Gdy Twoją ciotką jest Nadzieja… – z Barbarą Kosmowską rozmawia Rafał Witek

Niełatwo trafić do Basi Kosmowskiej. Szosa wije się wśród wzgórz i jezior „Szwajcarii Kaszubskiej”, na ostatnich kilometrach niepostrzeżenie zmieniając się w szutrowy trakt, a potem – w leśną drogę. Na nic tam Mapy Google, na nic komunikatory – i tak nie ma zasięgu. Za to na końcu podróży czeka na mnie autorka książek, których „zasięg” jest niezwykle szeroki – od listy lektur po bestsellery Empiku! Może więc w tym kaszubskim oddaleniu jest jakaś metoda?

barbara_kosmowska_rafal_witek

Rafał Witek: Basiu, masz na koncie pokaźny dorobek literacki, ale przecież nie tylko. Twoja biografia jest równie bogata jak Twoja bibliografia. Gdybym Cię poprosił o przedstawienie się w jednym zdaniu, co byś powiedziała? Kim jesteś, kim się czujesz?

Barbara Kosmowska: Z powodu „natury dwoistej”, wyrażającej się miłością do badania literatury oraz jej pisania, czuję się niespełniona. I jako literaturoznawczyni, i jako pisarka. Ale to dobrze. To znaczy, że wciąż towarzyszą mi marzenia. Nie odpuszczam, mierząc się z kolejnymi wyzwaniami. I choć niespełniona ‒ jestem szczęściarą, bo mogę pisać ‒ robić to, co kocham.

RW: W Twoim portfolio książki dla dorosłych walczą o lepsze z książkami dla dzieci. W obydwu tych gałęziach twórczości osiągasz znakomite rezultaty. Można powiedzieć, że mówisz płynnie dwoma językami, które bardzo się od siebie różnią. Czy któryś z nich jest dla Ciebie ważniejszy?

BK: To bardzo piękne pytanie. Dziękuję. „Język dziecięco-młodzieżowy” okazał się bardziej słyszalny i dał mi więcej powodów do satysfakcji. Przygodę z literaturą dorosłą rozpoczęłam od powieści popularnej. Wprawdzie podjęłam próbę ucieczki, próbując wgramolić się z kilkoma tytułami na wyższą półkę, ale chyba było na ten maraton zbyt późno. Tęsknię jednak za dorosłym odbiorcą i niedawno skończyłam książkę właśnie jemu dedykowaną. Tym razem bez żadnych oczekiwań. Jedynie z nadzieją, że nie zawiodę wiernych czytelników.

RW: Zdradzisz tytuł lub choćby zarys fabuły?

BK: Oczywiście! W tytule znajdziemy prognozę fabuły. Brzmi: „Zachmurzenie umiarkowane”, a powieść jest próbą spojrzenia na problemy małżeństwa emerytów, zdumionych, że nawet na ostatnim etapie ziemskiej wędrówki można odkryć siebie w zupełnie innej odsłonie. To trudne zadanie, ale przecież stajemy przed nim każdego dnia, gdy ktoś nam znienacka wyłączy tryb życia według ustalonego schematu.

RW: No to czekamy na premierę! A tymczasem zróbmy krok w przeszłość. „Gorzko” – Twoja powieść dla dorosłych z 2014 roku – jest jedną z najlepiej napisanych książek, jakie ostatnio czytałem. Jej język to doskonale sporządzona mieszanka poetyckiej przenikliwości, prozatorskiej obrazowości i publicystycznej dosadności. Czy to literacka kreacja, czy odzwierciedlenie Twojego wewnętrznego głosu?

BK: Po takiej rekomendacji pisałabym najchętniej tylko dla dorosłych! Zwłaszcza ‒ dla tak życzliwych, jak Ty. „Gorzko” jest bez wątpienia moją najbardziej prywatną opowieścią. Kobiece bohaterki wyposażyłam w przeżycia i cechy charakteru szczególnie bliskich mi osób: Mamy, babci Olgi, cioci Nadziei. Jednak nie przeniosłam ich do powieści z całą dosłownością. Rodzinne, zasłyszane historie, często przypieczętowane jakąś tajemnicą, moje lata mieszkania w akademiku i baczne „słuchanie życia” ‒ wszystko to, z lekkim posmakiem goryczy, postanowiłam udostępnić innym, wrażliwym.

RW: Rzeczywiście, charakterystyki postaci, niezwykle czułe, ale i prawdziwe, są szczególną zaletą tej pozycji. Ale… przed lekturą „Gorzko” czytałem Twoją zeszłoroczną powieść dla dzieci – „Gwiazda z pierwszego piętra”. Stworzone przez Ciebie portrety dzieci są równie trafne! Mam nawet wrażenie, że bohaterki obydwu wymienionych książek mają pewną cechę wspólną – nadinterpretują zachowania innych ludzi i w konsekwencji oddalają się od nich, jednocześnie marząc o bliskości… Czy sądzisz, że tym właśnie jest życie – komedią nieporozumień? Czy jest na to recepta?

BK: Tak właśnie myślę o międzyludzkich relacjach. Od dawna uważam, że największym problemem, z jakim społecznie i intymnie się borykamy, jest nasza komunikacja. Często zachwiana nieśmiałością, dotknięta brakiem ufności, korzystająca z bezpiecznych niedomówień. Ta niedoskonałość mówienia o sobie i myślenia o innych jest powodem wielu nieporozumień. A co najgorsze ‒ także cierpień prowadzących do małych, wewnętrznych emigracji. Słowami potrafimy najboleśniej ranić. Z ich powodu rośnie nasze poczucie samotności. Lubię o tym przypominać, szkicując losy, które kształtuje również niedoskonała umiejętność porozumiewania się. To ona potrafi skomplikować życie moim bohaterom, uczynić je nieznośnym. Sądzę, że każdy z nas padł ofiarą własnej nadinterpretacji otaczających go zjawisk i musiał to przeboleć. Marzyć o bliskości, a jednocześnie uciekać przed nią z obawy, że nas rozczaruje, zaboli. Chcę, żeby bohaterowie przylegali do nas każdą swoją słabością. Dopiero wówczas ich świat stanie się światem czytelnika.

RW: Skoro już mówimy o literackim warsztacie… jak wygląda u Ciebie proces pracy nad książką? Czy ten proces ulegał zmianom na przestrzeni lat?

BK: Dziś piszę książki inaczej. Debiut przypadł na lata mojej rodzinnej i zawodowej aktywności. Nawet się podziwiam za tamtą desperację, kiedy nocą siadałam do komputera. Zmęczona, ale szczęśliwa, że znalazłam chwilę na kolejnych kilka stron. Teraz mam więcej czasu, ale już nie rzucam się z młodzieńczą żywiołowością na tekst. Pracuję spokojniej, jestem bardziej krytyczna. Cenię sobie ten brak pośpiechu. Ale twórcze cierpienia, niemoce i tęsknota za „książką życia” wciąż mają się dobrze i co jakiś czas dają o sobie znać z tą samą siłą, co kiedyś…

RW: Jacy nieżyjący już autorzy wywarli na Ciebie największy wpływ? Z którym z nich chciałabyś porozmawiać, gdybyś miała taką możliwość?

BK: Ach! Tu lista moich marzeń jest długa i piękna. Mam tysiące pytań do Prusa i Flauberta. Do Hemingway’a, Astrid Lindgren i Nizurskiego! Do Tołstoja… Poza tym Brzechwa! Ukochany Tuwim! Z Tuwimem poszłabym na randkę… Tęsknię już za Jerzym Pilchem, choć jeszcze tak niedawno mogliśmy cieszyć się jego głosem, poczuciem humoru i całą tą zachwycającą „Pilchowatością”. Pilcha zapytałabym, czy warto nasz zawód traktować tak bardzo serio, czy lepiej bawić się w pisarstwo. Mieć dystans, którego Jemu nigdy nie brakowało. Ale na to pytanie każdy z piszących musi sam sobie odpowiedzieć, niestety…

RW: Pandemia sprawiła, że zamarły spotkania autorskie. Czy warto w ogóle spotykać pisarzy? A może to lepiej, że czytelnicy poznają nas tylko poprzez nasze książki… przecież jest w nich to, co w nas najlepsze…

BK: Jeździłam na bardzo dużo spotkań, zawsze z gorącym przekonaniem, że jednak nasza obecność w jakimś nikłym choćby stopniu przyczynia się do rozwoju czytelnictwa. Ale też, jak wielu z nas, traktowałam spotkania jako niezbywalną część naszej pracy. Z samego pisania, jak wiadomo, potrafią utrzymać się nieliczni. Idealnie byłoby jeździć wyłącznie dla przyjemności rozmowy z wiernymi odbiorcami. Ale życie idealne nie jest, zwłaszcza polskiego pisarza. Z drugiej strony ‒ to, co naprawdę mam ważnego do powiedzenia, mówię w książkach. Spotkania są dobrą formą promocji dla autorów – celebrytów. Gdybyś mnie zapytał, czy wolę być utalentowaną „showmenką”, czy świetną pisarką ‒ wybieram opcję drugą i bez żalu zostaję w domu.

RW: A co w takim razie z aktywnością publiczną? Czy my – pisarze – powinniśmy wypowiadać się w kwestiach społecznych, politycznych? Czy powinniśmy na przykład walczyć o naprawę polskiego systemu edukacji, który w swym obecnym kształcie krzywdzi dzieci, ale też krzywdzi nasze książki, zniechęcając dzieci do czytania?

BK: To, moim zdaniem, obowiązek każdej osoby istniejącej w życiu publicznym. Doskonałym przykładem jest Astrid Lindgren, której życiowa i społeczna mądrość była zawsze dla Szwedów tak ważna, że pytano ją wprost o istotne dla kraju sprawy. My mamy Olgę Tokarczuk, której pozycja „arbitra społecznego” jest niezaprzeczalnie ogromna, choć pisarka niejednokrotnie przyznaje, że nie chce być „sumieniem narodu”, wręcz krępuje ją ta trudna i często niewdzięczna rola. Nie chodzi o to, by wyłącznie „głosić”. Znacznie ważniejsze jest, abyśmy potrafili być uczciwi wobec siebie, dokonywanych wyborów i własnych zapatrywań. Jeśli nasze pisanie jest czyste jak nasze myślenie i mądre jak nasz system wartości ‒ możemy zrobić wiele dobrego. Także dla polskiej szkoły. Zwłaszcza dla niej, choć pewnie wielu z nas, piszących, polegnie w nierównej walce z systemem. Ale nie chcę zburzyć klimatu naszej rozmowy czarnymi proroctwami. Jestem optymistką i wierzę, że staniemy się bardziej „słyszalni”…

RW: Jeśli ciocia Nadzieja nas teraz słyszy, to może zechce pomóc w tej sprawie? Basiu, życzę jak najszerszej „słyszalności” i Tobie, i wszystkim twórcom. Dziękuję za rozmowę!

BK: To ja dziękuję, że trafiłeś na mój koniec świata, aby poświęcić swój bezcenny literacki czas koleżance „po fachu”. To dzisiaj takie rzadkie…

Dodaj komentarz