Gdy jesteś dzieckiem, zazwyczaj przychodzi taki dzień, gdy już wiesz, że musisz mieć psa albo kota. Posiadanie psa jest wspaniałe – wspólne spacery, wspólne zabawy, wspólne szkolenia, wspólny rytm dnia, wspólne wszystko. Posiadanie kota również jest wspaniałe – osobne ścieżki, osobne zabawy, osobny rytm dnia, żadnych szkoleń, osobne wszystko.
Oczywiście zdarzają się takie koty, które wychodzą ‘na smyczy’ na spacery, bawią się z dziećmi, zauważają nasze poranne wstawanie lub wychodzenie do pracy, ale to rzadkość, więc nie zajmujmy sobie czasu wyjątkami od reguły.
By mieć psa, czasem wystarczy zrobić tak zwany „test smyczy” i okazuje się, że jesteśmy już (lub nasze dzieci) gotowi na zaproszenie do naszego życia psiego przyjaciela. Z kotem jest inaczej. O kocie musisz trochę wiedzieć, na przykład, że… kot nie lubi zmieniać miejsca. I, choć o kotach mogłabym tak długo, to chyba jesteśmy w dobrym miejscu, by powiedzieć kilka słów o niezwykłej książce.
„Biały jak śnieg i czarny jak węgiel”, Hilli Rand, ilustracje Catherine Zarip, Warszawa, Agencja Edytorska Ezop 2018 to opowieść o tym, jak pewnego dnia dwa koty, Amadeusz i Ludwik, zostają same w domu. I to na cały rok, gdyż ich właściciele wyjeżdżają na muzyczny kontrakt za granicę. No właśnie, koty nie mają ochoty iść do cioci Marty, ale proponują swoim właścicielom, że zostaną w domu i popilnują go pod ich nieobecność. I zaczynają wartę. O każdej godzinie dzieją się wspaniałe rzeczy – przychodzi listonosz o 8, o 9 przyjeżdżała cysterna z mlekiem, po degustacji którego jest czas na drzemkę. O 10 sprzedawca ryb (umówiony z Mamą) przyjeżdżał na rowerze ze świeżutka rybą. Później przechodziły przedszkolaki, wielki czarny pies, co warczał na nich groźnie; później łapali myszy na obiad, obserwowali dzieci wracające ze szkoły i śmieciarkę. I tak robiła się już 3 po południu. O 4 zjawiał się dozorca, a o 5 obok ich bramy przebiegała wysportowana dziewczyna z włosami spiętymi w kucyk. Godzinę później zjawiał się sąsiad, co żartował z kociaków i witał się z nimi: „Serwus, Mozart i Beethoven!”, a jeszcze później zaprzyjaźniony kot Tymoteusz. I tak, nie wiadomo kiedy, robiło się późno i można się było… O nie, nie położyć spać, tylko oddać bez reszty ćwiczeniom gry na fortepianie. Skoro już miały tak pasujące imiona, koty postanowiły zostać muzykami.
Nic wielkiego się tu nie dzieje, ale to urocza i ciepła lektura pisana trochę z perspektywy kociego pazura. To, czego my już nawet nie zauważamy, pędząc swój e-żywot, z perspektywy kota jest sekwencją cudownych, niepowtarzalnych zjawisk, bez których życie jest ubogie. Bez zauważania których życie jest ubogie! W dodatku dla dzieci książka ta jest szansą na pierwszą przygodę, jak się to mówiło: „z nauką zegarka”. Bardzo polecam.
Dedykuje Szaszanie i Mundkowi, moim dwóm najukochańszym kotom,
Kalina Cyz