Lusterka myśli na bibliotecznych półkach – W lusterku myśli, część IX

Sporo się ostatnio dzieje (przeważnie dobrego) na polskim rynku książki dla dzieci. Kto chce i ma na to środki, może zaopatrzyć swoje dziecko w ciekawe i pięknie wydane książki. Informacje o nich można znaleźć w licznych miejscach w Internecie, wychodzi pismo – adresowany do młodych rodziców „Ryms” (co prawda nie ma go w mniejszych miejscowościach, a i w dużych trzeba się go naszukać), specjalistyczne periodyki – „Guliwer” czy „Poradnik Bibliotekarza” z dość bogatym dodatkiem „Świat Książki Dziecięcej”.

Jednym słowem ten, kto chce, może dotrzeć do informacji ułatwiających wybór książki najlepszej dla swego dziecka. Pojawiają się wciąż nowe pozycje. Coraz bardziej kolorowe, coraz piękniejsze, wyszukane i wysmakowane i… coraz droższe. Dlatego może warto przypomnieć sobie o istnieniu trochę niemodnej dziś instytucji bibliotek publicznych. Modnie jest bowiem bywać w klubach, kafejkach i rozmaitych centrach, gdzie można się odrobinkę „polansować” z własnym (niekiedy nadzwyczaj ozdobnym) dzieckiem. W miejscach tych dobrze przygotowane do swej roli, ubrane „na luzie”, atrakcyjne i fajne panie poprowadzą interesujące zajęcia, których bohaterami będą jednocześnie książka i dziecko (bo ono – o tym dobrze wiedzą dziś już wszyscy – nie chce się nudzić, lubi być aktywnym, podmiotowo traktowanym uczestnikiem). Miejsc, w których odbywać się mogą takie zajęcia (częstokroć nie tylko atrakcyjne, ale i wartościowe) jest w tej chwili całkiem sporo. Zajęć – nieco mniej, bo związane są one najczęściej z promocją jakiegoś konkretnego, wchodzącego akurat na rynek tytułu. Tymczasem wciąż istnieje i działa (częstokroć znakomicie!) sieć bibliotek publicznych. Taka biblioteka znajduje się czasem na tej samej ulicy albo – tuż za rogiem. Panie bibliotekarki bywają dziś też całkiem fajne, potrafią prowadzić niezłe zajęcia i w dodatku najczęściej więcej niż nieźle znają się na rzeczy (czyli na książkach i to nie tylko tych najnowszych). A pracują w ramach swoich pensji! Poza tym na półkach bibliotek można znaleźć, oprócz starannie wyselekcjonowanych nowości, również pozycje dawne, ostatnio nie wznawiane, na przykład takie, które rodzice pamiętają z własnego dzieciństwa, ale nie zachowali ich w domowych biblioteczkach, i pragnęliby, żeby poznały je również ich pociechy.

Na półkach bibliotecznych można znaleźć wiele wspaniałych, godnych polecenia książek. O paru już w tym cyklu wspominałam (obszerniej – w „lusterku” nr 6, czy nr 8). Tym razem chciałabym skupić uwagę na utworach znakomitej, współczesnej, lecz niezbyt chyba kochanej przez wydawców, pisarki Marii Ewy Letki. Debiutowała dość dawno, bo w roku 1974 książeczką „Dzieci, tropiciele i ten wielki bałagan” (o długouchych stworkach – Sapach, które uciekły z ZOO, bo tęskniły za wolnością i – jako obiekty obserwacji – czuły się tam poniżane), a więc sympatycy Sapów są teraz lekko po czterdziestce. Pewnie niektóre dzisiejsze trzydziestoparolatki (rodzice pociech w wieku przedszkolnym) pamiętają psa Supła (króciutka książeczka o nim była dwukrotnie wydana przez KAW w roku 1980 i 1983, w serii „Z wiewiórką”), który popadł w melancholię: zamiast szczekać, wzdychał i nie pomagało nawet to, że „tatuś postanowił trzymać go za łapę” (źródłem smutku, wykrytym przez domyślną i uważną małą Marysię, okazała się potrzeba posiadania maskotki). Może ktoś pamięta „Listy” – przejmującą opowieść jedenastolatki, wikłającej się we własne kłamstwa. To pewne, że żadna dziewczyna, która przeczytała tę książkę, nie popełniła wobec swojego dziecka takiego błędu, gdy już sama została matką. Ale rodzicom bohaterki i narratorki „Listów”- Hani (skądinąd kochającym córkę i pragnącym jej dobra) taki błąd się przytrafił – wysłali Hanię na rok do babci, gdy oczekiwali następnego dziecka; no, ale oni nie czytali „Listów” M. E. Letki, lecz byli postaciami literackimi przez nią stworzonymi (choć – z pewnością – istnieje wielu dorosłych o dalekiej od empatii, nazbyt racjonalnej postawie). Może dzisiejsi rodzice chcieliby, żeby ich dziesięcio- jedenastoletnie dzieci przeczytały pełną mądrości, pozbawioną cienia patosu książkę „Jutro znów pójdę w świat” (wyd. „NK” 1979 i 1989) – o lekko ułomnym chłopcu, który – stopniowo (z pomocą dorosłego, dobrze go rozumiejącego przyjaciela) – przełamuje się, by znaleźć swoje miejsce wśród grupy rówieśników? A może – „Klucz do Leśniczówki” – historię o wychowywanych w blokowisku dzieciach, których rodzice pozbawiają prawa do zabaw w „leśniczówce” (czyli podarowanej im wcześniej piwnicy – świetlicy), kierując się zresztą racjonalnymi i – pozornie – jak najsłuszniejszymi względami? Może ktoś zamarzy, by jego dziecko przeżyło wzruszenia, jakich doznał kiedyś, czytając „Wakacje z Cynamonem” (wyd. „NK” – 1981, 1987 i „Prószyński i S-ka” 2000), gdzie aż kipi od uczuć, zabawnych i ciekawych sytuacji i malowniczych (zwłaszcza dla dzieci hodowanych w miastach) wrażeń, bo wszystko rozgrywa się w domku w lesie, który „wygrywa z dziadkiem” (ukochany kot dziadka – Cynamon, wkrótce po przybyciu na wakacje, przeprowadza się z pokoiku dziadka na gałęzie drzew)? Może ktoś zapragnie, by jego dziecko zadumało się nad skomplikowaną (i jakże wnikliwie i uczciwie przedstawioną) sytuacją psychologiczną bohaterów krótkiej, ale bardzo ważnej powieści „Od dziś za tydzień” (wyd. „NK” 1988). Początkiem trudnego do rozwikłania dramatu pomyłek staje się tu przyjazd pełnego poczucia winy ojca, decydującego się na powrót do swojej córeczki po ośmiu latach. Tylko że trafia on pod niewłaściwy adres i spotyka rówieśniczkę swojej córki, także wychowywaną bez ojca i bardzo za nim tęskniącą; mistyfikacja trwa, bo współczucie ściska dorosłemu mężczyźnie serce. A jest jeszcze prawdziwa córka i jej przyrodnia siostrzyczka… Jednak to dziecko okazuje w końcu większą dojrzałość…

Dawne książki Marii Ewy Letki pokazują bohaterów (zarówno dzieci, jak i dorosłych) jako ludzi wrażliwych, popełniających błędy, często uwikłanych w skomplikowane sytuacje. Bohaterowie bywają smutni, ale i weseli, rozmyślają, ale i bawią się (nie zawsze, jak to w życiu bywa, są to zabawy na najwyższym poziomie). Bywają bezbronni i niezdecydowani, ale też zdobywają się na ważne posunięcia, gdy wymaga tego przyzwoitość i uczciwość.

Po tych książkach – wspomnieniach można zdjąć z bibliotecznej półki i przeczytać dziecku (przedszkolakowi) stosunkowo nową książkę „Królewna w koronie” (Oficyna Wyd. „Ezop” 2004), gdzie znajdziemy dwa bardzo zabawne i jednocześnie mądre opowiadania (istnienie humoru nie wyklucza bowiem możliwości podjęcia refleksji): jedno o królewnie, która umie być szczęśliwa w każdych okolicznościach i zawsze, ale to zawsze potrafi wybrnąć z sytuacji, drugie o potworze, który okazuje się uroczym, łagodnym i uczynnym stworzeniem. „Królewna w koronie” została przepięknie zilustrowana przez Marię Ekier, obsypaną za to – jak najsłuszniej – nagrodami.

Książki Marii Ewy Letki – zarówno te pisane dla przedszkolaków, jak i te przeznaczone dla tzw. młodszych nastolatków, a także te powstałe przed wieloma laty, jak i te sprzed lat paru (pisarka stworzyła, jak dotąd, dwadzieścia książek) – należą z całą pewnością do kategorii książek – lusterek myśli. Po ich przeczytaniu nie sposób nie przyjrzeć się uważniej własnym myślom. Nie sposób nie cieszyć się i nie smucić razem z bohaterami. Czytelnik musi się nad tymi książkami zamyślić, ale wcześniej musi się nimi zachwycić.

Hanna Diduszko

(Dodano: 2009-09-01)

Dodaj komentarz