Dzieciom nasze książki się podobają – rozmowa z Joanną Piskorską-Wasilewską i Tomaszem Kuźmickim z wydawnictwa EneDueRabe

Każda z naszych książek to nie tylko niesamowite przeżycie emocjonalne, ale też doznanie estetyczne, przygoda z piękną ilustracją – mówią Joanna Piskorska-Wasilewska i Tomasz Kuźmicki z wydawnictwa EneDueRabe w rozmowie z Agnieszką Sikorską-Celejewską.

Agnieszka Sikorska-Celejewska: Podobno nie jest łatwo w Polsce być wydawnictwem niszowym?

Joanna Piskorska-Wasilewska: Przede wszystkim długi jest czas oczekiwania na kolejne zapowiadane przez nas pozycje. Wszystko toczy się bardzo powoli i trzeba czekać, aż ze sprzedaży książek, które już zostały wydane, „nakapie” na te następne. Trzeba mieć dużo cierpliwości…

Tomasz Kuźmicki: Być Wydawnictwem niszowym nie jest łatwo z wielu powodów. Są to często malutkie oficyny wydające 2-3 książki rocznie, łatwo więc o takim wydawnictwie zapomnieć. Aktualnie funkcjonujący system dystrybucji książek pozostawia wiele do życzenia, nie jest wsparciem dla wydawców. Nasza oferta to książki poruszające często tzw. trudne tematy, np. temat śmierci, choroby rodzica, złości, zazdrości. Mamy wrażenie, że rodzice nawet sięgając w księgarni po nasze książki przeżywają dylemat czy rozmawiać z dzieckiem na takie tematy czy jeszcze nie. Czy w ogóle warto pokazywać dzieciom nieprzyjemne aspekty życia, czy jak najdłużej je chronić. Po co czytać dziecku książkę, np. o śmierci, skoro ten problem dziecka nie dotknął. Każdy rodzic chce jak najlepiej dla swojego dziecka i podjęcie takiej decyzji wymaga czasu, zastanowienia. A tego czasu jak wiadomo jest coraz mniej. Często więc dorośli decydują się na sprawdzone i znane rozwiązania (np. książki z własnego dzieciństwa).
A my wiemy, że dzieciom nasze książki się podobają, „zaciekawiają” je zarówno od strony graficznej jak i tekstowej, tematycznej. Obserwujemy to na różnego rodzaju spotkaniach promujących nasze tytuły.

JP-W: Tak, ale one często nie mają bezpośredniego wpływu na to, jakie tytuły się w domu pojawią.

TK: Na przykład książka „Tato!”, sprzedała się w Norwegii w ponad trzydziestu tysiącach egzemplarzy, a w Polsce jest duży problem, bo na okładce pojawiło się słowo: „tęsknić”, przez co niektórzy sądzą, że ona jest o śmierci taty. Idea książki, którą przedstawił nam pan Nyhus, była inna. On chciał po prostu pokazać ogrom miłości dziecka do ojca. Ten tata może być wszędzie. Może jest w pracy, może w kuchni robi sobie herbatę, może pojechał w dłuższą delegację…
Inny wydany przez nas tytuł, który wzbudza lęk i obawę, to „Żegnaj, Panie Muffinie!”. Mówienie z dziećmi o śmierci odbywa się, jak usłyszałem niedawno, głównie przez podręcznik – na polu chwały żołnierz ginie. Jakby innych rodzajów śmierci nie było. Śmierć jest elementem naszego życia. W tym wypadku świnka morska została wybrana celowo, bo ze swej natury jest kruchą istotą i szybko kończy swój żywot. I z tym tematem trzeba się zmierzyć, bo lepiej przygotować dziecko na to, z czym może się spotkać (strata zwierzęcia, śmierć dziadków). Wtedy będzie mu łatwiej przetrwać, wyrobi sobie mechanizmy, które pomogą mu poradzić sobie ze stratą, żałobą.

JP-W: Nie ma również żadnego wsparcia ze strony państwa. W Norwegii funkcjonuje to zupełnie inaczej. Kiedy jest wydawana książka na trudny temat, jak na przykład „Włosy mamy”, to jakby z góry wiadomo, że ona będzie się gorzej sprzedawała niż kolorowa „książeczka”.

TK: Wiele się oczywiście zmieniło, nie można tego negować, ale w Polsce to wydawcy wspierają wartościową książkę dla dzieci. Brakuje wsparcia instytucjonalnego i społecznego. Tak jak ktoś, kupując nasze książki na targach powiedział, że na Zachodzie asertywności dzieci uczą się w przedszkolu, a u nas do tej pory dorośli płacą ciężkie pieniądze za szkolenia z tego zakresu. Emocjonalnie jakby nie do końca doganiamy Europę i to widać na przykładzie wybierania lektur dla najmłodszych. A to oni niedługo będą dorośli; będą przeżywać trudne stany emocjonalne. Dzięki odpowiednim książkom czytanym w dzieciństwie mają szansę być lepiej wyposażonymi na dorosłe życie.

ASC: Jeśli jest tak trudno, to dlaczego zdecydowaliście się zostać właśnie takim wydawnictwem z misją?

TK: Lepiej pasuje do nas chyba określenie Wydawnictwo z pasją. Nasze wydawnictwo powstało z chęci kontaktu z piękną książką i cieszy nas możliwość takiego kontaktu. Fascynuje nas to, że o trudnych sprawach można mówić prostym, lekkim językiem, można mówić niezwykłymi obrazami uruchamiającymi całą gamę emocji i przeżyć bez zbędnego nadęcia, patetyzmu.
Sądziliśmy, że w tak dużym kraju jak Polska, sprzedanie trzech tysięcy egzemplarzy jednego tytułu nie będzie stanowiło problemu.

JP-W: Może przy większej ilości tytułów wszystko zacznie iść sprawniej i szybciej…

TK: To jest naprawdę bardzo przyjemne zajęcie. Dostajemy wiele sygnałów, świadczących o tym, że nasze książki są potrzebne. Jeśli dowiadujemy się, że dzięki książce „Billy jest zły” udało się rozwiązać problem złości w jednym domu, to nadaje sens temu, co robimy. Okazuje się też, że taka książka jak „Gdzie jest tort?”, może być pomocna w nauce mówienia; otwiera dzieci i te zaczynają mówić całymi zdaniami. Dostaliśmy też kiedyś z pewnej biblioteki prace z konkursu na opowiadanie tworzone na podstawie ilustracji z „Tortu”. To, co dzieci potrafią zrobić z tą książką, jest niesamowite. Granice fantazji dziecka są nieodgadnione. Bardzo stymulująca książka. I jeszcze „Jak dwie krople wody” – wspaniały pomysł pod względem plastycznym, tym bardziej, że w dobie komputerów zdarza się, że dzieci nam mówią, iż pierwszy raz widzą, by z dwóch kolorów powstawał trzeci!

JP-W: Tak, bo nasze książki to nie tylko niesamowite przeżycie emocjonalne, ale też doznanie estetyczne, przygoda z piękną ilustracją. A te pozytywne informacje zwrotne dodają skrzydeł. To dzięki pasji wszystko idzie do przodu.

ASC: Nie ma wsparcia instytucji, nie ma wsparcia państwa, ale powstaje mnóstwo prywatnych inicjatyw,klubo-księgarń, które organizują różne spotkania, angażują się w promocję dobrej książki dziecięcej. Czy to ma wpływ na sprzedaż i na odbiór książek?

JP-W: Są takie miejsca, są ludzie, których zaangażowanie w połączeniu z naszym zaangażowaniem coś daje. Ale moim zdaniem cały czas funkcjonuje to dość kulawo. Przede wszystkim bardzo niewiele osób bierze udział w tych spotkaniach.

TK: Ostatnio promowaliśmy „Inne życie” w Exlibris Cafe. Dwadzieścia sześcioro dzieci, to bardzo dużo osób jak na takie spotkanie. Dzieci są zadowolone z warsztatów, jednak obserwujemy, że na tym się kończy. Nie ma kontynuacji w postaci zakupu książki, która mogłaby być zaproszeniem do rozmowy z dzieckiem, do zagłębienia się w temat, który jest znowu tematem uniwersalnym, każdy przecież zazdrość odczuwa albo każdy będzie ją odczuwał. Jednak bez takich miejsce w ogóle by nam było trudno się przebić gdziekolwiek.

JP-W: To na pewno przynosi efekty, ale myślę, że niewystarczające.

TK: Zdarzają się bardzo udane spotkanie, jak np. w Gdyni była wakacyjna akcja „Czytajmy dzieciom”. Piękna akcja, przepiękne miejsce przy klifie redłowskim, dużo dzieci i rodzice, otwarci na taką literaturę, aktorzy Teatru Dramatycznego czytali książki, były świetnie zorganizowane warsztaty. Tego typu akcja zachęca do działania, przynosi skutek. Na co dzień też dużo się dzieje, ale to wszystko jest takie eventowe. Rodzice często nie wiedzą, co będzie na takich spotkaniach, są zdziwieni, że nie tylko odbywa się wspólne czytanie, ale też zaplanowane są tematyczne warsztaty psychologiczne, pokaz fajnych ilustracji. Okazuje się, że dzieci mają czterdzieści pięć minut zajęte w ciekawy sposób.

JP-W: I wynoszą z tego coś naprawdę wartościowego. Wielu rodziców twierdzi: „Zazdrość? moje dziecko nie zazdrości! Nas to nie dotyczy. O złości? Moje dziecko jest grzeczne. Nie złości się”. Tymczasem prace dzieci, wykonane na warsztatach, często pokazują coś zupełnie innego.

TK: My nie potrafimy mówić o niektórych sprawach tak, jak czynią to nasze książki. Rodzice dostają do ręki rewelacyjne narzędzia, których tylko muszą użyć. Tutaj w Gdańsku, w Trójmieście jest mnóstwo osób, które mają ochotę zrobić coś fajnego z książką dla dzieci. Ale nie ma wsparcia instytucjonalnego, które by to wszystko napędzało. Trudno też o wsparcie medialne. Zanim przebijemy się do prasy ogólnie poczytnej, to naprawdę musimy się bardzo mocno nachodzić. Nie ma takiej gotowości, otwartości. Napiszmy, poruszmy ten temat…

JP-W: Dobrze by było, gdyby ten nawyk był jakoś odgórnie wyrobiony w społeczeństwie.

ASC: Teraz bardzo dużo mówi się o depresji, a wy właśnie wydaliście „Włosy mamy”.

TK: Bardzo dobry temat poruszyłaś! Depresja – i wokół kogo oscyluje dyskusja społeczna? Wokół dorosłych. Dorośli mówią o dorosłych. Pomóżmy, telefony, lekarstwa… a dzieci? Nikt nie wspomina o tych dzieciakach, które spotykają się z przypadkiem depresji u rodzica. Dla nich to jest trauma na całe życie, one nie wiedzą, o co chodzi.

ASC: Właśnie. Przejrzałam masę stron internetowych poświęconych depresji i zauważyłam, że jedyne, co proponują bliskim i członkom rodzin, to wspieranie chorego. Tym bardziej ważne wydaje mi się zwrócenie uwagi na to, co w takiej sytuacji przeżywa mały człowiek…

TK: Oczywiście. Była ostatnio rozmowa w „Klubie Trójki” i wszyscy oscylowali wokół tego, jak pomóc, że to jest problem, że ci ludzie są rzeczywiście na skraju samobójstwa, ale nikt nie wspomniał, że są jeszcze dzieci w tych domach. We „Włosach mamy” jest taka symboliczna ilustracja, na której mama jest odgrodzona włosami, nie ma z nią kontaktu. Dla dzieci mama, tata to cały świat. I w tym momencie następuje odrzucenie i brak kontaktu.

JP-W: I dziecko próbuje jakoś odnaleźć się w tej sytuacji, jakoś pomóc…

TK: Tak jak Emma próbuje czesać włosy.

JP-W: A to przecież nie do dziecka należy rozwiązywanie takiego problemu. Ono chciałoby coś z tym zrobić, ale nie jest w stanie; chciałoby ogarnąć coś, czego nie może ogarnąć. I te dzieci są często same z problemem.

TK: To jest dziwne, że w Polsce jest niby wielu mecenasów kultury, wiele fundacji. Ale jakoś nikt nie jest zainteresowany wsparciem takiej literatury.

ASC: A czy próbowaliście gdzieś pokazać, że macie oto taką książkę, która problemu dziecka dotyczy?

TK: Ależ oczywiście! Podobnie było z książką „Sinna Mann”, która porusza sprawy przemocy domowej. Ta książka jest u nas absolutnie potrzebna i na pewno ukaże się na rynku polskim. Szukaliśmy wsparcia, naprawdę są to już setki maili wysyłanych do różnych fundacji, ale nikt nam nawet nie odpowiada.

JP-W: A zdajemy sobie sprawę, że potrzebujemy wsparcia, bo to jest książka, która będzie się trudno sprzedawała.

ASC: Pomyślałam sobie, że książki dla dzieci dotyczące trudnych tematów mają takie kłopoty z zaistnieniem na rynku, a kiedy dzieci stają się samodzielnymi czytelnikami, to z wielkim zaangażowaniem mierzą się z trudnymi tematami. „Moje drzewko pomarańczowe”, „Oskar i pani Róża” to pozycje bardzo popularne, poszukiwane, bestsellerowe…

JP-W: Nierozwiązane problemy nie znikają w dorosłym życiu. Jest też wielu dorosłych, którzy kupują nasze książki dla dzieci, bo mają nierozwiązany jakiś problem, z czymś tam sobie nie radzą. Nie są już dziećmi, są dorosłymi, a problem dalej jest.

TK: Byłem w grudniu na spotkaniu z osobami pracującymi w bibliotekach i okazało się, że najczęściej wypożyczaną książką w segmencie 4-6 lat w obrębie działania biblioteki gdyńskiej było „Żegnaj, Panie Muffinie!”. Bo dzieci też chcą ten temat jakoś sobie ułożyć. Dla nich to jest tajemnica, jak mówi moja córka, „jak to będzie, gdy umarnę?”. To jest w pewnym sensie moment magiczny. Dzieci też szukają swoich odpowiedzi. Kiedy więc mają możliwość podjęcia decyzji zakupowej, to wybierają rzeczy, które im w tym pomogą.

JP-W: Dorośli, którzy chcą trzymać dzieci pod kloszem i nie poruszać trudnych tematów, hamują to.

ASC: Wybieracie głównie książki pochodzące ze Skandynawii. Dlaczego?

JP-W: Tak się złożyło, Skandynawowie mają dobre ceny i dobrze się z nimi współpracuje. Ale chcemy wydawać wartościowe książki z całego świata.

ASC: Czy w waszym wydawnictwie jest również miejsce dla polskich autorów i debiutantów?

TK: Oczywiście. Zbieramy i katalogujemy propozycje wydawnicze, które do nas przychodzą. Tymczasem jednak nasz najbliższy plan wydawniczy nie obejmuje polskich książek.

JP-W: Chcielibyśmy wesprzeć debiutantów i wydawać polskie książki, ale myślę, że to jeszcze nie jest dobry moment. Jako wydawnictwo nie istniejemy na rynku nawet dwóch lat i każdy nasz ruch musi być bardzo mocno przemyślany.

ASC: Opowiecie o waszych planach wydawniczych?

TK: Oprócz „Sinna Mann”, o którym już mówiliśmy, planujemy wydanie bestsellerowej książki: „Snill” autorstwa Gro Dahle i Sveina Nyhusa, o tym, jak to jest, kiedy się nie wyraża uczuć.

JP-W: O dzieciach, które są takie grzeczne, że aż znikają. Bohaterka tej książki zniknęła w ścianie po to, żeby zwrócić na siebie uwagę, zaistnieć. Świetne ilustracje, które nawet bez tekstu rewelacyjnie opowiadają o tym, co się wydarzyło.

TK: Ten tytuł zrobił rewolucję w Norwegii. Pokazał czarno na białym, że dzieci czują, mówią, tylko że często rodzice – schowani za komputerem, za gazetą, kompletnie ignorują sygnały płynące z ich strony. Planujemy wydanie również kolejnej książki o tolerancji: „Mój przyjaciel Jim”. Przepiękna książka o przyjaźni czarnego ptaszka z białym ptaszkiem. W przygotowaniu również książka dla młodszych dzieci: „Szczęście-pech”, która jest bardzo pomysłowo skonstruowana i opowiada o tym, jak to spacer dziewczynki może stać się…

JP-W: …może być postrzegany jako coś szczęśliwego albo jako coś pechowego.

TK: Przewrotna książka, niesamowicie zbudowana graficznie.

JP-W: Przygotowuje dzieci do pozytywnego podejścia do życia, rozbudza umiejętność dostrzegania we wszystkim pozytywnych stron.

TK: Mamy też w przygotowaniu książkę o empatii, przepięknie ilustrowaną nowoczesną kreską, która zrobiła furorę w Skandynawii: „Kamienie Astona”*. To opowieść o małym piesku, o tym, jak rodzi się przywiązanie do rzeczy i dziecięca chęć opiekowania się przedmiotami. Dobrze przyjął się również „Billy”, dlatego też ta seria będzie kontynuowana, musimy teraz dokonać wyboru, bo tytułów jest aż piętnaście.

ASC: Bardzo dziękuję za rozmowę!

Z Joanną Piskorską-Wasilewską i Tomaszem Kuźmickim rozmawiała Agnieszka Sikorska-Celejewska

EneDueRabe

Ewa Dudek-Kuźmicka (pierwsza z lewej) – psycholog z wieloletnim doświadczeniem w pracy terapeutycznej z dziećmi i ich rodzinami. Pasjonatka kultury skandynawskiej, szczególnie literatury dziecięcej oraz języka szwedzkiego, a także podróży i ogrodnictwa.

Tomasz Kuźmicki – ekonomista i prawnik. Miłośnik żeglarstwa, narciarstwa, dobrego filmu i niekończących się zabaw z dziećmi.

Joanna Piskorska-Wasilewska – romanistka – nauczyciel i tłumacz. W pracy pedagoga najpełniej realizuje się nauczając języka francuskiego właśnie najmłodszych. Jako tłumacz z wielką pasją wyrusza w fascynujące podróże po dziecięcej krainie fantazji.

(wywiad przeprowadzony w marcu 2010)

*książka już się ukazała

(Dodano: 2010-09-06)

Dodaj komentarz