Pisanie uczciwe się opłaca – rozmowa z Romkiem Pawlakiem

Myślę sobie, że, z całym szacunkiem dla wspaniałych tłumaczeń, Skandynawowie nie napiszą nam historii Krzyśka, Marcina czy Agnieszki z polskiego osiedla w małym mieście. To muszą uczynić polscy autorzy – mówi Romek Pawlak w rozmowie z Agnieszką Sikorską-Celejewską.

Agnieszka Sikorska-Celejewska: Skąd Marta Tomaszewska wiedziała, że powinien Pan pisać dla dzieci i młodzieży?

Romek Pawlak: Martę Tomaszewską poznałem jako początkujący autor piszący fantastykę, a potem kilka razy spotkałem jako autor tejże fantastyki, powoli obrastający w piórka. I zawsze mnie pytała, kiedy napiszę coś dla dzieci. Pamiętam pierwsze nasze spotkanie. Spojrzała na mnie ze skupieniem (a spojrzenie miała twarde, od razu widać było, że to silna osobowość) i stwierdziła: – Tak, widzę to w pana oczach. Niech pan koniecznie pisze dla dzieci. I potem zawsze mnie o to pytała, a ja odpowiadałem, że nie umiem, że chyba zostanę przy fantastyce.
Ale kiedy w końcu spróbowałem, to – już mocno schorowana – na rozdaniu nagród IBBY powiedziała z szerokim uśmiechem: – A nie mówiłam, panie Romku?
Po czasie, zastanawiając się, myślę, że rozmawiając ze mną, dostrzegła pewien typ wrażliwości, który jej zdaniem pasował do pisarstwa dla dzieci. Złapałem się na tym po napisaniu „Czapki Holmesa”. Nagle zdałem sobie sprawę, że ta książka jest blisko jej „Zorro, załóż okulary”, jednej z moich ulubionych lektur w dzieciństwie. Blisko nie w sensie fabuły, ale w pewnej otoczce emocjonalnej, sposobie mówienia rzeczy istotnych za parawanem akcji. Myślę, że u Marty Tomaszewskiej i Macieja Wojtyszki (za „Brombę i innych”) jestem najbardziej zadłużony.
Zatem chyba chodziło o wrażliwość. W tym może coś być, bowiem w książkach dla dzieci i młodzieży odnajduję się, nie piszę ich wbrew sobie, z kalkulacji.

Książka „Miłek z Czarnego Lasu” została uznana za „Książkę Roku 2008″ przez Polską Sekcję IBBY. W jakim stopniu ta nagroda wpłynęła na sprzedaż tytułu i propozycje od wydawców?

Uprzedzam, że o Miłku nie da się krótko… To moja pierwsza książka dla dzieci, chciałem opowiedzieć pewną historię, nie wiedziałem natomiast, czego się spodziewać po publikacji. Zatem niczego się nie spodziewałem (śmiech). Co więcej, nie szukałem jakiegoś mocnego wydawnictwa, pokazałem ją najpierw Kasi Kosik z „Powergraphu” ze względu na to, iż wydawnictwo publikuje fantastykę, zatem znałem ją i mam za osobę bardzo sympatyczną, a przy tym kompetentną. Wcześniej miałem sporo wątpliwości, nawet pytałem pewną Brombę, czyli Iwonę Hardej, czy książka, gdzie pojawia się motyw śmierci, będzie strawna dla tak młodego czytelnika.
Kasia stwierdziła, że chce „Miłka” wydać – no i wkrótce opublikowała książkę. Potem była nominacja, szok, bo w ogóle się nie spodziewałem, że ktoś z profesjonalistów zauważy moje dziełko. A już nagroda to było zdumienie do kwadratu. Na pewno tamtego dnia przekonałem się nie tylko, że Marta Tomaszewska miała rację, ale też, że moje widzenie, o czym dzieciom mówić w literaturze, ma jakiś sens. Dla autora taka reakcja zwrotna jest bezcenna.
Wydawniczo ta nagroda ma pewne znaczenie, jak widać, bowiem z następnymi książkami przeszedłem do bardzo dobrego wydawnictwa, jakim jest Akapit Press. Natomiast na sprzedaż nagroda niestety nie wpłynęła znacząco – i to podobno na polskim rynku jest normą, tylko Nike zachęca czytelników do kupienia książki. Nie wiem, z czego to wynika, zresztą dla mnie większe znaczenie miało potwierdzenie, że warto pisać dla dzieci, że nie jest to grafomania. Puentą było rekomendowanie „Miłka” do Książkowego Pogotowia Ratunkowego. Chociaż więc nie poszły za tą nagrodą wielkie gratyfikacje finansowe, to w innych aspektach sporo zyskałem.

Podobno powstała kontynuacja „Miłka…” zatytułowana „Jarzębinowy Potwór”?

Historia Miłka w zamyśle obejmuje trzy części, trzy w znacznym stopniu samodzielne opowieści, które jednak układają się w spójną całość, opowiadającą nie tylko o losach Miłka, lecz także społeczności Czarnego Lasu, w którym się znalazł. Jednak pomimo nagrody dla książki nie doszło do wydania przez Powergraph drugiej części, czyli „Jarzębinowego Potwora”, która jest już napisana. Czas mija, teraz już chyba mało kto pamięta o Miłku, a jego dostępność w księgarniach też jest raczej skromna, zastanawiam się więc, czy nie dopisać tej ostatniej części i nie spróbować wydać jednej grubej książki. Zobaczymy. Trochę mnie to gryzie, czytelnicy pytają o kolejne części, ale cóż – rzeczywistość rynkowa rządzi się swoimi prawami, na które mam niewielki wpływ.

„Czapka Holmesa” zebrała bardzo pozytywne recenzje. Piszący o niej jednym tchem wymieniają Pana nazwisko obok Niziurskiego, Nienackiego, Bahdaja i Ożogowskiej. Do Pana docierają zapewne również głosy docelowej grupy czytelników. Czy taki sposób pisania trafia do współczesnej młodzieży?

Recenzje, choć niezwykle miłe, są trochę na wyrost, bo daleko mi do poziomu wymienionych autorów i autorek. Cieszę się jednak z trafnego odczytania moich intencji, faktycznie w tę stronę zmierzam. We wspomnianej powieści próba połączenia „przygodówki” z treściami poważniejszej natury nie wypadła chyba źle, odbiór tej książki jest niezły, problematyka nie umknęła, a zarazem fabuła pozostaje dosyć atrakcyjna dla czytelników. Będę próbował dalej łączyć kryminał czy powieść detektywistyczną z problemami współczesnej młodzieży. Sam jestem ciekaw, dokąd mnie to zaprowadzi, jednak myślę sobie, że, z całym szacunkiem dla wspaniałych tłumaczeń, Skandynawowie nie napiszą nam historii Krzyśka, Marcina czy Agnieszki z polskiego osiedla w małym mieście. To muszą uczynić polscy autorzy. To też jest jakaś odpowiedź na Pani pytanie – tak, młodych czytelników interesują historie rozgrywające się w rzeczywistości, którą znają. Tak naprawdę, oni potrzebują literatury, która uwzględni zmiany, jakie zaszły w naszym świecie za ich życia, np. dostęp do nowych mediów, nowe sposoby narracji – bardziej dynamiczne – natomiast problemy pozostają te same, więc jeśli w tej nowej formie znajdą coś dla siebie, chyba można liczyć na ich zainteresowanie.

Zapowiadane są dwa kolejne tomy „Osiedla zagadek” – „Przeskoczyć przez ogień” oraz „Gwiżdżący w ciemnościach”. Czy pisząc „Czapkę Holmesa” myślał Pan o rozpoczęciu dłuższej książkowej serii?

Tak, przy czym w założeniach nie chodziło mi o fabularną kontynuację, to są całkowicie odrębne książki. „Przeskoczyć przez ogień” spokojnie można czytać bez znajomości wydarzeń z „Czapki Holmesa”. Natomiast te książki opowiadają o problemach dzieci, nastolatków z dużego osiedla. Jeśli wyjrzy Pani za okno, mieszkając czy przebywając na takim osiedlu, zapewne zobaczy Pani grupy dzieci, bez dorosłych próbujące sobie zorganizować czas. Bo rodzice są zabiegani, a przecież na podwórkach, na skwerach przed blokiem wciąż toczy się życie… Można więc powiedzieć, że opisuję taką grupę, i drugoplanowi bohaterowie w jednej z książek będą pierwszoplanowymi postaciami w innych. Nie planuję jednak długiej serii, myślę, że „Gwiżdżący w ciemnościach” zamknie pierwszy etap, a potem zobaczymy. Może jakieś opowiadanie, o ile będzie je gdzie umieścić? Smuci mnie brak pism skierowanych do młodego odbiorcy, gdzie mógłby poczytać opowiadanie o dzieciach z Ćwierklańca czy teksty innych autorów.
Przyznam się Pani do czegoś jeszcze: osiedle to chyba słowo kluczowe w mojej obecnej twórczości dla dzieci. Życie na nich wygląda dziś trochę inaczej niż za moich czasów, ale ja na takim osiedlu się wychowałem i teraz mieszkam. Widzę, co tu wyprawiają dzieci – dostrzegam, że doszły nowe problemy, jak eurosieroctwo opisywane w „Czapce Holmesa”, i wszelkie przypadłości związane ze zmianami cywilizacyjnymi, natomiast potrzeby dzieci i pewne ich zachowania pozostały takie same, jak za moich czasów.

Główną bohaterką zapowiadanej powieści „Przeskoczyć przez ogień” ma być nastoletnia Agnieszka. W jaki sposób udało się dojrzałemu mężczyźnie wcielić w taką rolę?

Metodą prób i błędów, podejrzewam, że głównie błędów (śmiech). To jest wyzwanie dla pisarza, mnie jest zdecydowanie łatwiej pisać z punktu widzenia chłopca, bo sam nim przecież byłem i niejedną gałąź drzewa zwiedziłem, zdobyłem niejeden strup na kolanie, o innych chłopięcych zabawach nie wspominając. Jednak przygotowywałem się, rozmawiając, bardzo uważnie obserwując nastolatki, z którymi mam w swoim życiu do czynienia, podczytując trochę literaturę no i, cóż, bacznie też analizując to, co rówieśniczki mojej bohaterki robią w Internecie, o czym mówią na forach, gdzie dominuje ta grupa wiekowa.
Z drugiej strony wydaje mi się, że to rozgraniczenie na płeć jest nieco demonizowane. Bo jednak chodzi też o poruszane problemy. Nawet jeśli gdzieś coś napisałem nie tak, za to nastoletnia dziewczynka odnajdzie w moich książkach kwestie, które są jej bliskie, to mam nadzieję, że pomruczy, że ona czasem zachowałaby się inaczej, ale i tak doczyta do końca i nie uzna tego czasu za stracony. Chłopcy czasem czytują powieści przeznaczone dla dziewczynek, odwrotnie zaś – to już jest plaga, zjawisko powszechne (śmiech).

Co jest Panu bliższe – pisanie dla dzieci czy dla dorosłych?

W tej chwili chyba twórczość dla dzieci. Chociaż kiedy zacznę pisać powieść historyczną za chwilę, to pewno powiem, że dla dorosłych (śmiech).
Dla dzieci i młodzieży pisze się jednak interesująco. Trudno, o wiele trudniej niż dla dorosłych, bo na przykład pojawia się problem z opisami, które nudzą, trzeba też pokonać dystans trzech dekad różnicy wieku, zatem i doświadczeń, a czasem jeszcze płci. Za to czytelnik jest bardziej szczery, na spotkaniach autorskich dzieci zachowują się inaczej niż dorośli, nie są takie zblazowane, widzę, czy je coś zaciekawiło, czy też nie. Nie uprawiają pustych konwenansów.
Są też tematy, których w literaturze dla dorosłych nie ma sensu podejmować, za to jak najbardziej pasują do dziecięcego czy młodzieżowego odbiorcy. Znów przypomnę rozpad rodziny opisany w „Czapce Holmesa”. Bo ta powieść wzięła się z obserwacji rzeczywistości. Wyjazd któregoś z rodziców za pracą to poważny problem. Owszem, jest to też wyzwanie dla samych dorosłych, ale dla dziecka to już poważna katastrofa, z czego często nie zdajemy sobie sprawy.

Odwiedzając strony dla potencjalnych pisarzy ciągle natykam się na jedno pytanie – czy pisarz musi jeszcze coś robić, żeby zarobić?

Ciężko jest się utrzymać z pisania. To kwestia nakładów, mój „Miłek…” jest przykładem, że nagrody nie zawsze „ciągną” książkę, choć z założenia powinny. Ba, usłyszałem nawet, że nagrody w Polsce to pocałunek śmierci, bo księgarze uważają, że takie książki są zbyt ambitne i ich nie zamawiają….
Jednak można godzić pisanie z publicystyką, z robieniem redakcji, jest kilka innych możliwości. To kwestia wyboru. Ja na pewno byłbym bardziej spokojny, mogąc się skupić tylko na pisaniu książek, ale na to trzeba sobie zapracować (śmiech). Może kiedyś, gdy zdołam przekonać dostatecznie wielu czytelników, że po moje książki warto sięgnąć? A z drugiej strony, wie Pani, pisarz siedzący tylko przy biurku i stukający w klawiaturę, szybko traci kontakt z otoczeniem, z ludźmi, zaczyna wokół niego rosnąć szklana wieża. Może to nudna dygresja, ale zastanawiam się, czy taki stan, gdy pisanie przynosi pieniądze, ale jeszcze nie odrywa od kontaktu z rzeczywistością, nie jest najlepszy z punktu widzenia literatury?
Bo w tym wszystkim najważniejsze nie są pieniądze. Oczywiście, trzeba jeść, mieć też na buty czy książki, na inne dobra. Ale przecież jeśli się pisze książkę dla pieniędzy, często czytelnik wyczuje ten fałsz. Pozwolę sobie na małą nieskromność i powiem, że los mojego „Miłka…” dowodzi, że pisanie uczciwe, nie dla pieniędzy, tylko z wiarą, że chce się coś powiedzieć – opłaca się. W najlepszej walucie, jaką jest aprobata czytelnika.

Z Romkiem Pawlakiem rozmawiała Agnieszka Sikorska-Celejewska

Romek Pawlak
Romek Pawlak – do niedawna autor książek dla dorosłych, który przygodę z twórczością dla dzieci rozpoczął „Miłkiem z Czarnego Lasu”. Ten tytuł został wybrany Książką Roku 2008 przez Polską Sekcję IBBY. Ostatnio ukazała się „Czapka Holmesa”, która zapoczątkowała cykl „Osiedle zagadek”. W przygotowaniu dwa kolejne tomy.

(Dodano: 2010-04-04)

Dodaj komentarz