Gry planszowe, karciane, towarzyskie – zarówno te proste, jak i bardzo rozbudowane; dla najmłodszych, rodzinne i imprezowe, czyli przeznaczone dla starszych graczy, zawsze kojarzyły mi się z rywalizacją, a celem rozgrywki była wygrana i pozostawienie innych uczestników w tyle.
I skojarzenie to było słuszne, dopóki nie poznałam gier tworzonych przez Jima Deacove’a. Ten Kanadyjczyk od ponad 40 lat propaguje gry i zabawy oparte na współpracy, a dotychczas stworzył ich już ponad 100. Jego zdaniem ludzie powinni kooperować, czyli współpracować, wspólnie rozwiązywać problemy i cieszyć się swoim towarzystwem, a nie nieustająco rywalizować.
Na początku takie podejście nieco mnie zdziwiło, bo przecież co to za gra bez elementu rywalizacji? Gdzie sens? Gdzie emocje towarzyszące rozgrywce? Gdzie motywacja do tego, żeby się zmobilizować, pomyśleć, pokombinować? Jednak gdy tylko przypomniałam sobie dantejskie sceny, jakie można zaobserwować, gdy rodzice grają z dziećmi lub gdy mali rówieśnicy prowadzą rozgrywki w najprostsze nawet gry, zdziwienie zaczęło ustępować miejsca ciekawości. Pomyślałam wtedy, że być może jest to sposób z jednej strony na uniknięcie awantur i łez rozczarowania po przegranej, a z drugiej – na wyeliminowanie pewnego procederu, który od zawsze irytował mnie podczas rodzinnych rozgrywek, a mianowicie – sprawiania, żeby to dziecko wygrało, czyli, mówiąc wprost – oszukiwania „w dobrej wierze”.
Gry kooperacyjne z założenia chronią nas przed dwiema opisanymi powyżej sytuacjami. Jak już wspomniałam, gracze nie konkurują ze sobą, co oznacza, że wszyscy „grają do tej samej bramki”. Celem nie jest ogranie przeciwnika – bo ten z założenia nie istnieje, a wspólne osiągnięcie wyznaczonego przez twórcę rezultatu. I tak już od pierwszych chwil uczestnicy ze sobą współpracują – najpierw podczas przygotowania gry, co często wymaga „powypychania” tekturowych elementów, poskładania czegoś, przyklejenia naklejek itp.; następnie już w trakcie rozgrywki. W przeciwieństwie do gier, w których każdy stara się wygrać, tutaj wszyscy gracze poruszają się np. tym samym pionkiem, jeśli akurat występuje on w grze; wszyscy w jednej turze odpowiadają na pojawiające się pytania. To, co charakterystyczne, uczestnicy mogą sobie wzajemnie pomagać, podpowiadając dobre rozwiązania.
Gry kooperacyjne, choć ogólne założenia mają takie same – brak rywalizacji, współpraca i wspólne osiąganie celu – różnią się od siebie tematyką, bogactwem elementów, mechaniką gry.
Znajdziemy takie, w których główny element stanowią karty, np. „Głodostwory” (wyd. Egmont). Tutaj celem gry jest nakarmienie wszystkich głodostworów znajdujących się w kolejce klientów w określonym czasie (odliczanym przez klepsydrę). Gracze mogą dyskutować i ustalać działania pozostałych uczestników, liczy się wspólna realizacja celu.
W serii „Rodzinka wygrywa” (wyd. Egmont), składające się już z kilku tytułów i ciągle rozbudowywanej, znajdziemy propozycje już dla trzylatków.
W grze „Kotek Psotek” wraz ze starszym rodzeństwem, rodzicami czy dziadkami, maluchy mają za zadanie doprowadzić jak najwięcej zwierzątek do kryjówki na drzewie. Byłoby to proste, gdyby nie czyhający na nie czarny kot. Na szczęście wszyscy gracze sobie pomagają, co zwiększa szansę na sukces.
Nieco bardziej wymagająca jest gra „Wyprawa do babci”, gdyż gracze muszą wymyślać, które przedmioty i w jaki sposób wykorzystać do pokonania kolejnych przeszkód – tutaj liczy się nie tylko współpraca, ale też wyobraźnia i kreatywność.
„Mali detektywi” to gra dla tych, którzy lubią zgadywać i dedukować. Przyda się też dobra pamięć, gdyż jeden z elementów przypomina memory. Celem gry jest odgadnięcie, jakie trzy przedmioty zostały schowane w magicznej skrzyni.
Najnowszą propozycją w serii jest „Park dinozaurów”. Choć formą bardzo przypomina wspomniane powyżej trzy gry autorstwa Jima Deacove’a, został stworzony przez Stefana Kołeckiego, oczywiście nadal w zgodzie z ideą gier kooperacyjnych. Gracze współpracują ze sobą, by doprowadzić jak najwięcej dinozaurów do ich wybiegów, nim upłynie czas, odmierzany przez meteoryt.
Wspólną cechą gier z serii „Rodzinka wygrywa” jest solidne wykonanie wszystkich elementów – z drewna i kartonu. To sprawia, że można je wykorzystywać wielokrotnie, nie ryzykując, że ulegną zniszczeniu. To ważne, gdyż każda z gier ma wariant dla młodszych i dla starszych graczy, dzięki czemu niejako rośnie wraz z dzieckiem.
Muszę przyznać, że idea gier kooperacyjnych jest ciekawą koncepcją, szczególnie w przypadku najmłodszych graczy. Pokazuje, że razem jest łatwiej, że można liczyć na pomoc, że wspólne działanie przynosi korzyści. I dobrze, bo takie przekonanie potrzebne jest do budowania zaufania do innych ludzi, a także – wbrew pozorom – wzmacnia poczucie własnej wartości – bo nie przegrywam, jestem członkiem grupy, która razem odnosi sukces. Nadal jednak uważam, że element rywalizacji, który pojawia się w „tradycyjnych” grach, też jest potrzebny, bo niestety na pewnym etapie każdy z nas stanie przed koniecznością konkurowania z innymi, samodzielnego działania i dbania o własne interesy. Nim przytrafi się to człowiekowi w prawdziwym życiu, dobrze, by był przygotowany także do ponoszenia porażek. A gry całkiem dobrze do tego przygotowują.
Ewa Świerżewska
Więcej informacji o grach kooperacyjnych z serii „Rodzinka wygrywa”