„Wielka ucieczka dziadka” – recenzja książki

Babcie kojarzą się wnukom zazwyczaj z pysznymi obiadami i doskonałymi wypiekami, to im można się wypłakać w rękaw albo zwierzyć z sercowych kłopotów. A dziadkowie? Oni opowiadają o przygodach, jakie przeżyli w młodości, zabierają wnuki na wycieczki do muzeów, a jeśli mają jeszcze siłę, nawet na rowerowe rajdy. Przychodzi jednak taki czas, kiedy dziadkowie tracą siły i wnuk albo wnuczka zaczynają otaczać ich opieką.

Tak właśnie było w rodzinie Jacka. Dziadek, weteran II wojny światowej, pilot RAF, coraz bardziej podupada na zdrowiu. Najbardziej zawodzi starszego pana pamięć. Zdarza mu się wyjść nocą z domu i zniknąć na kilka godzin. Gdzie wtedy jest? Najczęściej gdzieś wysoko. Dziadkowi wydaje się, że cały czas trwa wojna, a on jako pilot samolotu Spitfire ratuje Anglię przed wrogiem. Po kolejnej nocnej eskapadzie dziadka, jego dzieci podejmują decyzję o umieszczeniu staruszka w domu starości „Zmierzch Życia”. Pomagają im w tym słowa miejscowego pastora, który zapewnia rodziców Jacka, że jest to wyjątkowe miejsce, w którym dziadek będzie nie tylko bezpieczny, ale i szczęśliwy. Pan Bunting jest przekonany, że trafił do niemieckiej niewoli i został osadzony w zamku Colditz. Niewiele się myli, bo „Zmierzchowi Życia” rzeczywiście bliżej do więzienia, niż do domu, w którym starsi ludzie mieliby w spokoju przeżyć ostatnie lata życia. Miejscem tym rządzi panna Wieprzyk, niewysoka i niezbyt sympatyczna kobieta. Pomaga jej rzesza dziwnie wyglądających pielęgniarek, niektóre nie mają zębów, inne mają tatuaże i męski zarost. Nie wyglądają przyjaźnie. Jak wspomniałam, dom starości przypomina więzienie, wysoki płot, wieżyczki obserwacyjne i kraty w oknach. Rodzice Jacka zdają się jednak nie widzieć w tym nic niepokojącego, ale chłopiec nie odpuszcza i próbuje odwiedzić dziadka. Wtedy dowiaduje się, że odwiedziny możliwe są jedynie raz w tygodniu i trwają piętnaście minut. Jack nie może tego zaakceptować i postanawia odwiedzać dziadka pod osłoną nocy. Nie są to jednak zwykłe wizyty, chłopiec pomaga dziadkowi w zorganizowaniu ucieczki ze „Zmierzchu Życia”. Na początek dostarcza mu sprzęt niezbędny do wykopania tunelu, łyżkę, skarpety, sznurek, wrotki i tacę. Czy plan dziadka się powiedzie i uda mu się wydostać z domu starości? A może ucieczka zostanie udaremniona przez pannę Wieprzyk i jej pracownice? Ciekawych wydarzeń nie zabraknie, przez Jackiem i jego dziadkiem naprawdę niebezpieczna misja, a jednocześnie ogromna przygoda.

„Wielka ucieczka dziadka” to bardzo ciekawa, przepełniona humorem książka. Zabawna, a jednocześnie bardzo nostalgiczna. Problemy z dziadkiem zmieniają życie całej rodziny Jacka, ale tylko on nie może się z tym pogodzić. Z jednej strony dostrzega problemy z pamięcią seniora rodu, z drugiej nie potrafi go powstrzymać przed pakowaniem się w kolejne kłopoty i cały czas jest przekonany o tym, że uda im się upilnować dziadka.

Książka Davida Williamsa podejmuje trudny temat starości, odchodzenia i godności. Robi to w sposób bardzo ciekawy, skłaniający czytelnika do refleksji. „Wielka ucieczka dziadka” to książka, do której warto wracać, mądrość, humor i ważne przesłanie – to wszystko znajdą czytelnicy w opowieści Davida Williamsa. A dodatkowego smaczku całej historii dodaje fakt, że tytułowy dziadek istniał naprawdę, więc i cała historia mogła się kiedyś wydarzyć!

Magda Kwiatkowska-Gadzińska
Ocena 5

wielka-ucieczka-dziadka_650

Wielka ucieczka dziadka
David Williams
il. Tony Ross
przeł. Karolina Zaremba
wyd. Mała Kurka, 2016
wiek: 11+

Dodaj komentarz