„Boga przecież nie ma” – recenzja książki

Ta książka pojawiła się na księgarskich półkach cichcem. Najpewniej panowie z hurtowni wnieśli ją tylnymi drzwiami i wstydliwie upchnęli wśród innych pozycji, po czym wskoczyli do białej Fabii z kratką i umknęli przed wściekłym księgarzem. Bo jestem pewien, że wielu księgarzy – szczególnie w małych miejscowościach – ta książka parzy. Co nie zmienia faktu, że w kraju, w którym określenie „niewierzący” brzmi jak zarzut, pojawienie się takiej pozycji zasługuje na miano wydarzenia.

Poprzednie książki z serii „Bez tabu” wydawnictwa „Czarna Owca” jakoś niespecjalnie mnie kręciły. Siusiak i cipki to w końcu żadne tabu, pełno ich na każdym murze i huśtawce, dzieci lepiej wiedzą, jak wygląda cipka, niż jak wygląda minister edukacji. Natomiast fakt bycia ateistą jest tabu jak najbardziej. Polski koturnowy katolicyzm nie znosi wolnomyślicieli, stado nie znosi odszczepieńców, wszyscy nie znosimy, jak ktoś chłosta batem nasze święte krowy. Szczególnie, kiedy tym kimś jest dziecko, istota mocą społecznej i przysłowiowej ugody pozbawiona prawa głosu. Dziecko ma się bawić, ładnie uśmiechać, przynosić szóstki ze szkoły i klepać paciorki przed zaśnięciem, a w niedzielę dziecko ma wzuwać lakierki i ładnie wyglądać na mszy.

A co, kiedy dziecko nie chce chodzić na mszę? Wtedy warto mu poczytać książkę Patrika Lindenforsa. Autor w prostych, klarownych zdaniach podsumowuje wielowiekowe rozważania ludzkości dotyczące niewiary. Streszcza założenia trzech największych religii, pokazuje ograniczenia i niebezpieczeństwa wynikające z określonych postaw i przekonań, demaskuje doczesność powodów, dla których ludzkość od swego zarania wytwarza i porzuca kolejnych bogów. Lindenfors nie uprawia przy tym jakiejś wulgarnej, ateistycznej propagandy (tego się najbardziej bałem, ateistyczna propaganda odstręcza mnie równie mocno jak propaganda religijna). Po prostu tłumaczy, że bycie niewierzącym to nie przestępstwo ani powód do wstydu. A przy okazji stawia kilka celnych pytań i podnosi kwestie, o których się głośno nie mówi, a które na dyskusję zasługują (dlaczego nawet wierzący nie przestrzegają wszystkich reguł swojej religii?)W ujęciu autora ateizm to równoprawna postawa światopoglądowa, której nikt nie ma prawa dziecku wyrzucać ani perswadować.

Powiedzmy to prosto z mostu (bo przecież nie z ambony): zmuszanie wątpiących dzieci do udziału w lekcjach religii, mszy świętej czy komunii jest taką samą przemocą psychiczną jak każda inna. Mam nadzieję, że „Boga przecież nie ma” da im siłę i argumenty do bronienia swoich racji, swoich -bardzo przecież osobistych i delikatnych – przeczuć, intuicji, przekonań.

Jest w tej książce kilka zdań ocierających się o banał lub oferujących zbyt daleko idące uproszczenie (choćby rozważania o praprzyczynie), ale jest też sporo fragmentów, które rozbawiają i dają do myślenia. Na przykład ten o Imbryku Russella. Są wreszcie prawdy, które warto przyswoić bez względu na światopogląd.
Bo przecież na świecie „są dobrzy i źli ludzie, niezależnie do tego, czy wierzą w boga, czy nie”. Obyśmy wszyscy potrafili na co dzień o tym pamiętać. Szczególnie w trakcie spacerów po Krakowskim Przedmieściu.
PS. O ilustracjach Vanji Schelina celowo nie napomknąłem, bo lektura książki tak mnie wciągnęła i rozgorączkowała, że nawet tych ilustracji nie zauważyłem. Ich istnienie uświadomiła mi dopiero żona, pytając: -Co to za książka z brzydką okładką leży u ciebie na biurku?

Rafał Witek

boga
Boga przecież nie ma
Patrik Lindenfors
przeł. Elza Jaszczuk
Czarna Owca, 2010
wiek: 7+

(Data publikacji: 2010-08-11)

Dodaj komentarz