„A niech to czykolada!” – recenzja książki
„Fajna książka!” – mogłabym napisać i na tym zakończyć pisanie recenzji. Ale nie mogę przecież tego zrobić czytelnikom Qlturki. Proszę się zatem nie martwić – uzasadnię swoje stwierdzenie.
„Fajna książka!” – mogłabym napisać i na tym zakończyć pisanie recenzji. Ale nie mogę przecież tego zrobić czytelnikom Qlturki. Proszę się zatem nie martwić – uzasadnię swoje stwierdzenie.
Śmiem twierdzić, że ta książka stanie się bestsellerem. Być może znajdzie się również ktoś, kto na jej podstawie zechce nakręcić film (czego, oczywiście, autorowi życzę). Scenarzysta nie miałby wiele do zrobienia, gdyż w książce znaleźć można bardzo szczegółowe opisy świata przedstawionego, dynamiczne dialogi, wartką akcję i sporo ciekawych przygód głównego bohatera, dwunastoletniego Łukasza. To jakby gotowy scenariusz młodzieżowego filmu przygodowego z elementami science-fiction. A o czym mowa? O najnowszej książce Marcina Szczygielskiego – „Za niebieskimi drzwiami”. Ten, uhonorowany już kilkoma poważnymi nagrodami, autor ma szansę na kolejną. Myślę, że wielbicieli jego twórczości nie muszę do tego specjalnie przekonywać.
Piłka nożna, dziewczyny, gry komputerowe, telefony komórkowe – zwyczajna rzeczywistość współczesnych nastolatków. Trwają wakacje, czas dłuży się w nieskończoność i upływa na grach w piłkę czy rozmowach z kolegami. Ogólnie: nuda, zwłaszcza że ulubieni koledzy rozjechali się po świecie. Pewnie stan taki trwałby dłużej, gdyby nie jedna rzecz, która Jaśkowi nie daje spokoju: skąd tata ma bliznę na twarzy? Chłopiec postanawia rozpocząć prywatne śledztwo, by znaleźć odpowiedź na to pytanie.
Szlemiel z nowej powieści Ryszarda Grońskiego nie ma nic wspólnego z leniwym Żydem z opowiadań Singera. Ten Szlemiel jest bowiem psem, białym buldogiem angielskim, znajdującym się w posiadaniu pewnej zasymilowanej, żydowskiej rodziny z Warszawy. To jego oczami (ślepiami) oglądamy wybuch drugiej wojny światowej i prześladowania ludności semickiej, najpierw ledwie odczuwalne, potem coraz boleśniejsze, kończące się przeprowadzką do getta i… Zakończenia nie zdradzę, ale tez żadna to tajemnica, wszyscy znamy przecież zakończenie. Bo i historia opowiedziana w tej książce jest typowa, ale nic w tym złego. Jest to ten rodzaj historii, którą można opowiadać bez końca, w kolejnych powieściach, filmach, sztukach, i nigdy do końca jej nie zgłębić, nie pojąć, nie oswoić.
Trudno jest umierać, niezależnie od wieku. Tak jak trudno jest pogodzić się z odejściem bliskiej osoby. Cywilizacja demonizowała śmierć krok po kroku, wyprowadzając ją z domu. Dawno przestała być częścią życia… Nikt już w ostatnią drogę nie wychodzi z ciepłego rodzinnego domu, lśniący samochód wiezie nas z zimnej kostnicy. Jak można więc myśleć, że droga ta prowadzi ku czemuś dobremu? Literatura i psychologia podają nam recepty na godzenie się ze śmiercią starca – wpadają jednak w panikę w przypadku dzieci. Jakby nie działo się tak od wieków. Terapeuci myślą przede wszystkim o tych, którzy zostają.
Wystarczyła jazda tam i z powrotem zatłoczonym autobusem. Pozostając w klimacie niedawno przeżytych Świąt Wielkiej Nocy, czyli tajemnicy życia i śmierci – pochłonęłam „Najdalszą podróż” od deski do deski, chwiejąc się tylko nieprzyjemnie na zakrętach. Moja podróż ziemska spotkała się z podróżą Franny ku bramom nieba…
Gdziekolwiek się pisze o „Czapce Holmesa” natychmiast padają nazwiska Niziurskiego, Nienackiego, Ożogowskiej i Bahdaja. Nic dziwnego, to powieść bliska klimatem tamtemu pisarstwu, żywcem przeniesiona w nasze czasy. Świetnie zapełnia lukę na rynku książki młodzieżowej, na którym królują powieści obyczajowe i wszelaka odmiana fantastyki.
Od Marjolijn Hof można się uczyć pisania. Jej książkę czyta się na wdechu, z pełnymi mgły oczami i ściśniętym sercem. A autorka ani razu nawet nie ociera się o kicz i banał, wybierając stylistyczny minimalizm i szlachetną prostotę.
Każdy rozdział tej powieści poprzedzony jest delikatnie naszkicowanym rysunkiem, zapowiadającym akcję. Już pierwszy intryguje – widnieje na nim chłostany deszczem drogowskaz, z ramionami wyciągniętymi na cztery strony świata. A kiedy zaczynamy czytać, robi się tylko ciekawiej i coraz ciekawiej.
Wielką sztuką jest napisać książkę dla starszych dzieci o nietolerancji, prześladowaniach ze względu na pochodzenie, biedzie, ciężkiej pracy w poniżających warunkach, a w końcu chorobie i śmierci młodej osoby. Jeszcze większą zrobić to tak, żeby książka nie przygniotła swym ciężarem i nie pozostawiła po sobie ruin i zgliszczy. A właśnie dokładnie taką pozycją jest powieść Cynthii Kadohaty, o egzotycznie brzmiącym tytule: „Kira-kira”.