Myślenie magiczne i animizm to domena dzieci. One nie dzielą świata na ożywiony i nieożywiony, żyją w takiej magicznej krainie przez cały czas. Udało mi się odkryć ją w sobie ponownie, pisząc – mówi Malina Prześluga, autorka dramatów i książek dla dzieci, w rozmowie z Agatą Hołubowską.
Agata Hołubowska: Piszesz dramaty, teksty piosenek, bajki dla dzieci… Czy pamiętasz swój debiut? Kiedy odkryłaś, że język teatru jest tym, w którym najłatwiej jest Ci się wyrazić?
Malina Prześluga: Posługiwanie się językiem teatru, czyli dialogiem, ma w sobie urzekającą prostotę: ja – autor – chcę coś powiedzieć, wkładam to więc w usta postaci i mogę mówić niemalże wprost. Tak to wygląda na początku i ja także dałam się omamić dialogiem. Po latach pisania wierszy i opowiadań odkryłam tę, wydawałoby się, łatwiejszą formę i do dziś posługuję się nią najczęściej, teraz jednak wiem, że to bywa diabelnie trudne. Bo żeby dany dialog wyglądał autentycznie, dał się wiarygodnie wypowiedzieć na scenie, a przy tym nie był pustą gadaniną, musi być czymś więcej, niż zwykłym zapisem rozmowy. To taka rozmowa po odparowaniu wody, esencja bez wodolejstwa. A to specyficzne pisanie na scenę, pisanie dla dzieci, odkryłam dokładnie siedem lat temu, gdy kończyłam studia i stwierdziłam, że nie chcę i nie potrafię tak na dobre stać się dorosła.
AH: Uważasz, że w teatrze polskim dla dzieci dzieje się… dobrze czy źle? Dlaczego?
MP: Uważam, że dzieje się coraz lepiej. W rodzicach i opiekunach rośnie świadomość, że kontakt dziecka ze sztuką powinien być regularny i nieprzypadkowy. Oferta wydarzeń kierowanych do dzieci jest coraz obfitsza, konkurencja rośnie, przez co z jednej strony rosną wymagania, a z drugiej starania. Coraz rzadziej przechodzi prowizorka i brzydota wizualna czy intelektualna przedstawień. Myślę, że takie, nazwijmy to, oczyszczanie sceny z chałturnictwa to proces długotrwały i potrwa jeszcze jakiś czas, ale chyba zmierzamy w dobrą stronę. Oczywiście patrzę na to z własnej perspektywy – osoby będącej niejako na zewnątrz systemu.
AH: Przyglądam się repertuarom teatrów w Polsce i stwierdzam, że na tle znanych i „wałkowanych” tekstów („Jaś i Małgosia”, „Czerwony Kapturek”, „Królowa Śniegu”, „Pinokio” etc…) nowatorskich, a przynajmniej współczesnych jest nie więcej niż 30, może 40%. O co chodzi? O to, by do teatru „spędzić” jak najwięcej szkół (lektury górą?), o lęk przed nieznanym, czy o brak chęci poszukiwania nowych tekstów?
MP: To chyba najczęstszy temat dyskusji o dramaturgii i teatrze dziecięcym, z jakim się spotykam. O co chodzi? O to, że lubimy te piosenki, które już znamy i które sami umiemy zaśpiewać. O to, że pedagodzy szkolni wciąż nie są najlepiej przygotowani do wizyty w teatrze, a co za tym idzie, do rozmowy z dziećmi po przedstawieniu. O to, że za mało jest pedagogów teatru i za mało zaufania do wartości współczesnych tekstów. Za mało też zaufania do samych dzieci, za mało wiary w ich wrażliwość i inteligencję. O to, że nauczyciele, czytając, że w sztuce pojawia się wampir albo szpital wycofują zamówione bilety. I w końcu o to, że teatry z czegoś muszą żyć, a wycofane bilety im tego nie zapewnią. Ale, jak mówiłam, z roku na rok jest lepiej. A nowe teksty są i jest ich całkiem dużo, w porównaniu z tym, jak było kilka, kilkanaście lat temu. Dzięki pracy nieocenionego Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu wartościowe współczesne teksty regularnie trafiają do kierowników literackich i animatorów kultury. Może powinny być traktowane z większą uwagą w samych szkołach.
AH: Jak oceniasz swoją dotychczasową współpracę z polskimi teatrami? Twoje sztuki są lub były grane w Poznaniu, Warszawie, Rzeszowie, Gdańsku, Toruniu, Opolu, Wałbrzychu… Czy odwiedziłaś każdy z teatrów, w którym wystawiano Twój tekst?
MP: Odwiedziłam wszystkie, nie mogę sobie odmówić radości, jaką jest premiera własnego tekstu! To zawsze są emocje i wielka wdzięczność wobec ludzi, którzy włożyli tyle pracy w to, by słowo z kartki ożyło. Czasem mi nawet wobec nich głupio, bo moja praca polega na wygodnym siedzeniu przed komputerem, popijaniu kawki, łupaniu słonecznika i stukaniu w klawiaturę, natomiast aktorzy muszą później biegać, skakać, gimnastykować się, śpiewać, tańczyć, płakać i robić wszystko, na co ich w błogiej nieświadomości skazałam :).
A tak serio, bardzo sobie cenię możliwość uczestnictwa w próbach, czy tych pierwszych, stolikowych, czy tych nerwowych pod koniec. Wiele się wtedy uczę, widzę, co na scenie działa, a co nie, czego brakuje i czego jest w nadmiarze. Zawsze wtedy mogę coś przepisać, podciągnąć pod konkretną inscenizację. Myślę, że obie strony czerpią z tego korzyści. Poza tym podobno jestem elastyczna i wcale się nie obrażam, gdy trzeba coś zmienić. Zmora Żyjącego Autora w moim przypadku, mam nadzieję, się nie sprawdza!
AH: Co według Ciebie powinno się zmienić w teatrach dla dzieci w Polsce? Czego im brak, a czego mają w nadmiarze?
MP: Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć tyle, że fajnie byłoby, gdyby częściej pojawiało się stanowisko dramaturga. To takie trochę samolubne życzenie. Ale gdyby takich stanowisk było więcej, być może łatwiej byłoby mi powiedzieć, czego teatrom brak, a czego mają w nadmiarze.
AH: Czy masz swoich mistrzów w dramaturgii?
MP: Mistrzów nie. Właściwie dramaturgii też nie. Mam swoje inspiracje, przeróżne. Czasem są to sztuki moich koleżanek i kolegów, częściej współczesna dziecięca literatura. Gdy się zablokuję podczas pisania, patrzę na regał z książkami. Mam tam między innymi „35 maja” Ericha Kästnera, Pippi, Koralinę, Mikołajka, baśnie norweskie. Wystarczy, że zerknę w tytuły i coś mi się w głowie otworzy. Ale mistrzami i tak pozostają dla mnie dzieci, które podsłuchuję lub obserwuję przez okno. Bywa, że prawdziwym mistrzem dramaturgii okazuje się walczący o porzuconą na ulicy frytkę ptak, albo pies wyjący do słupa ogłoszeniowego. Tacy mistrzowie pomagają mi najbardziej.
AH: Marta Guśniowska, Michał Walczak, Liliana Bardijewska, Robert Jarosz… Zdobyłaś już tyle nagród, że wygląda na to, że nie ma dla Ciebie konkurencji. Czy w ogóle takie pojęcie jest tu na miejscu? Czy jest potrzebne? Czy widzisz w Polsce „rywali” dla swojej twórczości?
MP: Hahaha, no to piękny komplement! Marta ile ma premier za sobą? Czterdzieści? No, ja mam osiem. O pozostałych, doskonałych autorach nawet nie wspomnę. A o konkurencji nie ma mowy. Wszyscy dobrze się znamy, przyjaźnimy, regularnie spotykamy. Żeby była konkurencja, musi być rynek. A nas jest tak niewielu, że mamy ledwo… straganik. Dzięki temu każdy sukces współczesnej dramaturgii jest naszym wspólnym sukcesem. Gdyby teatry się o nas troszkę zacieklej biły, to może i byśmy pokonkurowali. Ale póki co, wszyscy mamy dużą przestrzeń do wyeksploatowania i trudno, żebyśmy wchodzili sobie w paradę. Co innego taki Czerwony Kapturek. To mimo podeszłego wieku silna rywalka.
AH: Niedawno ukazała się Twoja pierwsza pełnowymiarowa książka pt. „Ziuzia” z ilustracjami Roberta Romanowicza. Czy to początek przygody z prozą? Podobno tekst przeleżał kilka lat w szufladzie. Jak to możliwe?
MP: To początek przygody wydawniczej i mam nadzieję, że przede mną dłuższa droga. Tak, „Ziuzia” jest pierwszą książką dla dzieci, jaką napisałam. Poza nią powstało kilka niewielkich bajek prozą, pisanych w podobnym czasie. Leżała w szufladzie, bo traktowałam ją chyba trochę po macoszemu. Owszem, wysłałam tekst do kilku wydawnictw, ale nie dostałam odpowiedzi. Później ktoś mi powiedział, że żeby książka została w takim wydawnictwie w ogóle wzięta do ręki, powinnam sama ją tam zanieść i zaprezentować najlepiej w tanecznej choreografii i z oprawą z choinkowych lampek. Przyznam, że to mnie zniechęciło, zbyt wysoki mur dla debiutantów. Na szczęście pojawiła się Tashka i Kasia Kucharska, która przeczytała „Ziuzię”, pomyślała chwilę i powiedziała – biorę.
AH: Czy jesteś zadowolona z efektu końcowego, tzn. książki po wydaniu? W przygotowaniu jest już „Bajka i Majka”. Czy planujesz kolejne książki?
MP: Jestem bardzo zadowolona. Ilustracje Roberta Romanowicza są cudne i świetnie oddają klimat Ziuzi. Gdy zobaczyłam obrazy Roberta w sieci, pomyślałam – o rany, ale byłoby super, gdyby zilustrował moją książkę… I marzenie się spełniło. A najlepsze jest to, że kilka dni temu widziałam szkice do „Bajki i Majki”, która ukaże się lada chwila. Jestem zachwycona! Nie mogę się doczekać, kiedy ją wezmę do ręki.
Czy planuję kolejne książki? Jasne! Ze dwadzieścia! Tylko że ja mogę sobie planować, mogę sobie nawet zaplanować, że zaproszę słonia na herbatę, ale nie ja o tym decyduję, a czytelnicy i wydawnictwo.
AH: Czy są tematy, których powinno się unikać w twórczości dla dzieci?
MP: To trudne pytanie. Bo trudno jest napisać dobrą książkę dla dzieci o przemocy, śmierci, seksie… Takie książki pisze Pernilla Stalfelt, ale ona jest Szwedką, tam sprawy tabu dla dzieci wyglądają inaczej. Gdy porusza się tabu, trzeba przede wszystkim wiedzieć, dlaczego chce się o tym napisać. Bo łamanie tabu dla efektu, dla samej kontrowersji, jest chyba najgorszym, co można zrobić. Napisałam sztukę o śmierci dziecka, która wbrew moim obawom miała już dwie premiery. Wcześniej wydawało mi się, że takiego tematu nie dotknę. Ale pojawił się impuls, odkryłam, dlaczego chcę o tym napisać, a później doszłam do tego jak. Myślę, że o wszystkim można spróbować opowiedzieć, trzeba tylko być szczerym wobec siebie i znaleźć dla trudnego tematu odpowiedni świat i język. Dzieci przecież pytają o wszystko i rodzice często stawiani są pod ścianą, bo nie mogą powiedzieć dziecku: „kochanie, takich tematów powinno się unikać w rozmowie z dzieckiem”.
Ale, z drugiej strony, są sprawy, których należy unikać jak ognia. Idiotyzmy. Spłaszczenia. Stereotypizacje i tania propaganda. Dzieci nie są głupie, ale niestety bardzo łatwowierne, trzeba na to uważać.
AH: Stawiasz na równi postacie ludzkie, zwierzęce, owadzie, a nawet przedmioty. Zdaje się, że nie ma dla Ciebie obiektów, które nie mogłyby stać się bohaterami Twojej twórczości. Czy mam rację? Pozornie „zwyczajna” rzeczywistość nabiera u Ciebie cech magicznej krainy.
MP: Myślenie magiczne i animizm to domena dzieci. One nie dzielą świata na ożywiony i nieożywiony, żyją w takiej magicznej krainie przez cały czas. Udało mi się odkryć ją w sobie ponownie, pisząc. Dzięki temu mogę uniknąć stereotypów. Szczerze mówiąc bardziej pociąga mnie bohater w stylu – rozglądam się po mieszkaniu – no, choćby kosza na śmieci (brudas, śmierdziel, zamknięty w ciemnościach, cmentarzysko użyteczności, zgorzkniały menel marzący o pięknie) niż, dajmy na to, nielubiany w klasie, biedny i niedomyty chłopiec. Nie lubię dosłowności, jakoś za szybko wyczerpuje mi się wtedy paliwo. W dodatku, dzięki takiemu uosabianiu wszystkiego dookoła, otaczający nas świat robi się ciekawszy. Pamiętam to jeszcze z dzieciństwa.
AH: „Dorosła” rzeczywistość jednak nie jest już taka barwna. Na swoim blogu nie pozostawiasz „suchej nitki” na niektórych ludziach. Czy twórczość dla dzieci jest dla Ciebie swego rodzaju ucieczką…?
MP: Ależ okrutnie to zabrzmiało – nie pozostawiam suchej nitki na niektórych ludziach! Przestałam pisać blog jakieś dwa lata temu, nie szło mi to, nie wiedziałam właściwie dla kogo i dlaczego piszę. To było marnowanie amunicji. Podobnie z felietonami dla e-teatru, po dwóch latach odpadłam, bo okazało się, że niepostrzeżenie wpisałam się w nurt dorosłego narzekactwa. Piszesz o frustracji i nagle robisz się sfrustrowany. Straszne, bo nie należę do ponuraków. Pisanie dla dzieci jest doskonałą ucieczką od rzeczywistości, mogę to chyba porównać do czytania pasjonującej książki, kiedy zapomina się o bożym świecie. A jest przed czym uciekać, ot, choćby praca na etacie. Nie należę niestety do tych lekkoduchów, którzy żyją z pisania i jedzą powietrze. Osiem godzin dziennie przy biurku robi swoje. To znaczy zrobiłoby, gdyby nie ta odskocznia. Mam taką osobistą misję – nie dać zbetonieć głowie. Gdybym kręciła się tylko wokół prozy życia, byłabym już chyba taką betoniarką na pełnych obrotach. Okropnie się tego boję, więc piszę.
AH: Jakie inscenizacje Twoich tekstów i gdzie można teraz oglądać w polskich teatrach? Co będzie można zobaczyć w niedalekiej przyszłości?
MP: Tak więc: w Toruniu, w Baju Pomorskim grają mój „Najmniejszy Bal Świata”, a od niedawna także „Pręcik” (to to o umieraniu). „Pręcik”, pod innym tytułem – „Światełko” – miał premierę 10 lutego w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora. W Teatrze Wybrzeże w Gdańsku można zobaczyć moją adaptację „Arabeli”, zachęcam, bo to spektakl dla małych i dużych, a po scenie gania prawdziwy jamnik! W Wałbrzychu jest „Bajka o Rozczarowanym Rumaku Romualdzie”, w Rzeszowie „Bleee”, w Poznaniu, w Teatrze Animacji także „Najmniejszy Bal Świata”, a teraz także spektakl realizacji Centrum Sztuki Dziecka „Chodź na słówko” (premiera 11 lutego) napisany na zamówienie. No i jest jeszcze rzecz dla dorosłych, w Warszawskim Teatrze Na Woli – „Stephanie Moles dziś rano zabiła swojego męża, a potem odpiłowała mu prawą dłoń”. Monodram, absolutnie nie dla dzieci.
AH: Czy doczekałaś się tłumaczeń?
MP: Nie, ale zachęcam:)
AH: Dziękuję za rozmowę.
Agata Hołubowska
foto: z archiwum Maliny Prześlugi
Malina Prześluga – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Szkoły Dramatu Tadeusza Słobodzianka w Warszawie. Dramatopisarka, bajkopisarka. Jej dramaty wystawiane są m.in. w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu, w Teatrze Animacji w Poznaniu, w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, w Teatrze Maska w Rzeszowie, w Teatrze Na Woli w Warszawie, w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora.
Autorka książki dla dzieci, pt. „Ziuzia” (wydawnictwo Tashka) oraz zbioru bajek „Nowe Bajki” (Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu).
Laureatka Medalu Młodej Sztuki 2012, zdobywczyni kilku nagród i wyróżnień w edycjach Konkursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży, organizowanego przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu, zdobywczyni drugiej nagrody na 9. Ogólnopolskim Przeglądzie Monodramu Współczesnego w 2011 roku.
(Dodano: 2013-02-11)