Zaczęło się chyba w przedszkolu. Lalki z plasteliny, modeliny, włóczek, chusteczek higienicznych i zwykłych chusteczek, które mama pięknie wyprasowane wkładała w kieszonki sukienek, kiedy szłam do przedszkola – mówi Agnieszka Czapi Trzepizur w rozmowie z Kaliną Cyz.
Kalina Cyz: Agnieszko, grasz, śpiewasz, projektujesz ubrania, biżuterię, lalki, zabawki, prowadzisz bloga, fotografujesz i wychowujesz dzieci. Czy coś pominęłam?
Agnieszka Czapi Trzepizur: Jeszcze marzę. Marzenie jest konkretne. Ziemia, las, staw i gliniany dom. Dużo dobrej myśli wysyłam w tę stronę.
KC: No, a w tym domu dzieci?
Czapi: Tak, dzieci są, tylko domu szukamy, ale to już blisko, tak czuję.
KC: A kiedy zaczęłaś myśleć o dzieciach jako o odbiorcach twoich działań?
Czapi: Nie zdążyłam pomyśleć. Stało się. Najpierw uszyłam lalkę – wielkie łapy miała. Uszyłam lalkę, bo uwierzyłam, że mogę. Z lalek nie wyrosłam. Dorosłam tylko do ich tworzenia. A dalej… od człowieka do człowieka trafiłam do warszawskiej kawiarni dla dzieci i rodziców Kalimba. Po rozmowie z Natką Luniak – właścicielką, mamą Kalimby – wyklarował się rodzaj zajęć, które mogłabym poprowadzić. Kocham czytać. Na głos. Zatem wokół książek potoczyły się moje „Czytajki” plastyczno-literackie. I nagle zaczęłam się uczyć od dzieci. Trema była większa niż przed wejściem na scenę.
KC: Dziecko jest trudnym odbiorcą dla Ciebie?
Czapi: Najtrudniejszym, bo szczerym i bezwzględnym. Do bólu. Ameryki nie odkryłam (śmiech).
KC: Ale powiedz coś więcej o twoich lalach? Kiedy pomyślałaś: „a może będę szyła lalki?”.
Czapi: Zaczęło się chyba w przedszkolu (śmiech). Lalki z plasteliny, modeliny, włóczek, chusteczek higienicznych i zwykłych chusteczek, które mama pięknie wyprasowane wkładała w kieszonki sukienek, kiedy szłam do przedszkola. Podstawówka to już raj, bo podczas ukochanego ZPT szyłam lalki z materiałów. Były też ulubione domki dla lalek, mebelki z pudełek po zapałkach itd. Nawet kiedy pojawiła się na mojej półce Barbie, to miała oczywiście dres i sweterek w paski robione na drutach. Moja mama jest krawcową, namawiałam ją wtedy, żeby zaczęła szyć ubranka dla lalek. W liceum szyłam sobie plecaki, spodnie i sukienki. Potem namiętnie kleiłam aniołki z masy solnej. No i czas na tę pierwszą dorosłą lalę – Aleksandrę, córkę drwala. To było już po przeszczepie (chorowałam na białaczkę, więc czas liczę od i do przeszczepu szpiku w 2005 roku). Nie mam pojęcia, dlaczego ją uszyłam. Zmiany, nowe życie, przeprowadzki krakowsko-warszawskie. Samo się…
KC:Twoje lale doczekały się nawet wystawy. Opowiedz, proszę, o tym.
Czapi: To raczej wystawa wreszcie się doczekała! Nie w sensie wartości moich prac, a raczej cierpliwości w drążeniu tematu prowodyra tego wydarzenia, Krzysia Ryzlaka. Krzyś jest twórcą cudownego festiwalu – Stacja Kutno. To festiwal poświęcony piosenkom Jeremiego Przybory. Wpisał się on mocno w moje serce, bo w 2009 roku zajęłam na nim I miejsce. Tę nagrodę cenię niezwykle, bo… kocham twórczość Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, utwory wybrałam ulubione, pomysł na interpretację był mój. Dlatego tak szczerze się tym chwalę. Na festiwalu pojawiałam się jeszcze parę razy, traktując to jako zaszczyt. Krzysiu rozwija ten festiwal na wielu płaszczyznach. Jest tam konkurs na plakat, koncerty i imprezy towarzyszące. Najcudowniejsze jest to, że wracam tam jak do domu. O lale poprosił mnie już dwa lata temu, właściwie to już można powiedzieć, że trzy. Coś tam obiecałam, że mogę spróbować… A w roku 2016 po prostu mnie przycisnął. Czasem trzeba mnie przycisnąć. Powstało 12 lal – postaci z Kabaretu Starszych Panów. Na czele oczywiście Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. Kierowałam się konkretnymi piosenkami, więc np. Edward Dziewoński był „Dosmucaczem”, Irena Kwiatkowska wprost z utworu „Szuja”. Ale wrócę jeszcze do terminów… Więc miałam dwa lata, a lale leciały kurierem w dzień wieszania. Krzyś dobrodusznie stwierdził, że w sumie dwa lata to mało, następnym razem poprosi mnie odpowiednio wcześniej. To dla mnie niezwykłe doświadczenie, bo lale oglądali Państwo Wasowscy i Przybora. Barbara Kraftówna trzymała w dłoniach mą Kraftównę… To niezwykłe. Z daleka podziwiałam i kochałam, i nagle mogłam tak blisko „dotknąć”. Pokłony za to Krzysiowi Ryzlakowi ślę.
KC: Ostatnio zerkałam na twojego bloga i opisujesz tam fantastyczny projekt, na który zdobyłaś grant Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Cóż to?
Czapi: Skrzynka z marzeniami – to ilustracje do wierszy mojej koleżanki Izabeli Mikrut. Szesnaście fotografii przestrzennych miniatur do czternastu wierszy. Pierwszy mój taki poważny projekt. Pierwszy raz miałam środki na zrobienie czegoś swojego. Samo napisanie wniosku dało mi poczucie, że mogę wszystko. Regulamin, arkusze, załączniki, dokumentacja, osiągnięcia… ufff ! Z taką niepewnością co do swych umiejętności trudno się idzie do przodu. To znaczy… nie idzie się łatwo! Ale jak już krok się zrobi pewny choć jeden, to jakby górę przeskoczyć. Więc pierwszy pomysł wyciągnięty z szuflady i skończony!
KC: A najbliższe plany? O czym jeszcze marzy Czapi?
Czapi: Najbliżej w głowie leżą domki dla lalek i smoki. Ciesielsko-stolarskie podstawy oddaję memu Miłemu. Domki w głowie są pełne drobiazgów: „kafelki, duperelki, kraniki, dywaniki”, czyli szydełkowe dywany, małe kołderki, firanki, laleczki, ubranka dla nich w szafie itd. A smoki są miłością mych synków. Oglądamy namiętnie bajki. Dowolność wyrazu, jaką daje smok, po prostu mnie zafascynowała. Będą smoki! A jeśli chodzi o projekty, to jeszcze leży ich w szufladzie parę, dojrzewają.
KC: Agnieszko, jak wygląda twój zwykły dzień? Masz bowiem dwoje dzieci, jak wspomniałaś, jesteś po ciężkiej chorobie, a z tego, co mówisz, wnioskuję, że Ty naprawdę możesz wszystko?
Czapi: To tak na „oko” kolorowo wygląda. I jest! Ale nie zawsze. Ja w sumie nie mam recepty, instrukcji i dobrej rady. Nie jestem supermamą ani superhiperwoman. Normalnie sobie raz radzę, raz nie. Jedyne, co mi pomaga w tym wszystkim, to determinacja w wolności. Wolność to dla mnie robienie tego, co kocham, otaczanie się ludźmi, których kocham, wolność w podejmowaniu decyzji, życie w swoim tempie. Rozpędziłam się, a miało być o dniu… Wstaję, kiedy dom już lekko truchta, około 8.00. Nie wyobrażam sobie wcześniej… lata szkolne oceniam jako traumę na tym tle. Bułki zwykle już są upieczone – robi to mój Kochany. Śniadanie spokojne. No i ruszam powoli, sprawdzam maile, zaglądam w kalendarz. Sprawdzam co dzień prawie, co komu obiecałam i próbuję ciągle to nadrobić, coraz lepiej mi idzie. Potem wstawiam pranie. W różnym tempie wchodzę do pracowni, czasem siedzę cały dzień i tylko potrzeby dzieci mnie z niej wyciągają, a czasem siedzę przed stertą materiałów i myślę, i na pozór nie wymyślam… okazuje się drugiego dnia, że „żażarło”. Moje dzieci nie namawiają mnie na rzeczy, których nie lubię robić, to znaczy na przykład nie buduję z klocków, ale można mnie naciągnąć na domek dla dinozaurów, głowę rekina z plasteliny czy tekturowe kukiełki. Przeważnie to podsuwam im tylko materiały. Czasem rozkładamy razem wszystko na stole. Ale zasada jest taka, że każdy robi swoje. Przy okazji pojawia się pisanie liter czy liczenie. O zwierzętach, smokach i dinozaurach to ja się muszę uczyć od Janka i Tytusa. A jak już coś zacznę to muszę skończyć, więc siedzę do późna. Ale tylko czasem. Po przeszczepie sen jest dla mnie ważnym sprzymierzeńcem. Podsumowując… tak, mogę wszystko, tylko w swoim tempie. I to mi nie przeszkadza.
KC: Na koniec życzę Ci zatem dużo zdrowia, czasu na sen i niewyczerpanej ilości pomysłów. Niech Twoje lale nadal uszczęśliwiają małe królewny, a smoki i dinozaury małych rycerzy. Dziękuję za rozmowę!
Z Agnieszką Czapi Trzepizur rozmawiała Kalina Cyz.