„Kamienica” – recenzja książki

W jednym z wywiadów Olga Tokarczuk odparła zarzut o nadmierną ideologizację swojej powieści stwierdzeniem, że wszystkie książki są właśnie takie. Bohaterowie funkcjonują w określonym kontekście i podejmują konkretne wybory. Zresztą, by długo nie szukać, nasi wielcy romantycy robili dokładnie to samo – sięgali do piór, aby rozgrzewać serca i sumienia narodu. A ja o tym wszystkim myślałam, czytając książkę Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel zatytułowaną „Kamienica”. Bo to książka na wskroś ideologiczna. Czytając ją miałam kłopot, bo chociaż prawdy tam głoszone były zgodne z moim widzeniem świata i wartościami, to jednak zawsze mi się wydawało, że powinno mówić się o tym w sposób bardziej zakamuflowany i zawoalowany. Dopiero kiedy zaakceptowałam tę formę pisania „wprost”, czytanie zaczęło sprawiać mi przyjemność.

Główną bohaterką książki jest urocza świnka Klara Kwik, która pewnego dnia przewraca świat poukładanych mieszkańców pewnej kamienicy do góry nogami. Postać Klary to swego rodzaju archetyp – symbol wszystkiego co młode, spontaniczne, radosne, piękne, kolorowe, kreatywne i dobre. To bardzo lekka i wiosenna postać. Jest tylko jeden powód, dla którego można jej nie lubić – może budzić zawiść i zazdrość. I dokładnie ten powód stanie się przyczyną jej prześladowania przez sąsiadki – perfekcyjnie konwencjonalne matrony. Matrony owe biegają od drzwi do drzwi z nowymi rewelacjami na temat Klary, zawsze dzierżąc w dłoni – uwaga uwaga – wiaderko. A to dlaczego? A to dlatego, że biegać po ludziach z „jęzorem” nie wypada, ale: „Co innego przechodząc z wiaderkiem, tak przy okazji, napomknąć… Tak, z wiaderkiem to była już zupełnie inna sprawa!”. I to jest pomysł genialny, który absolutnie zdobył moje serce. Zresztą takich perełek jest tutaj znacznie więcej.

Ta książka to wielka pochwała indywidualizmu i niestandardowego podejścia do życia. Pochwała odwagi łamania konwenansów tak, by linia naszego losu wynikała z autentycznych wewnętrznych potrzeb i doświadczeń, a nie z tego co wypada i jak być „powinno”. Taka jest Klara, taki jest Lucjusz, takie są ich dzieci, i tacy są ich przyjaciele. W opozycji do nich odmalowane zostały sylwetki mieszkańców kamienicy – nośniki życiowych postaw niekoniecznie wartych polecenia. To otyli miłośnicy polegiwania przed telewizorem, sztywniacy, wierzący, że wszystko co ma znaczenie wiąże się z podliczaniem słupków cyferek, akuratne gospodynie, którym żadna myśl skażona choćby kapką wyobraźni, nie przyjdzie do głowy.

Ciekawym zabiegiem, i nie jedynym w twórczości tej autorki, jest próba pokazania, co było dalej po tym, jak on i ona wzięli ślub. Mała, realistyczna migaweczka z życia młodego małżeństwa, któremu w dodatku urodziło się dziecko, to bardzo ciekawy i oryginalny temat jeśli chodzi o literaturę dla dzieci. I chyba potrzebny. Nie zliczę na palcach dwóch rąk znajomych rodziców, którzy wracając ze świeżo narodzonym zawiniątkiem do domu nie mieli bladego pojęcia o tym, co ich właściwie teraz czeka. O tym w bajkach nie ma ani słowa.

Ta powiastka jest raczej trudna w odbiorze, autorka nie stara się nadmiernie dopasować języka do odbiorcy, pojawia się całkiem sporo zwrotów, które mogą być dla dziecka niezrozumiałe. Przywołajmy kilka przykładów: („… szedł na balkon ćwiczyć niezwykle trudne gamy pentatoniczne na swoich ukochanych dudach” s. 8, „Na domiar złego Gardenia miała córeczkę – pulchniutką świnkę o powłóczystym spojrzeniu Poli Negri, której wydawało się, że jest kotem!” s. 59). To wcale jednak nie musi być zbyt wielką przeszkodą dla czytelnika. Pamiętam, że sama jako dziecko uwielbiałam „za trudne” lektury i lekko surrealistyczne klimaty. Nie przeszkadzało mi, że coś jest nie do końca zrozumiałe. Wręcz przeciwnie – coś takiego pociągało, intrygowało i pozwalało poszerzać horyzonty.

Styl jest nieco pretensjonalny, kipiący nadmiarem przymiotników: „Bo jak inaczej można było pomyśleć o słodkiej, rozchichotanej Malwince z blond czuprynką i cienkimi jak szczapki kopytkami, którymi przebierała szybciutko, ciągnięta przez doczepionego do niej pokracznego jamniczka Kabelka w idiotycznym sweterku w kratkę”. Najtrudniej mi wybaczyć tę „słodką i rozchichotaną” Malwinkę. Akurat taka zbitka określeń dla mnie brzmi raczej pejoratywnie. W książce pojawia się też spora ilość bohaterów o skomplikowanych imionach własnych, którzy przez to mogą się troszkę mieszać. Trudno jest mi określić również formę książki. Niby wszystko wskazuje na powieść, ale czytając ją, czułam się, jakbym czytała dział „Społeczeństwo” w jednym z periodyków albo list od przyjaciółki. Pomimo ukrycia twarzy bohaterów za cienkimi maskami „świnek”, ja w tej książce widzę dosłowność – ani przez chwilę nie miałam poczucia, że czytam o świnkach. Cechy charakteru, styl życia i „linia losu” bohaterów, są w oczywisty sposób człowiecze.

Wydaje mi się również, że w tym przypadku tekst i ilustracje nie zagrały wspólnej melodii. Czuję, że ten cokolwiek dziwny tekst, powinien być oswojony czymś lekkim i wesołym. A ilustracje Piotra Rychela – same w sobie bardzo dobre – pogłębiają jego odrealniony charakter i dodają mroczności.

Agnieszka Sikorska-Celejewska

kamienica

Kamienica
Roksana Jędrzejewska-Wróbel
il. Piotr Rychel
wyd. Literatura, 2006
sugerowany wiek: 10+

Wyróżnienia i nominacje, które otrzymała książka „Kamienica”:
Nominacja do tytułu Książki Roku 2006 Polskiej Sekcji IBBY
Nominacja do Nagrody BESTSELLERka 2006
Wyróżnienie Donga w konkursie Fundacji „Świat Dziecka” na „Dziecięcy Bestseller Roku” 2007
Wyróżnienie w Konkursie Literackiej Nagrody im. K. Makuszyńskiego

(Data publikacji: 2009-12-19)

Dodaj komentarz