Bolek i Lolek kilkadziesiąt lat później

Nie odkryję Ameryki pisząc, że gdy jako dorosłe osoby wracamy do rzeczy zapamiętanych z dzieciństwa, okazuje się, że patrzymy na coś zupełnie innego. Nie da się wymazać lat doświadczeń i w końcu dzielny Old Shatterhand przestaje być naszym idolem (chociaż Tomek Wilmowski będzie nim zawsze!), a przygody Dzikiej Mrówki raczej nużą niż bawią.

Na szczęście niektóre książki lub filmy opierają się upływowi czasu. Z równą przyjemnością co kiedyś czytam moim dzieciom „Kubusia Puchatka” i nadal śmieszy mnie bajka o dwóch sąsiadach, ale też często odkrywam zupełnie nowe znaczenia.

Tak jest chociażby w przypadku „Bolka i Lolka”, jednej z najlepiej znanych bajek dla dzieci w Polsce. Przygody dwóch małych chłopców (czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądaliby Bolesław i Karol w dojrzałym wieku?) bawią od ponad czterdziestu lat, bo pierwszy odcinek powstał w 1963 roku. Nosił tytuł „Kusza” i, jak twierdzi Roman Nehrebecki, syn twórcy koncepcji serii – Władysława Nehrebeckiego, jest niemal w całości oparty na prawdziwych wydarzeniach. To właśnie synowie Władysława Nehrebeckiego byli pierwowzorami bohaterów bajki. (warto przeczytać wywiad)

Tola dołączyła do chłopców dopiero później, na prośbę widzów i wystąpiła w 30 odcinkach. To niewiele, bo przez lata powstało ponad 150 odcinków i dwa filmy pełnometrażowe. Naprawdę jest w czym wybierać.

W domowej płytotece mam film „Olimpiada Bolka i Lolka”. Kilka bajek przybliża dzieciom różne dyscypliny sportowe. Ogólnie same zalety: uczy współzawodnictwa, wytrwałości, niezrażania się niepowodzeniami i pokazuje korzyści płynące z uprawiania sportu, ale dorosły wypatrzy tam o wiele więcej niż dziecko.

Otóż w odcinku „Zawody łucznicze” do Bolka i Lolka, ćwiczących strzelanie z łuku, nagle podchodzi jakiś nieznajomy.
– Lody stawiam ja – oznajmia mężczyzna, przerywając rozmowę chłopców, a oni z radością się zgadzają.
Zgroza! Ja tu się ciągle zastanawiam, jak wytłumaczyć dzieciom różnicę między prawdziwym wujkiem, a wujkiem podszywającym się, między bezpiecznym kręgiem znajomych, a „obcym”, a tu się okazuje, że wystarczy zaproponować coś słodkiego i wszystkie nauki biorą w łeb.

Inna sprawa, że w serii olimpijskiej Bolek i Lolek ciągle trafiają do klubów sportowych i nie ma ani słowa o horrendalnych opłatach, braku wolnych miejsc ani o co najmniej godzinnym dojeździe do owego klubu w miejskich korkach. Po prostu wychodzą z domu i spacerkiem idą ćwiczyć judo albo popływać na basenie. Dla kontrastu przypominam sobie próbę zapisania mojego przedszkolaka do szkoły pływania. Zapisy internetowe były, dajmy na to, 2. marca od godziny 12.00. Pięć minut po południu nie było już wolnych miejsc…

Na koniec jeszcze fragment bajki „Tor przeszkód” z 1983 roku. Rzeczony tor dzieci zbudowały sobie przy użyciu produktów ogólnie dostępnych, takich jak stare puszki czy deski. Pierwsza biegnie Tola i z prawdziwą gracją i zwinnością pokonuje wszystkie przeszkody. Po niej ma startować Bolek. Ale Bolek musi się przebrać. W tym celu wraca do domu. Pieczołowicie zakłada dres z charakterystycznym logo i napisem „Adidas” i długo przegląda się w lustrze. W tym czasie Tola i Lolek znudzeni grzebią stopą w ziemi. Jak się można spodziewać, bieg Bolka to kompletna porażka, z której wysnuwamy znaczącą naukę, iż to nie szata zdobi człowieka i pomaga mu odnieść w życiu sukces.

Przyznam, że te wszystkie smaczki stanowią dla mnie dodatkową atrakcję i, gdy włączam dzieciom „Bolka i Lolka”, sama często zerkam na telewizor. A potem podśpiewujemy razem z Alibabkami „Nie trzeba wcale zwycięzcą być, by zdobyć sławę i zdrowie…”. Bowiem „Bolek i Lolek” to bajka, którą z przyjemnością ogląda się siedząc z dzieckiem na kanapie.

Anna Lewandowska
pstryku-pstryk.blogspot.com
www.dwiechochelki.pl

(Dodano: 2010-05-06)

Dodaj komentarz