„Aktor na traktorze swoją nową rolę orze”, czyli o poezji językiem dziecka podszytej

Rosyjski pisarz Maksym Gorki mawiał: Dla dzieci trzeba pisać tak samo jak dla dorosłych, tylko że lepiej. To racja. Poetka Wanda Chotomska powiedziała kiedyś: Dla dzieci trzeba pisać tak, żeby dorośli nie nudzili się przy czytaniu. I to też racja. Jedna myśl nie daje mi spokoju: a może dla dzieci trzeba pisać takie wiersze, w których odnalazłyby swój dziecięcy język i językową wyobraźnię? Czy to racja?

Niech za odpowiedź posłużą słowa uznanej poetki Joanny Papuzińskiej: „Kiedy byłam mała, lubiłam bawić się w słowa. Mówiąc szczerze, były to najlepsze moje zabawki. Bawiłam się z bratem, koleżankami i kolegami w szkole, na koloniach letnich. Nigdy nie mieliśmy dosyć. Teraz, na stare lata, przypomniałam sobie niektóre takie zabawy i poubierałam je w słowa”. To racja. Dziecko bawi się nie tylko nowymi klockami i lalkami, ale także słowami. Nie ma lepszej zabawy niż zabawa w słowa. I nie ma lepszych wierszy dla dzieci niż te, które są podszyte językiem dziecka. Czy to racja? Zobaczcie sami, jak z dziecięcych słów robią poezję Joanna Papuzińska i Agnieszka Frączek.

Raz, gdy księżyc wchodził w nów,
brałam udział w balu słów.
Najpierw wolno, krok po kroku
w korowodzie biegły zdania,
a rym się rymowi kłaniał.
(z wiersza Bal słów Joanny Papuzińskiej)

To początek opowieści Joanny Papuzińskiej o balu słów. Korowód słów rusza wolno, krok po kroku. Niech zatem w takim wolnym i niespiesznym rytmie rozpocznie się nasza opowieść o poezji językiem dziecka podszytej. Na początek zróbmy krok wstecz i posłuchajmy historii z dzieciństwa Jerzego Cieślikowskiego, specjalisty od literatury dziecięcej: „Sam pamiętam, jak przez jakiś czas, słysząc, jak matka podśpiewuje: Tam na błoniu wre potyczka, słychać wolne strzały… – sądziłem, że brzmi to tak: Tam na błoniu w Repotyczka(ch), a interesując się w tym czasie różnymi militariami, przyjąłem na długo historyczny fakt bitwy w Repotyczkach, a potem pod Repotyczkami, która wypadała gdzieś w połowie drogi między Raszynem a Samosierrą” (w: Wielka zabawa. Folklor dziecięcy. Wyobraźnia dziecka, s. 229). Albo taka historia: Hej, żołnierze, wy tułacze… – dziadek podśpiewuje sobie żołnierską piosenkę.Co to jest wytułacz? – zachodzi w głowę jego wnuk.

Pewnie niejeden rozsądny dorosły, słysząc takie niedorzeczności, załamałby ręce. Ech, ta dziecięca logika, funta kłaków nie jest warta – wzruszyłby ramionami i zasłonił się najmocniejszym argumentem dorosłego: Ja tego nie rozumiem. Pewnie niejeden językowy purysta czym prędzej zacząłby mądrze i uczenie objaśniać, że owe wytułacze i Repotyczki powstają jako skutek niewiedzy dziecka w zetknięciu się z nowymi wyrazami, które słyszy w potoku wypowiedzi o nieznanej mu do tej pory intonacji. Trzeba prawdziwego poety, żeby w tych dziecięcych niedorzecznościach zobaczyć literackie cudowności i zaprosić je na poetycki bal słów. Trzeba prawdziwego talentu poetyckiego, by sklecić z tego wiersz. Joanna Papuzińska pisze:

– KIEDY SZEDŁEM NAD RZECZKĘ, WIDZIAŁEM GOŁĄBECZKĘ.
– To absurd, proszę pana,
Beczka nie bywa ubrana!
może być pełna lub pusta,
przeważnie jest w niej kapusta,
albo na przykład smoła
lecz nie może być goła!
[…]
Pan nie zna gramatyki.
Mówi się goła beczka lub gołą beczką. Jasne?
– ZA CHWILĘ PANA TRZASNĘ!
– Oj, po co pan się wścieka?
Powtórzmy wszystko: rzeka, beczka płynie po rzeczce…
– CO PAN TU O PORZECZCE?
ZDECYDOWANIE PRZECZĘ. NIE BYŁO TAM PORZECZEK!

(z wiersza Bal słów Joanny Papuzińskiej)

Istna komedia omyłek! Pomyłka goni pomyłkę. Sami zobaczcie: gołąbeczkę ktoś pomylił z gołą beczką, a historię o beczce, co płynie po rzeczce, mylnie wziął za historię o porzeczce. Skąd ten cały galimatias? Już tłumaczę: dziecko wyobraża sobie, że wiele słów żyje parami – zresztą jakby mogło być inaczej, skoro obok niego wszystko układa się w pary: mama i tata, brat i siostra, chłopiec i dziewczynka. Więcej, wiele słów ma brata bliźniaka, który jest najczęściej jego przeciwieństwem. To jest woda stojąca – objaśnia dorosły. A gdzie jest woda leżąca? – dopytuje maluch, uporczywie szukając słowa bliźniaka dla owej wody stojącej. Do takiego dzieciństwa, kiedy słowa żyły parami i nierozerwalnie były ze sobą związane, wraca Joanna Papuzińska. Beczka płynie po rzeczce – pisze poetka. Po wielekroć obraca w myślach to proste zdanie. Niby wszystko tu na swoim miejscu: podmiot i orzeczenie, rzeczownik i czasownik. Tylko że to zdanie nieco za bardzo pokawałkowane, a słowa rozsypane i osamotnione. Nie ma innej rady: trzeba zrobić coś, żeby te wyrazy ustawić w parach – mówi poetka. Jak powiedziała, tak zrobiła. W wierszu połączyła ze sobą dwa wyrazy, które na co dzień przynależą do osobnych kategorii. I tak powstała porzeczka. Doskonała para słów. Doskonała zabawa: zlepić ze sobą dwa wyrazy. Jeszcze lepsza zabawa: rozłączyć słowa, które od zawsze chodziły ze sobą w parze. Zatem niech gołąbeczkaznaczy goła beczka… Ale już słychać głosy oburzenia:

Oj, pisarko, ty kłamczucho,
jakże nie wstyd ci dzieciuchom
opowiadać takie brednie?
To jest wręcz nieodpowiednie
i osłabi je duchowo!
(z wiersza Od ucha do ucha Joanny Papuzińskiej)

Jak świat światem, zawsze przeciw wyobraźni dziecka występował racjonalizm dorosłych. Ale teraz nie czas na takie spory i kłótnie – teraz mazura czas zacząć:

Potem zabrzmiał jakiś mazur,
ożywiło się od razu.
(z wiersza Bal słów Joanny Papuzińskiej)

Jak ożywić słowa? Może trzeba rozbić skostniałe idiomy, schematyczne metafory, którymi bezwiednie i automatycznie posługujemy się na co dzień? Tylko jak to zrobić? Nic prostszego, wystarczy posłuchać, co i jak mówią dzieci.

„Nie pójdę do szkoły – oświadcza pięcioletni przedszkolak – tam ścinają dzieci na egzaminie”. Albo taka historia: „Rozczarowanie czteroletniej Oli, która wraz z mamą odwiedziła wujostwo w Moskwie: – Mamusiu! Mówiłaś, że wujek siedzi cioci Ani na karku, a on cały czas siedzi na krześle” (w: Kornel Czukowski, Od dwóch do pięciu, s. 152).

To bezsensowna gadanina. Czy to dziecko z byka spadło? – nie kryje oburzenia rozsądny dorosły, dla którego wszystko jest szare, pospolite i dostępne normalnemu poznaniu. Co innego dorosły poeta, który nie zgubił największego skarbu: pamięci dzieciństwa. Ten – niczym dziecko, które żąda od dorosłych mowy ścisłej i niedwuznacznej – układa wiersz o ośle, który z byka spadł. Pisze Agnieszka Frączek:

Raz do byka przyszedł osioł:
Może by mnie pan ponosił? […]
Byk nie odparł na to nic.
Osioł zgrabnie zrobił „hyc”
i, nie strzępiąc już języka.
w mig na oklep dosiadł byka.
Gdy byk ciężar poczuł osła,
wierzgnął, prychnął, fiknął kozła,
spuścił oczy, zadarł zad…
Czyś ty, ośle, z byka spadł?

(z wiersza Osioł i byk Agnieszki Frączek)

Tak, ten osioł spadł z byka – i to dosłownie, a nie w przenośni.
Do chrzanu takie wiersze – kręci nosem rozsądny dorosły. Zaraz, zaraz, a co to znaczy do chrzanu? – z dziecięcą dociekliwością dopytuje dorosła poetka. I opowiada, co obrażona marchewka rzekła chrzanowi:

Pan najbrzydszy jest w ogrodzie
i nic nie zna się na modzie!
Przy tym hardy i uparty
(choć już do połowy starty).
Wszyscy stąd przed panem wieją,
lecz i tak łzy im się leją.
Prawdę zdradzę dzisiaj panu:
pan, jak burak, jest do chrzanu!
(z wiersza Chrzan i marchewka Agnieszki Frączek)

Dosyć tego! – krzyczy wyprowadzony z równowagi rozsądny dorosły. – Czas skończyć z tymi bredniami! Trzeba raz na zawsze rozwiązać ten problem! A co na to dorosła poetka? Zamiast wdawać się w uczone dysputy, wygrzebuje z pamięci historię o sznurówce, co nie chciała mieszkać w bucie. Przecież but można przewiązać drutem, skórką od banana albo kolorową wstążką – wymyśliła zbuntowana sznurówka. A potem:

Więcej z butem nie gadała.
Problem przecież rozwiązała!
Pożegnała się jak dama
I na spacer poszła sama.

(z wiersza Sznurówka Agnieszki Frączek)

I tu przebrała się miarka. Najwyższa pora, by ukrócić tę poetycką anarchię i samowolę – postanawia rozsądny dorosły. I wyzywa poetów na pojedynek:

O RETY, RETY, RETY!
DAJCIE MI PISTOLETY!
DAJCIE MI KARABELĘ,
BO TEGO JUŻ ZA WIELE!
(z wiersza Spór Joanny Papuzińskiej)

Jak zakończył się ten spór? Tego nie wiem, bo na balu słów zapanowało jakieś niesłychane poruszenie:

Aż zagrały dzikie skrzypce
już korowód jest w rozsypce
i do tańca słowa rwą się
w zwariowanym jakimś pląsie
(z wiersza Bal słów Joanny Papuzińskiej)
I dalej:

Poprosiła Polka orkę:
– Orko, zatańcz ze mną polkę!
(z wiersza Polka i orka Agnieszki Frączek)

Polka i orka, kawka, krówka, żuraw, płotki – teraz takie słowa puściły się w tany. Co to za słowa? To homonimy – powiedzieliby językoznawcy. – Jedna forma graficzna reprezentuje dwa lub więcej niespokrewnionych ze sobą słów. Takie wyjaśnienie nie zadowala poety. On – znów niczym dzieci, które tak uporczywie szukają analogii między zdawałoby się niepodobnymi do siebie rzeczami – dopatruje się rodzinnego podobieństwa między niespokrewnionymi ze sobą słowami. Choćby taka kawka – i ta na dachu, i ta w filiżance jest czarna jak smoła. Mimo że ta skrzydlata czuje się w filiżance odrobinę skrępowana, to podobieństwa do rodzinnej kuzynki wyprzeć się nie zdoła – przekonuje Agnieszka Frączek:

Jedna gorąca, bielona mlekiem,
druga pierzasta, straszyła skrzekiem.
Do pierwszej kelner podał powidła.
Druga w powidłach moczyła skrzydła
i zamiast dymić się z filiżanki,
w ogon dziobała swe koleżanki.

(z wiersza Kawka Agnieszki Frączek)

Tak jak spokrewnione są ze sobą drab z drabiną, słoń ze słoniną albo koń z kończyną, tak wspólnego prapradziadka pewnie ma rola aktora i rola – ziemia, którą się uprawia. Nie wierzycie? To posłuchajcie:

Pewien aktor – raczej marny,
ale wielce popularny –
dostał rolę poza krajem,
a dokładniej: pod Bombajem.
Rola była całkiem spora
(nie pierwszyzna dla aktora),
a w dodatku, trzeba przyznać,
jak na Bombaj bardzo żyzna.
Teraz aktor na traktorze
swoją nową rolę orze.

(z wiersza Rola Agnieszki Frączek)

Albo historia rodzinnych koligacji między mułem a mułem rzecznym. Wielce ciekawa to historia… Ale już nie zdążę jej opowiedzieć, bo dochodzą mnie protesty:

Dość! Ratunku!
Stańcie słowa!
Bo mi zaraz pęknie głowa!

(z wiersza Bal słów Joanny Papuzińskiej)

Żarty się skończyły. Czas na poważny komentarz.

„Rozwesołki” Joanny Papuzińskiej, „Kanapka i innych wierszy kapka” oraz „Bziki Weroniki” Agnieszki Frączek to wiersze językiem dziecka podszyte. Takim językiem, który przywołuje dosłowne znaczenia idiomów, odświeża „dorosłe” metafory, rozbija stałe związki między wyrazami, szuka rodzinnego podobieństwa między niespokrewnionymi ze sobą słowami i bawi się wieloznacznością wyrazów. I Joanna Papuzińska, i Agnieszka Frączek sprawdzają słowa tak, jak czynią to dzieci. „Słowo jest dla dziecka wszechsłowem, jest plastyczne, łamliwe, jest podobne latającym motylkom na swobodzie, obce zaś motylom na szpilkach, w gablotce, uśpionych eterem konwencji” – pisze Jerzy Cieślikowski. A Kornel Czukowski dodaje: „[…] dzieci są znacznie od nasz wrażliwsze na sens słowa czy konstrukcji słownej”. To racja.

I koniec trucia – jak mawiał pewien muchomor.

J. Papuzińska, Rozwesołki, wyd. Mila, Poznań 2008
A. Frączek, Bziki Weroniki, wyd. Nowy Świat, Warszawa 2004
A. Frączek, Kanapka i innych wierszy kapka, wyd. Literatura, Łódź 2008

Agata Rytel

Autorka ukończyła Wydział Polonistyki oraz Pomagisterskie Studium Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Publikowała w tygodniku „Nowe Państwo” i „Dzienniku”. Obecnie przygotowuje pracę doktorską o językowym kategoryzowaniu świata w wierszach dziecięcych. Pracuje w tygodniku „Newsweek Polska”. Lubi dawne mapy, stare pocztówki i współczesną literaturę.

(Dodano: 2009-02-26)

Dodaj komentarz