Jeszcze nie dorosłam do Katarzyny – rozmowa z Kasią Keller

Nabrałam dystansu do świata. Przestałam przejmować się utartymi schematami czy granicami, jakie narzuca nam obyczajność – mówi Kasia Keller, autorka książek dla dzieci i młodzieży w rozmowie z Anną Bukowską.

Anna Bukowska, Wydawnictwo Zielona Sowa: Kasiu, chociaż jesteś już mocno pełnoletnia, to na książkach podpisujesz się nie „Katarzyna”, ale „Kasia”. Dlaczego? Czy to celowy zabieg, gdy piszesz dla dzieci? Czy tak było zawsze?

Kasia Keller: Mocno pełnoletnia, powiadasz. No cóż, nie da się ukryć, że osiemnaste urodziny obchodziłam… jakiś czas temu. Nigdy nie byłam dobra z matematyki. Onegdaj, kiedy jeszcze byłam piękna i młoda, mówiło się, że panie w pewnym wieku, to znaczy takie w naszym wieku, na siłę się odmładzają – makijażem, fryzurą, ciuchem. Pewnie niektórym nasuwa się oczywisty wniosek, ale to zupełnie nie tak. Mam dokładnie odwrotnie – czuję, że jeszcze nie dorosłam do bycia „panią Katarzyną”. Prawdę mówiąc, mam nadzieję, że nigdy do tego nie dorosnę. To imię jest tak okropnie poważne, że ilekroć słyszę je wypowiadane na głos, przechodzi mnie dreszcz. Ono zupełnie do mnie nie pasuje, bo z natury jestem… niepoważna. Więcej we mnie z moich dziecięcych książkowych bohaterów niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Na dodatek uważam, że to mój atut. Pielęgnuję w sobie tego dzieciaka, ile wlezie.
W przeszłości padały sugestie, że powinnam bardziej oficjalnie i poważniej traktować czytelników oraz okładki swoich książek. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Mam szacunek i do własnej pracy, i do czytelników, dla których piszę. Z tego też powodu przedstawiam się, mam wrażenie, najuczciwiej. W pewnym sensie to jak się podpisuję, stało się moją wizytówką. Mam na to niezbity dowód – każdy z kim rozmawiam, w którymś momencie zadaje mi pytanie: „Dlaczego Kasia?”.

Wspaniale słyszeć, że masz odwagę być sobą bez względu na to, co inni pomyślą, czy – o zgrozo! – POWIEDZĄ. Zawsze tak było? Czy może to umiejętność, którą nabyłaś z wiekiem?

Ponoć z wiekiem mądrzejemy i chyba właśnie to mi się przydarzyło. Tylko nie zrozum mnie źle. Nie chcę powiedzieć, że zjadłam wszystkie rozumy. Po prostu kiedyś rzeczywiście bardziej przejmowałam się tym, co się o mnie mówi i myśli. Obecnie mam w tym temacie pewien luz, nabrałam dystansu do świata. Przestałam przejmować się utartymi schematami czy granicami, jakie narzuca nam obyczajność. Nie uznaję słów „tak nie rób, bo nie wypada”, albo jeszcze gorzej: „tak nie wypada w twoim wieku”. Moim zdaniem każdy powinien chodzić we własnych butach. Żyć swoim życiem, zamiast nerwowo rozglądać się na boki, wyczekując powszechnej akceptacji. Tej zasady się trzymam. Być może wynika to z faktu, że dziś wiem, kim jestem i wiem, dokąd zmierzam. Na pewno spory w tym udział moich bliskich, którzy znając moje mocne i słabe strony, bezwzględnie pozwalają mi być sobą.

To kim jest Kasia Keller? Jaka jest?

Tym pytaniem mnie zastrzeliłaś! Pewnie lepiej byłoby zapytać o to kogoś z mojego otoczenia. Na pewno jestem niespokojnym duchem. Niektórzy pewnie wyraziliby się dosadniej, mówiąc, że jestem postrzelona. Mam sto pomysłów na minutę, przy czym wiele z nich zawieszam w próżni, na potem. To objawia się na przykład pojemnym folderem w komputerze z wielce znaczącą nazwą: „Pomysły, zaczątki”. Nie lubię stać w miejscu, ciągle coś mnie gna w nieznane. Uwielbiam, kiedy dookoła coś się dzieje… chyba że akurat pracuję nad tekstem – wtedy potrzebuję absolutnej ciszy. W tym miejscu docieramy do ciemnej strony Kasi Keller. Jak pewnie każdy autor, jestem zakładnikiem swojej artystycznej duszy. To oznacza masę natręctw. Czasem wyłączam się i błądzę w wyimaginowanym świecie, a czasem dopada mnie melancholia. Wszystko to razem sprowadza się do tego, że jestem trudna we współżyciu. Na szczęście mam ogromnie cierpliwego męża.

Słuchając Ciebie, odnoszę nieodparte wrażenie, że jesteś szczęśliwa, że dobrze Ci ze sobą w życiu. Ta pozytywna energia udziela się też bohaterom Twoich książek, a co za tym idzie – czytelnikom. Chciałabym dowiedzieć się, jakie książki i jacy bohaterowie kształtowali małą Kasię i Kasię nastolatkę.

Może to zabrzmi zarozumiale, ale owszem, jestem szczęściarą. Wydaje mi się, że problem w byciu nieszczęśliwym polega na tym, że mamy zbyt wygórowane oczekiwania wobec „szczęścia”. Przez to nie zauważamy i nie doceniamy małych przyjemności. Przecież szczęście można budować z drobiazgów. Czasem będzie to tabliczka czekolady, pachnąca kawa, a innym razem nowe buty lub książka. Warto się nad tym zastanowić. Wracając do pytania, muszę przyznać, że odkąd pamiętam, byłam i jestem książkożercą. Liczba przeczytanych książek teoretycznie powinna utrudnić mi wybór. Jednak są takie lektury, a raczej pisarze, którzy w moim czytelniczym serduchu zajmują podium. Te miejsca należą do Kornela Makuszyńskiego, którego pokochałam od pierwszego „Koziołka Matołka”, do Lucy Maud Montgomery z „Anią z Zielonego Wzgórza” i Zbigniewa Nienackiego, twórcy „Pana Samochodzika”.

To kultowe tytuły i serie, które wychowały niejedno pokolenie. Z tych wymienionych mam największą słabość do „Pana Samochodzika”. Wróćmy jednak do Ciebie – bohaterki tego wywiadu. Kiedy i w jakich okolicznościach narodził się pomysł na pierwszą książkę, pierwszego bohatera?

No i tu chyba zaskoczę Cię odpowiedzią. Kilka lat parałam się publicystyką, pisałam między innymi o problemach dzieci i nastolatków. Obserwując bohaterów moich artykułów, doszłam do wniosku, że dzisiejsze dzieciaki mają wszystko oprócz dystansu do siebie. Bardzo krytycznie podchodzą do niepowodzeń i odchorowują każdą porażkę. Kiedy zdecydowałam się zamienić pisanie o dzieciach na pisanie dla dzieci, w mojej głowie pojawił się pierwszy bohater – totalnie pokręcony chłopiec, przyciągający pecha jak magnes szpilki – Tomasz Niefart. Jak wiesz, to nie jest bohater mojej pierwszej książki, ale jedna z najwcześniej wymyślonych postaci. Ta z tych zagrzebanych w folderze „Pomysły, zaczątki”. Historia bohatera, do której musiałam dojrzeć. Na szczęście udało mi się ją napisać. Mówię „na szczęście”, bo jest to atrakcyjna lektura. Głównym jej zadaniem, z uwagi na dowcipną treść i zabawne ilustracje, jest dostarczenie rozrywki, ale nie tylko. Tomasz wbrew pozorom ma do wykonania misję. Zależało mi na tym, żeby pokazać dzieciom, iż niepowodzenia to jeszcze nie koniec świata. To, co biorą za „totalną porażkę” i „śmierć towarzyską”, ma krótki termin ważności, żyje pięć, dziesięć minut. Zwykle po tym czasie wydarza się coś, co odwraca głowy kolegów w zupełnie inną stronę i tracą oni zainteresowanie przebrzmiałą już historią.

Rzeczywiście mnie zaskoczyłaś. Masz już tyle książek w swoim dorobku, więc nie przypuszczałam, że Tomasz Niefart to Twój „pierworodny” bohater. Opowiedz jeszcze, jak wyglądała sytuacja z Malwinką i Lusią. Dodam tylko, dla czytających ten wywiad, że tę serię kierujemy do młodszych czytelników.

Malwinka i Lusia wzięły mnie z zaskoczenia. To chyba najlepsze określenie, bo propozycja napisania serii dla przedszkolaków wyszła od Wydawnictwa Zielona Sowa i kompletnie się jej nie spodziewałam. Dotąd pisałam raczej dla starszych dzieci, właściwie młodszych nastolatków, a do tego poruszałam się głównie w „chłopackich” rewirach – w czym czuję się jak ryba w wodzie. Oczywiście w moich książkach pojawiają się też dziewczynki, ale nigdy nie grają pierwszych skrzypiec. Tak więc propozycja, by napisać opowiadania dla dużo młodszych dzieci, a przy tym o dwóch bohaterkach, najpierw wywołała we mnie małą konsternację, ale równocześnie z nią przyszło zaciekawienie i chęć sprostania wyzwaniu. Tak, to było dla mnie nowe wyzwanie. I myślę, że się udało. Pierwsza część serii już pojawiła się w księgarniach, a do mnie spływają dobre recenzje. To jest dowód na to, że słusznie zrobiłam, angażując się w ten projekt. Muszę jednak zaznaczyć, że spora w tym zasługa Uli Pitury – czuwa nade mną i jest obecna na każdym etapie mojej pracy. Skoro już o tym mowa, to nie mogę pominąć Joanny Liszewskiej, która z kolei trzyma pieczę nad Tomaszem Niefartem. Wreszcie mogę podziękować i przyznać publicznie, że mam ogromne szczęście do redaktorek.

Czytelnicy mają z kolei to szczęście, że do księgarń trafiły właśnie dwie Twoje książki. Bardzo Ci dziękuję i za książki, i za tę inspirującą rozmowę.

Z Kasią Keller rozmawiała Anna Bukowska.

Kasia Keller

Kasia Keller – romantyczna ekonomistka i ostrożna optymistka z Pomorza. Autorka licznych publikacji dotyczących edukacji, praw dzieci i problemów społecznych, jak również powieści przygodowych dla dzieci, młodszej młodzieży i dorosłych czytelników. Animatorka kultury i pomysłodawczyni warsztatów upowszechniających czytelnictwo. W wolnych chwilach wędruje po lesie lub spaceruje brzegiem morza albo zasiada z rodziną do gier planszowych. Ma słabość do kawy, czekolady z orzechami i ptysiów z bitą śmietaną.

Dodaj komentarz