Te postacie są wiarygodne i rzeczywiście w ustach Milne’a, czy pod piórem Milne’a, mogłyby się zachowywać i mówić tak samo – mówi Michał Rusinek, autor przekładu „Nowych przygód Kubusia Puchatka” w rozmowie z Ewą Świerżewską.
Ewa Świerżewska: „Nowe przygody Kubusia Puchatka” nie są Twoim pierwszym spotkaniem z Kubusiem i jego przyjaciółmi ze Stumilowego Lasu w roli tłumacza.
Michał Rusinek: To prawda, to już trzecie spotkanie.
EŚ: Przekład „Powrotu do Stumilowego Lasu” Davida Benedictusa, pierwszej oficjalnej kontynuacji, znalazł się w „Wielkiej Księdze Kubusia Puchatka”.
MR: Tak, ale ukazał się też jako osobna książka.
EŚ: A nie bałeś się, że bliskie sąsiedztwo z tłumaczeniem Ireny Tuwim skłoni czytelników do porównywania przekładów?
MR: Oczywiście, że trochę się bałem, ale też, mój Boże, nie ma nic złego w takich porównaniach. Uwagi czytelników są bardzo cenne. Myślę, że to szczęście, móc tłumaczyć bardzo dobre książki. A tutaj szczęście było podwójne, bo na horyzoncie, w przypadku akurat przygód Kubusia Puchatka, miałem dwa arcydzieła – nie boję się użyć tego słowa. Arcydzieło, jakim jest twórczość Alexandra Milne’a i arcydzieło, jakim jest przekład Ireny Tuwim. Oczywiście może to wpłynąć na człowieka paraliżująco, ale jak już się z tego paraliżu otrząśnie, to może to być dla niego inspirujące.
EŚ: Tak było w Twoim przypadku?
MR: Tak, to było bardzo inspirujące. Na dodatek dostałem zgodę od spadkobierców Ireny Tuwim na posługiwanie się oryginalnymi określeniami, które ona wymyśliła, w związku z czym nie ma w moich przekładach Hefalumpów tylko są Hohonie; Las jest Stumilowy, a nie Stuwiekowy.
EŚ: Prócz „Powrotu do Stumilowego Lasu” były jeszcze wiersze, o których wspominałeś przy okazji książki „Co czytali sobie, kiedy byli mali?”, którą stworzyliśmy z Jarkiem Mikołajewskim.
MR: Wiersze były pierwsze. W ogóle moja przygoda z pisaniem dla dzieci zaczęła się od tłumaczenia i to właśnie wierszy Milne’a. To była dość skomplikowana sprawa, bo po przetłumaczeniu tego wyboru dowiedziałem się, że muszę przetłumaczyć resztę i to bardzo szybko, przez co tłumaczyłem jeden wierszyk dziennie. Testowałem je na moim dziecku, wówczas sześcioletnim, czyli w wieku Krzysia i to była chyba najprzyjemniejsza część pracy. Wytworzył się cały rytuał – ja tłumaczyłem w nocy, a rano moja żona czytała te wierszyki Natalce, która w tym czasie piła kakao przez słomkę. Jeśli po przeczytaniu zrobiła takie „he he he”, to znaczyło, że jest dobrze, a jak zrobiła takie „coooo???”, to znaczyło, że trzeba tłumaczyć jeszcze raz.
EŚ: A co się częściej zdarzało?
MR: Na szczęście „he he he”. Ale parę razy musiałem coś poprawić rzeczywiście, więc Natalka jest w tym wydaniu wydawnictwa Egmont wypisana jako konsultant. Konsultacja: Natalia Rusinek, lat 6.
EŚ: A oprócz tego, że było „he he he” i „cooo???”, to jakieś swoje postulaty zgłaszała?
MR: Nie, nie, aż tak nie było. Raczej na zasadzie: „przyjmuję do wiadomości”, mimo to dużo się wtedy nauczyłem. Ten rozdział twórczości Milne’a to taki wzorzec wierszyków dla dzieci, punkt na horyzoncie, ku któremu każdy piszący wiersze dla dzieci powinien zmierzać. No i tutaj znów mamy dwa punkty, bo jest jeszcze Irena Tuwim.
EŚ: Przeczytałam gdzieś Twoją wypowiedź, że tłumaczenia Ireny Tuwim były bardziej swobodne, bliższe adaptacji, a Twoje to bardziej dosłowny przekład.
MR:: Nie odważyłbym się chyba tłumaczyć na nowo Kubusia Puchatka, dlatego że Irena Tuwim wymyśliła inne struktury językowe, które weszły już do języka polskiego. Nie widzę sensu robienia tego na nowo, chyba że czegoś w rodzaju Fredzi Phi-Phi Moniki Adamczyk-Garbowskiej. Ale to był swego rodzaju eksperyment, gdyż ta książka nie miała wyprzeć „oryginału”, a pokazać, że przekład można zrobić inaczej. Tłumacząc „Nowe przygody Kubusia Puchatka” miałem kilka razy problem, gdy pojawiała się aluzja do jakiegoś epizodu, który jest w oryginale u Milne’a, ale Irena Tuwim w ogóle go nie przetłumaczyła.
EŚ: I co wtedy?
MR: No i trzeba było wtedy wykonywać swego rodzaju sztukowanie. Zastanowić się, co by było, gdyby jednak to przetłumaczyła. Jak by to wtedy brzmiało.
EŚ: To duże wyzwanie dla tłumacza.
MR: Tak, ale ja lubię takie wyzwania, bo one stanowią pewnego rodzaju ograniczenia, ale też wyznaczają pole, po którym mogę się poruszać. Im węższe to pole, tym ciekawsze wyzwania na tłumacza czekają.
EŚ: Tym jest trudniej.
MR: Ale frajda większa.
EŚ: Kiedy usłyszałam, że ukazują się „Nowe przygody Kubusia Puchatka” w Twoim przekładzie, od razu mi się przypomniało nasze spotkanie dawno temu na Placu Teatralnym, kiedy pisałam tę książkę „Co czytali sobie kiedy byli mali?”. Opowiadając o swoich wspomnieniach czytelniczych z dzieciństwa, powiedziałeś wtedy, że Jedną z książek, które głęboko zapadły mi w pamięć, był oczywiście „Kubuś Puchatek”. I nie chodzi tylko o treść, ale o fizyczność tej książki – marmurową okładkę, ilustracje. No właśnie, w „Nowych przygodach…” ilustracje są stylizowane na prace Sheparda.
MR: Tak, to prawda.
EŚ: I nie przeszkadza Ci to?
MR: „Powrót do Stumilowego Lasu” Davida Benedictusa także ilustrował Mark Burgess. Wydaje mi się, że podobnie jak i autorzy tekstu postanowili trzymać tę swoją opowieść w duchu tekstu Milne’a, podobnie Burgess rysuje w duchu Sheparda. Mam wrażenie, że to nie jest naśladownictwo, a rodzaj hołdu złożonego Shepardowi. Widać od razu różnice, że to nie jest rysunek oryginalny, a taki, który nawiązuje do oryginału, jest nim inspirowany. Nikt nie udaje, że jest tak samo, jak było.
Przy okazji dodam, że tłumaczyłem tę książkę z pdf-a, czyli wersji elektronicznej, jeszcze nieostatecznej, przed ostatnimi korektami. I rozczuliło mnie to, że najprawdopodobniej redaktor wprowadzał także korektę rysunków – to znaczy pisał, że tutaj brzuszek misia powinien być bardziej okrągły, a tutaj kolor nieco inny, a tutaj za mało zaróżowiony czyjś nosek… Widać w tym ogromną troskę o książkę i o jej estetyczny kształt.
EŚ: Często zdarza Ci się pracować nad przekładem książki, nim zostanie wydana w oryginale?
MR: Zdarzyło mi się to już kilka razy. Czasami, jeżeli natrafiam na problem językowy, zdarza mi się zajrzeć do przekładów na inne języki, jeśli już istnieją. Gdy tłumaczyłem kontynuację Piotrusia Pana, „Piotruś Pan w czerwieni”, skądinąd bardzo dobrą książkę, która w Polsce przeszła bez echa, natrafiłem tam na jakiś problem i odpowiedzi zacząłem szukać w Internecie. Okazało się, że tłumacz na hiszpański miał dokładnie ten sam problem i zaczął się publicznie zastanawiać, jak to obejść. Ślady tego jego dylematu były gdzieś w Sieci. Teraz można w ten sposób pracować.
EŚ: Wracając do „Nowych przygód Kubusia Puchatka”. Co to znaczy, że są oficjalną kontynuacją?
MR: Ta kontynuacja została zamówiona przez The Pooh Properties Trust, czyli fundację, która się opiekuje jego spuścizną. To już druga taka sytuacja, bo książka Benedictusa również była oficjalną kontynuacją. Z tego, co wiem, odbył się konkurs, a potem ostra selekcja. Przed laty powstawały na świecie różne pirackie kontynuacje, o ile wiem, najwięcej w Związku Radzieckim.
EŚ: Oprócz dobrze znanych już bohaterów, w „Nowych przygodach…” pojawia się też nowy…
MR: Pingwin.
EŚ: No właśnie.
MR: Nie bójmy się tego słowa. To jest dobre słowo.
EŚ: Zdziwiłam się.
MR: Benedictus też dokonał podobnego zabiegu, bo w jego książce pojawia się wydra o imieniu Lotta. To bardzo sensowny zabieg. Zwróć uwagę, że największą siłą książki Milne’a są postacie i ich wyrazistość – każda ma swój język, każda ma swoje poglądy, każda ma swój typ nerwicy. Przez to każda jest absolutnie przewidywalna. Kiedy na przykład do Sowy przychodzi Kubuś Puchatek i Prosiaczek, właściwie wiemy, jak przebiegnie ich rozmowa zanim się zacznie. To jest siła książek Milne’a, ale też ich przekleństwo, bo przecież przewidywalność grozi nudą. Dlatego wprowadzenie nowej, nieprzewidywalnej postaci powoduje, że inni bohaterowie muszą się na nowo określić wobec tej nowej, ale też ta nowa postać wprowadza świeży język. Rzeczywiście wydra mówi u Benedictusa innym językiem, takim jakim żadna z postaci się nie posługuje. No a nasz nieśmiały, elegancki, bardzo brytyjski Pingwin jest też mówi swoim, wyrazistym i niepowtarzalnym głosem.
EŚ: Czy Twoim zdaniem współczesnym autorom, którzy stworzyli „Nowe przygody Kubusia Puchatka” udało się zachować ten charakterystyczny klimat i język Milne’a?
MR: Wydaje mi się, że tak. Książka Benedictusa była po prostu zamkniętą całością, powieścią, składającą się z kolejnych rozdziałów, układających się w pewną całość. Tutaj mamy cztery zupełnie odrębne opowieści podporządkowane czterem porom roku. Każdy z czworga autorów mówi trochę innym językiem, dobrze widać, że każdy z nich co innego ceni – jedno bardziej żart językowy, drugie bardziej fabularne komplikacje. Mimo to udało się im utrzymać oryginalny klimat. I na pewno udało im się jedno – ich postacie są wiarygodne i rzeczywiście one w ustach Milne’a, czy pod piórem Milne’a, mogłyby się zachowywać i mówić tak samo. Natomiast myślę, że ich opowieści są trochę bardziej nowoczesne…
EŚ: W końcu minęło 90 lat.
MR: Minęło 90 lat i mimo że nadal można czytać oryginał, a nawet należy, to jednak percepcja dziecięca się nieco zmieniła. Więc te nowe opowiadania są trochę bardziej dynamiczne, może trochę krótsze i dostosowane do współczesnego czytelnika. Autorzy znacznie bardziej eksploatują żarty językowe. Przez co nieco osiwiałem. Szczególnie dużym wyzwaniem było tłumaczenie ostatniego opowiadania, opartego w całości na grze słów.
EŚ: Moim zdaniem wyszło naprawdę dobrze i zabawnie.
MR: To się cieszę. Nie dość, że to był żart językowy, to jeszcze on został narysowany, więc jak przeczytałem tę książkę po raz pierwszy, to powiedziałem sobie, że tego się nie da zrobić. Nawet się zastanawiałem, czy nie wykasować tej ilustracji, żeby sobie trochę ułatwić, ale jakoś z tego wybrnąłem.
EŚ: Bardzo dobrze!
MR: Zobaczymy, czy polscy czytelnicy podzielą Twoje zdanie.
EŚ: Myślę, że tak. To, co ja zauważyłam, to że ta książka jest trochę lżejsza.
MR: Tak, to prawda. Ta książka jest dużo bardziej żartobliwa. Dlatego myślę, że może stanowić swego rodzaju zachętę do sięgnięcia po „Kubusia Puchatka” i „Chatkę Puchatka”. Bo wyobrażam sobie, że są takie rodziny, takie dzieci, które nie znają oryginalnego Milne’a i które zaczną znajomość z Puchatkiem właśnie od „Nowych przygód…”.
EŚ: A ja się obawiam, że zaczęły od czegoś jeszcze innego.
MR: Tak, pewnie zaczęły od Disney’a, ale na Disney’a spuśćmy zasłonę milczenia, bo jego filmy wyrządziły krzywdę i bohaterom, i widzom przygód Kubusia Puchatka.
EŚ: Ta nowa książka może być łącznikiem między twórczością Milne’a a współczesnymi dziećmi.
MR: Tak, bo ukazuje się współcześnie, ale na przykład ilustracje są bardzo, by tak rzec, oldschoolowe.
EŚ: A jednocześnie kolorowe.
MR: Tak, ale mam wrażenie, że obecnie odczuwamy już lekkie zmęczenie nadmiarem koloru wydawnictw książkowych i książkopodobnych, takim przyprawiającym o ból zębów.
EŚ: Zdecydowanie tak.
MR: A tutaj kolory są stonowane, ilustracje lekko archaiczne, takie jak lubimy, mam nadzieję, wielopokoleniowo. Liczę na to, że książka spodoba się i babciom, i dziadkom, i rodzicom, i dzieciom.
EŚ: Dzieci chwytają natychmiast. I nie ukrywam, że ja też dałam się porwać. To, co mnie przekonało to fakt, że to jest takie lekkie w czytaniu, a z drugiej strony nie jest spłaszczone, nie jest pozbawione tej głębi Milne’a.
MR: Tam pada kilka bardzo przejmujących fraz, które mocno nawiązują do Milne’a. Miał on to do siebie, że owszem, żartował, ale ogólnie było u niego wzruszająco i przejmująco.
EŚ: Co sprawia, że moje córki pytane o „Kubusia Puchatka”, mówią, że to smutna książka. Bo faktycznie, tam jest dużo smutnych rzeczy: tej samotności, tego wyobcowania.
MR: Szczególnie wyraźnie widać to w wierszykach, spośród których część jakby nie jest skierowana do dzieci, ale do dorosłych. A „Nowe przygody Kubusia Puchatka” są bardziej pogodne, co dzieciom jednak jest potrzebne. Nie znaczy to jednak, że nie ma głębszych fragmentów. Pod koniec rozdziału „Zima” pada pytanie o to, czy lepsi są starzy, czy nowi przyjaciele. To jest bardzo współczesne pytanie.
EŚ: I filozoficzne.
MR: W takich fragmentach wyraźnie widać to mentalne nawiązanie do oryginału.
EŚ: Patrząc na to, co się dzieje z Mikołajkiem i jego nowymi, najnowszymi i jeszcze nowszymi przygodami, zastanawiam się, czy Kubuś będzie miał jeszcze nowsze i najnowsze przygody. Wiesz coś o tym?
MR: Nie mam pojęcia, myślę jednak, że to zależy od tego, jak na świecie czytelnicy przyjmą tę książkę, przede wszystkim oczywiście ci anglojęzyczni. Jeżeli ta forma się spodoba, to myślę, że możemy się spodziewać jakiejś kontynuacji. Na szczęście, tak myślę, zwłaszcza w kontekście tego, do czego nawiązałaś, nie czeka nas już cudowne znalezisko…
EŚ: Wykopane spod podłogi…
MR: Albo poskładane z jakichś skrawków. Bo to zazwyczaj są teksty dlatego wcześniej nieopublikowane, że po prostu gorsze. W przypadku „Nowych przygód Kubusia Puchatka” fajne jest to, że nikt niczego nie udaje. To nie jest znalezisko, to jest nowa książka, napisana w duchu twórczości Milne’a. I Sheparda.
EŚ: Tak, moim zdaniem to też jest mocna strona tej książki. Twórcy mówią szczerze – tak, napisaliśmy książkę, bo chcemy kontynuować coś, co było dobre.
MR: I mam wrażenie, że to się im udało.
EŚ: Dziękuję za rozmowę.
Z Michałem Rusinkiem rozmawiała Ewa Świerżewska.
Nowe przygody Kubusia Puchatka
Paul Bright, Jeanne Willis, Kate Saunders i Brian Sibley
il. Mark Burgess
przeł. Michał Rusinek
wyd. Znak, 2017