dla dzieci, następnie podjęła studia doktoranckie na Wydziale Pedagogiki; stopień doktora uzyskała w r. 1969 na podstawie rozprawy Czasopisma dziecięce jako społeczny instrument wychowania, stopień doktora habilitowanego w 1981 na podstawie książki Inicjacje literackie. Pracę naukową rozpoczęła na warszawskiej Pedagogice, w 1982 r. przeszła do Instytutu Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej (obecnie Instytut Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych) Uniwersytetu Warszawskiego. W 1991 r. z Jej inicjatywy powstało pierwsze w Polsce czasopismo poświęcone książce dla dziecka „Guliwer”, pracami zespołu redakcyjnego kierowała do r. 2002; za powołanie pisma otrzymała Medal im. Janusza Korczaka (1994) i Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki (1996).
Jako pisarka debiutowała na łamach „Świata Młodych” opowiadaniem Człowiek o gorącym sercu o Januszu Korczaku (1956, nr 87). W 1964 r. podjęła wieloletnią współpracę z Polskim Radiem jako autorka słuchowisk dla dzieci, rok później rozpoczęła współpracę z redakcją „Nowych Książek”, gdzie zamieszcza artykuły krytyczne. W 1976 r. została członkiem Związku Literatów Polskich (do rozwiązania Związku w 1983 r.), od 1989 r. jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich; była w składzie zarządu Stowarzyszenia. W czasie stanu wojennego publikowała w czasopismach tzw. drugiego obiegu, współredagowała ukazujące się poza zezwoleniem cenzury czasopismo dla dzieci „Okienko”. Dom Joanny Papuzińskiej i Jej męża, Janusza Beksiaka, profesora ekonomii, stał się w latach 80. miejscem spotkań twórców tzw. kultury niezależnej, pełnił funkcję salonu literackiego, gdzie miały miejsce odczyty, pokazy i prezentacje artystyczne. Ten sam dom stał się po latach miejscem, w którym narodził się i przez długie lata osiągał dojrzałość „Guliwer”.

(Dodano: 2009-01-14)

Dodaj komentarz