Nie wiem, kim będę w przyszłości. Może podróżnikiem-dziennikarzem? To jest jeden z moich pomysłów, ale mam ich dużo – mówi Szymon Radziemierski w rozmowie z Ewą Świerżewską.
Ewa Świerżewska: Nie zdarza się zbyt często, by dzieci pisały i wydawały książki. Jak to się stało, że właśnie ukazał się Twój „Dziennik Łowcy Przygód”?
Szymon Radzimierski: Pewnego dnia sprawdzałem maile, bo czasami dostaję wiadomości od osób, które czytają mojego bloga. Nagle zobaczyłem wiadomość od wydawnictwa, która brzmiała tak: „Szymonie, przeczytaliśmy twojego bloga i bardzo nam się spodobał. Czy chciałbyś napisać książkę? Jeżeli tak, proszę, skontaktuj się z nami”. Na początku nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że to jakiś żart. Dopiero potem zrozumiałem, że to jest całkiem serio. Po prostu skakałem z radości! I w ten sposób zacząłem pisać książkę.
EŚ: Czym pisanie książki różni się od pisania bloga?
SzR: Przede wszystkim książkę napisałem jak dziennik, a bloga piszę bardziej jak pamiętnik z podróży. Poza tym, bloga zaczynam pisać po angielsku, a potem tłumaczę na polski, a książkę pisałem tylko po polsku. Blog różni się też tym, że piszę go regularnie i będę go pisał jeszcze przez wiele lat, a książkę pisze się jednorazowo.
EŚ: Ile czasu zajęło Ci napisanie „Dziennika” i co było podczas pracy nad książką najtrudniejsze?
SzR: Książkę pisałem trzy miesiące bardzo intensywnie. Robiłem to najczęściej, jak wracałem ze szkoły i nie miałem zadanych żadnych lekcji. Na ten okres zrezygnowałem też z zajęć dodatkowych, bo pisanie zajmowało mi bardzo dużo czasu. Najlepiej pracowało mi się w weekendy, wtedy miałem największą wenę. Ale czasami było też tak, że w ogóle mi nie szło. I wtedy po prostu danego dnia nie pisałem. Raz, jak napisałem jeden rozdział, nie mając weny, to było to słabe. Musiałem go pisać jeszcze raz i okazało się, że tylko zmarnowałem czas.
EŚ: Czy dorośli – rodzice, redaktor – bardzo ingerowali w przygotowany przez Ciebie tekst?
SzR: Nie za bardzo. Rodzice mówili mi tylko, że gdzieś jest błąd ortograficzny czy powtórzenie i sugerowali jakieś poprawki. Pani redaktor czasami tłumaczyła mi, że jakieś słowo nie może być użyte w książce, bo jest zbyt slangowe. Ja się z nią czasem nie zgadzałem i wtedy upierałem się, żeby zostało jednak tak, jak mówią dzieciaki. W ten sposób wprowadziliśmy do książki tzw. język szymoński i dzięki temu takie słowa jak „rozplasckacony” czy „przyczłapiony” mogły zostać. Było też tak, że zgadzałem się z panią redaktor i starałem się wymyślić synonimy, które byłyby trochę mniej slangowe, ale nadal młodzieżowe. Jak nic nie przychodziło mi do głowy, to korzystałem ze słownika synonimów. Tak było na przykład ze słowem „masakra”, którego z kolegami używamy, a pani redaktor wyjaśniła mi, że to oznacza „ludobójstwo” i nie może znaleźć się w książce.
EŚ: A kto wybierał zdjęcia i ilustracje?
SzR: Zdjęcia wybieraliśmy razem z rodzicami. Czasami, jak nie pamiętałem czegoś, co działo się na Borneo, to sięgałem do zdjęć, żeby sobie przypomnieć konkretne miejsca czy przygody. Ilustracje powstawały w ten sposób, że ja ogólnie obmyślałem, co ma być na rysunkach, czy w komiksach, a pan grafik je rysował i dodawał różne śmieszne rzeczy. On w ogóle super wyczuwał mój styl i bardzo dobrze nam się współpracowało.
EŚ: Zacząłeś podróżować jako malutkie dziecko, więc pewnie nie wszystkie podróże pamiętasz. Co utkwiło Ci w pamięci z tych pierwszych wojaży?
SzR: Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, jak byliśmy w Wietnamie – miałem wtedy 3 latka. Przeżyłem tam straszną historię z bykiem. Pewnego dnia zrobiliśmy z przewodnikiem trekking przez pola ryżowe i wioski. Wtedy pierwszy raz w życiu zobaczyłem byka bawolego. To taki wielki byk z dużymi rogami. Rodzice zaczęli go fotografować, a ja bardzo się nim zaciekawiłem. Po chwili razem z rodzicami odeszliśmy stamtąd, a moja siostra została i jeszcze robiła mu zdjęcia. W pewnym momencie byk szarpnął głową i zerwał linkę, na której był przywiązany do drzewa. Ala zaczęła krzyczeć, że byk się zerwał. Byk wybiegł na polanę i zaczął grzebać przednim kopytem w ziemi, jak na kreskówkach. Nagle zaczął na nas szarżować! Tata złapał mnie i mojego kolegę pod pachę i pobiegł z nami do opuszczonego domu na I piętro. Moja siostra rzuciła się w krzaki, tak samo jak mama. Tylko przewodnik stał na środku pola, tuż przed szarżującym bykiem. Kiedy byk był mniej więcej pół metra od niego, przewodnik szybko się uchylił i byk wpadł do zagrody, bo nie mógł już wyhamować. Byłem pewien, że byk go zabije! Pytaliśmy później przewodnika, dlaczego tak zrobił, a on wyjaśnił nam, że wychował się na wsi i uczyli go, jak się zachować w takiej sytuacji. Byk po prostu nie da rady się zatrzymać. Byłem przerażony i pamiętam to do dziś.
EŚ: Co prawda podróże kształcą, ale stopni się z nich nie dostaje. Jak łączysz podróżowanie ze szkołą?
SzR: Podróżuję podczas wakacji i ferii, czasami tylko urywam jeden, najdłużej dwa tygodnie ze szkoły. Jak wracam, to wszystko nadrabiam. Tak było ostatnio po powrocie z Sumatry. Jeżeli chodzi o naukę, to uwielbiam się uczyć, a moimi ulubionymi przedmiotami są angielski, historia, polski oraz przyroda. W zeszłym roku dostałem świadectwo z czerwonym paskiem i mam nadzieję, że w tym roku też mi się uda, więc z nauką nie mam problemu.
EŚ: Jak zareagowali Twoi rówieśnicy na wieść, że napisałeś książkę? Czytają?
SzR: Dostałem dużo gratulacji, a jak czytałem fragmenty w klasie, to kolegom bardzo się podobało. Także znajomi z obozów czy innych szkół czytają moją książkę i mówią, że bardzo im się podoba. A jedna pani nauczycielka napisała na moim fanpejdżu, że dzieci u niej w szkole nawet na przerwach rozmawiają o mojej książce! Jak jej powiedziały, „pochłaniają kolejne rozdziały”. To było bardzo miłe, bo starałem się napisać ten dziennik tak, żeby był ciekawy, a czasem śmieszny.
EŚ: Czy wiążesz swoją przyszłość z podróżowaniem i pisaniem książek?
SzR: Nie wiem, kim będę w przyszłości. Może podróżnikiem-dziennikarzem? To jest jeden z moich pomysłów, ale mam ich dużo.
EŚ: Wiem, że współpracujesz z Polskim Radiem Dzieciom – wolisz mówić czy pisać o podróżowaniu?
SzR: Lubię i jedno, i drugie. Każde ma swoje wady i zalety. Jak mówię, to mam trochę tremę, ale kocham gadać i bardzo mi się podoba, jak reagują ludzie. A jak piszę, to czasem bolą mnie ręce od komputera czy nie mam weny. Ale pisać też uwielbiam!
EŚ: Czy w związku z wydaniem książki wydarzyło się w Twoim życiu coś niezwykłego?
SzR: Tak. Dla mnie samo napisanie i wydanie książki już było niezwykłe. Nie mogłem w to uwierzyć, że mam taką możliwość. Przy tej okazji poznałem bardzo dużo fajnych osób. Poza tym pierwszy raz w życiu byłem w radiu czy telewizji. A najbardziej niezwykłe są komentarze ludzi na temat mojej książki i tego, jak umiem opowiadać. Nie myślałem, że będzie się to tak podobało.
Szymon Radzimierski w tym roku kończy 10 lat, kiedy zaczynał pisać swojego bloga www.planetkiwi.pl miał osiem. Mieszka w Łodzi, chodzi do dwujęzycznej szkoły, biegle mówi i pisze po polsku i angielsku.
Dziennik łowcy przygód. Extremalne Borneo
Szymon Radzimierski
wyd. Burda Książki, 2016
Patronat portalu Qlturka.pl
Artykuł powstał we współpracy z Da Vinci Learning