„Z Tango jest nas troje” – recenzja książki

Już na wiele miesięcy przed polską premierą opowieść o parze pingwinich samców wysiadujących jajko, a później wychowujących małą Tango, wzbudzała emocje opinii publicznej. Wypowiadali się zarówno zagorzali przeciwnicy tej książki – o której zresztą niewiele wiedzieli, bo wiedza ta ograniczała się do informacji prasowych rozsyłanych przez wydawcę, jak i jej zwolennicy – również w dużej mierze podpisujący się raczej pod ideą, niż pod samym tekstem. To wszystko sprawiło, że „Z Tango jest nas troje” weszło do księgarń (oczywiście nie wszystkich) z wielkim impetem i w atmosferze skandalu.

Niewtajemniczonym, jeśli tacy w ogóle istnieją (bo trzeba przyznać, że PR tej książki godzien jest pozazdroszczenia), należy się krótkie wyjaśnienie, co budzi takie emocje. Opowiedziana została prawdziwa historia z nowojorskiego zoo, gdzie przed kilkoma laty dwa pingwiny maskowe płci męskiej założyły rodzinę, a ich opiekun, widząc, jak bardzo pragną wysiedzieć jajko, podrzucił im jedno, z którego wykluła się Tango. I w ten oto sposób homoseksualna para została rodzicami – no i właśnie to tak bardzo niektórych oburza – bo, nie wiedzieć czemu, od razu przekładają historię na świat ludzi…

Jako że jest to książka dla dzieci – warto zapytać je właśnie, istoty nieskażone jeszcze uprzedzeniami i stereotypowym postrzeganiem świata (oby), o czym, ich zdaniem, jest to historia. Gwarantuję, że prędzej dostrzegą tu przyjaźń, smutek (bo z kamienia nie chce się wykluć pisklę) i szczęście (gdy pisklę wykluje się z jajka), niż fakt, iż oba pingwiny są samcami. To nastawienie i komentarze dorosłych programują odbiór danych treści.

Książka ta niewątpliwie prowokuje – do protestów; demonstracji oburzenia, a z drugiej strony do wyrażania satysfakcji, że wreszcie się udało; a, co szczególnie ważne dla mnie, do myślenia i dyskusji o roli literatury dla dzieci w przełamywaniu pewnych tabu i stereotypów. A rola ta z pewnością jest nie do przecenienia. To właśnie na etapie dzieciństwa kształtują się otwartość na inne poglądy i zachowania, tolerancja – które, jeśli nie będą tłumione przez nietolerancyjnych dorosłych, w przyszłości przyczynią się do tego, że odmienność nie będzie budziła takich kontrowersji, a kolejne książki poruszające tematy trudne, „niewygodne”, czytelników będą musiały zdobywać tylko i wyłącznie jakością tekstu i obrazu, a nie burzą medialną.

W całym tym zmieszaniu, dotyczącym tylko i wyłącznie poglądów na pewne kwestie społeczne, książka kompletnie się zgubiła. Gdy zapytamy kogoś na ulicy, czy słyszał o opowieści o nowojorskich pingwinach, możemy się spodziewać, że przytoczy nam historię, jak to zagorzali przeciwnicy chcieli oflagować przedszkole, w którym nauczycielki postanowiły przeczytać dzieciom „Z Tango jest nas troje”; albo o wypowiedziach posłów, którzy daliby lub nie daliby książki swoim dzieciom. Szkoda, że tak się stało – bo choć nie jest to porywająca, mrożąca krew w żyłach historia z zaskakującymi zwrotami akcji – warto czytać ją z dziećmi. A dlaczego? Właśnie dlatego, że nie jest to porywająca, mrożąca krew w żyłach historia z zaskakującymi zwrotami akcji, a opowieść o przyjaźni, miłości, spełnieniu; o znajdywaniu własnego kawałka świata, który akceptuje to, jakimi jesteśmy. Kiedy spojrzymy na ten tytuł, wyzbywszy się najpierw wszystkich zasłyszanych opinii i uprzedzeń (choć wiem, że to oczywiście nierealne) – znajdziemy w nim prostą historię, dającą się przełożyć na rozmaite sytuacje życiowe; uczącą tolerancji i otwartości na innych – a tego nigdy za wiele.

Ewa Świerżewska (tekst w znacznie krótszej wersji ukazał się w Piśmie Miesięcznym Ilustrowanym dla Kobiet „Bluszcz” nr 15)

tango

Z Tango jest nas troje
Justin Richardson, Peter Parnell
il. Henry Cole
przeł. Katarzyna Remin
wyd. Adpublic, 2009
wiek: 3+

(Data publikacji: 2009-10-27)

Dodaj komentarz